asy bez kasyABSURD Z ŻYCIA WZIĘTY
Jared Hess nie słynie z wysmakowanego kina. Twórca, kultowego już, „Napoleona Wybuchowca” ma na swoim koncie zaledwie kilka tytułów, ale o każdym z nich można by powiedzieć, że jest… wyjątkowy. „Nacho Libre”, czy serial „The Last Man on Earth” to produkcje dla bardzo specyficznej grupy odbiorców, którym żaden absurd (i odrobina niewybredności) nie jest straszna. Jeżeli więc sądzicie, że „Asy bez kasy”, których scenariusz bazuje na prawdziwych wydarzeniach, coś w tej materii zmieniają, to srogo się zawiedziecie.

David Ghantt (Zach Galifianakis) pracuje w firmie Loomis Fargo, zajmującej się przewozem pieniędzy. Jego prostoduszność i łatwowierność pozwalają mu awansować coraz wyżej. Nikt nie spodziewa się po nim niezgodnych z prawem zachowań. Prywatnie jednak David to znudzony gość, który tylko czeka na jakąś odmianę. W końcu w jego życiu pojawia się nowa pracownica, Kelly Campbell (Kristen Wiig), z którą szybko się zaprzyjaźnia. Niestety, kobieta niedługo zajmuje miejsce w formie przewozowej. Gdy zostaje zwolniona, coś się w Davidzie zmienia. Kiedy więc Kelly i Steve (Owen Wilson) proponują mu skok na kasę, choć nie od razu, to zgadza się im pomóc…

asy bez kasyJeżeli do tej pory sądziliście, że tylko supercwaniak z doświadczeniem i genialnym zapleczem jest w stanie ukraść miliony, to wyprowadzę was z błędu. „Asy bez kasy” to bowiem historia oparta na faktach, opowiadająca o jednym z najsłynniejszych napadów dokonanych w USA. W pamięci społeczeństwa zapisała się nie tylko z powodu skradzionej sumy, ale głównie dlatego, że okazała się efektem działań grupy bandy nieudaczników. Nie wierzycie? Wystarczy chyba napisać, że choć „Asy bez kasy” spotkały się z zarzutami o przerysowany humor wyraźnie flirtujący z absurdem, to nie są aż tak oderwane od rzeczywistości, jak chciałaby to widzieć krytyka. Zerknijcie chociażby na TEN krótki dokument, który powinien nieco sprawę naświetlić.

Wiarygodność wiarygodnością, a kinematografia kinematografią. Niezależnie od ostatecznego werdyktu w sprawie adekwatności filmowego i realnego nonsensu, zapomnieć nie można o licentia poetica autora. W tym przypadku Jared Hess zaskoczył chyba wyłącznie tych, którzy nigdy nie zetknęli się z jego twórczością i faktycznie oczekiwali doniosłego komediodramatu. „Asy bez kasy” są w swej komediowości nieco mniej siermiężne niż „Nacho Libre” i jednocześnie nieco mniej „serio” niż „The Last Man on Earth”, wciąż jednak reprezentują dowcip, który trudno byłoby uznać za uniwersalnie śmieszny. Całość bazuje na takich spośród kanonicznych rozwiązań, jak: uczynienie głównym protagonistą szczerego i dobrego, acz wyjątkowo niemądrego bohatera; wykorzystywanie niezdarnej kobiecości i seksualności jako towaru/formy przekupstwa, czy ratowanie postaci z wszelkich tarapatów przy pomocy starego, dobrego niespodziewanego zbiegu okoliczności (niekiedy tak dziwacznego i nieprawdopodobnego, że na usta mimowolnie ciśnie się „serio?”). Film Hessa to jednak nie tylko gratka dla fanów prostego i nieszczególnie wyszukanego humoru. To także dynamiczne kino akcji, które chociaż odstaje od tradycyjnie pojmowanego kina szpiegowskiego czy produkcji sensacyjnych, to gwarantuje przynajmniej kilkanaście minut solidnych pościgów, strzelanin i pogadanek z czarnymi charakterami.

O ile kwestię atrakcyjności humoru zawartego w „Asach bez kasy” można uznać za rzecz względną i ogólnie – z powodu wtórności – ocenić komediowość filmu Hessa jako przyjemnie przeciętną, o tyle nie sposób równie spokojnie przejść obok aspektów wizualnych produkcji. Kostiumy postaci bawią miejscami nawet bardziej niż same gagi, które w tychże strojach ogrywają aktorzy. Twórcy filmu dokonują pełnego przeglądu szaf społeczeństwa Stanów Zjednoczonych w latach 90. Mamy luźne, wzorzyste koszule (obowiązkowo wetknięte w spodnie z wysokim stanem – zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn), dominujący pośród materiałów jeans, bufki, guziczki i luźne, ortalionowe wiatrówki (rzecz jasna do kompletu ze zwiewnymi portkami). Całości dopełniają: u mężczyzn – pukle sięgające podbródka; u kobiet – włosy tapirowane i podnoszone u nasady. Majstersztyk!

Rozczarowani nie powinni być także wszyscy ceniący sobie dotychczasowe aktorskie poczynania właściwie każdego z członków obsady. Kristen Wiig, Owen Wilson, Jason Sudeikis, Zach Galifianakis, Leslie Jones, Kate McKinnon – wszyscy po raz kolejny wcielają się w role, w których widzowie gdzieś już ich widzieli. Nieco zagubiona, lecz wciąż nieźle pokręcona i uczciwa postać Wiig najlepiej wypada w scenach z zadurzonym w niej bohaterze, w którego wciela się Galifianakis. Jones i McKinnon po raz kolejny udowadniają, że rola drugoplanowa nie zawsze musi oznaczać grania drugich skrzypiec w orkiestrze kreującej ogólne poseansowe wrażenia. Bezsprzeczną gwiazdą „Asów bez kasy” jest bez dwóch zdań Sudeikis, któremu nadspodziewanie przekonująco – mimo pedantycznego wąsika i brązowej koszuli w pionowe pasy – udało się wykreować postać, nieco sfiksowanego, zabójcy na zlecenie.

Zdaję sobie sprawę, że „Asy bez kasy” nie przekonają szerokiej grupy odbiorców. Mimo pewnych zalet to wciąż kino niewyszukane i miejscami bardzo wtórne, któremu wiele do zarzucenia mogą mieć nawet najwierniejsi widzowie absurdalnych, niemal groteskowych komedii. Jednocześnie jednak widać zaangażowanie Hessa w research związany z wydarzeniami z 1997 roku (zatrudnienie jako konsultanta Davida Ghantta mówi samo za siebie) oraz pragnienie wizualnego dopracowania opowiadanej historii. Decyzję o seansie lub jego braku zostawiam w rękach (mózgach) wszystkich potencjalnie zainteresowanych, niemniej, jeżeli nie oczekujecie niczego wybitnego, to powinniście dobrze się bawić.

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska