bodomPRAWDZIWIE KRWAWY KEMPING
Wędrujący po Polsce przegląd horrorów Fest Makabra obfituje w zaskoczenia i trudno byłoby nie pochwalić go za różnorodność. Dzięki jego repertuarowi poznałam już koreańską wersję filmu o zombie; amerykańską wersję „Śpiącej królewny”, w której piękna dziewoja pokazuje gotyckie pazurki oraz „Atak krwiożerczych donatów” – film udowadniający, że stróże prawa z USA w swym stereotypie pożerania pączków tak naprawdę wykazują się ponadprzeciętną odwagą. Teraz przyszedł czas na zrealizowany według wszystkich zasad gatunku slasher produkcji fińsko-estońskiej.

W 1960 roku sprawa, która stała się kanwą dla filmowych wydarzeń, nie schodziła z ust mieszkańców Finlandii, a może i całej Skandynawii. Nad jakże spokojnym jeziorem Bodom doszło bowiem do brutalnego, potrójnego morderstwa. Z czwórki obozujących wtedy nad wodą nastolatków, przed zaszlachtowaniem nożem uchronił się tylko jeden wczasowicz, niejaki Nils Wilhelm Gustafsson. Niestety, chłopak nie kojarzył absolutnie niczego, co mogłoby pomóc w uchwyceniu zabójcy. Mijały więc lata, a sprawa wciąż pozostawała niewyjaśniona. Prawie 44 lata później przed sąd trafił wspomniany jedyny ocalały. W kraju zawrzało, sprawa znowu nie schodziła z ust fińskiej społeczności, ale sam Gustafsson został ostatecznie uniewinniony (a potem wynagrodzony prawie 45 tys. euro za straty moralne i psychiczne cierpienie). Chociaż policja wyodrębniła niemałą liczbę podejrzanych, a kilku z nich nawet się przyznało, to morderstwo nad Bodom wciąż uważa się za tajemnicze i nierozwiązane.bodom

Jeżeli zaintrygowała was historia tej tragedii i chcielibyście dowiedzieć się na jej temat więcej, to z pewnością nie z filmu „Bodom”. Produkcja w reżyserii Taneliego Mustonena nie opowiada bowiem o krwawych wydarzeniach z lat 60., lecz o bardzo współczesnych nastolatkach. Atte (Santeri Helinheimo Mäntylä) to typ nerda, który całą swoją energię wkłada w analizowanie sprawy z nad jeziora Bodom. Kolekcjonuje zdjęcia i wycinki z gazet. W końcu postanawia zebrać grupę znajomych i udać się na miejsce zbrodni, by dokonać rekonstrukcji. W projekt angażuje się od razu jego przyjaciel, Elias (Mikael Gabriel), a po namowach również Nora (Mimosa Willamo) i Ida (Nelly Hirst-Gee). Ta ostatnia głównie z powodu chęci odreagowania napiętej sytuacji w szkole, której uczniowie nie szczędzą jej przytyków. Na miejscu okazuje się, że poza głównym celem, bohaterowie mają też własne zamiary związane z wypadem. Gdy zapada zmrok wszystkie jednak ulegają reinterpretacji…

Problem z „Bodom” zaczyna się od komplikacji z przyswojeniem logiki, a właściwie braku logiki produkcji. O ile niejasne dialogi i dziwnostki w zachowaniu bohaterów można zrzucić na karb odmiennej kultury tudzież (być może) nieprofesjonalnie przetłumaczonych napisów, o tyle podstawy fabularnej produkcji (chęci dokonania rekonstrukcji morderstwa) już nie. Widz niemal od początku zastanawia się, jak niby zaproponowana przez Attego rekonstrukcja miałaby wyglądać. Po pierwsze nad jezioro udają się w czwórkę, czyli w taką samą liczbę osób, jak w przypadku wydarzeń z lat 60. Gdzie miała znajdować się osoba kierująca rekonstrukcją i kto miałby nią być? Co i po co mieliby rekonstruować? Nie dziwi więc, że w trakcie wycieczki nikt poza Attem nie wykazuje najmniejszego zainteresowania odgrywaniem niejasnych ról w tym niepokojącym teatrzyku i podczas, gdy nerd wkurza się niemal dziecięco tupiąc w kamienne nabrzeże, reszta bawi się pijąc, paląc i pływając nago. Najwyraźniej nie tylko dla widzów pomysł rekonstrukcji od początku wydaje się absurdalny.

Inna sprawa, że w wiernie realizującym schemat horroru-slashera filmie od początku widać, że nie o jakieś badania czy rekonstrukcje chodzi. Zgodnie z gatunkowym szablonem twórcy niemal w sekundę po pojawieniu się postaci na ekranie, ustalają ich miejsca i role w fabule. Mamy więc wspomnianego nerda w okularach, religijnie zafiksowaną dziewicę i parę lekkoduchów-rozpustników. Tylko czekać aż spomiędzy skąpanych we mgle drzew, wybiegnie oprawca. I chociaż trzeba przyznać, że w „Bodom” pewne odstępstwo od pierwotnych oczekiwań się pojawia, a twórcy fundują odbiorcom mniej lub bardziej udane twisty, to ostatecznie wszystko odbywa się w sposób przewidywalny i oczywisty dla każdego, kto ten gatunek lubi. Szkoda, bo zróżnicowane – mimo wpisania w schemat – charaktery postaci oraz wybrane zwroty akcji, gdyby nie potraktować ich po macoszemu, bez uwagi i bez łopatologicznego wyjaśniania poprzez wpychanie w usta bohaterów (z drobnymi wyjątkami na drugim planie fabuły), mogłyby stworzyć razem może nie nowatorskie, ale solidne kino grozy.

Tymczasem „Bodom”, jeżeli w ogóle się broni, to tylko dzięki elementom estetycznym. Za jedną połowę kreacji nastroju grozy odpowiadają mistrzowskie zdjęcia, za drugą nie mniej intrygująca muzyka. Rozległe panoramy jaśniejącego pośrodku mroku lasu jeziora, po którego tafli suną leniwie nitki mgły czy barwne kontrasty przy zestawieniach wnętrza namiotu i tego, co poza nim, naprawdę robią wrażenie. W pamięć zapada również ujęcie pędzących przez leśne drogi samochodów, których pełne kolorów oświetlenie wygląda w zestawieniu z ciemnością zgromadzonych drzew jakby było pożerane (natura lub ktoś z nią związany – sugestia mordercy, który zna teren pada zresztą z ust jednego z bohaterów – połykający intruzów, mieszczuchów, nieprzygotowanych wczasowiczów). Bardzo dobrze patrzy się także na samych aktorów, których charakterystyczne i bardzo zróżnicowane twarze zapadają w pamięć. Trudno mi oceniać ich umiejętności – raz z powodu nieprzystających do moich standardów emocjonalnych i moralnych reakcji, dwa z powodu niezrozumiałych logicznie dialogów – ale w samą wizualną stronę produkcji wkomponowują się znakomicie. Narzekać nie powinni przede wszystkim wielbiciele kobiecego ciała, gdyż twórcy przemyślanie – zakrawając o fetyszyzację – wykorzystali atuty Nelly Hirst-Gee, wprowadzając do „Bodom” odrobinę erotycznego napięcia.

Całość urywa się nagle, chwilę po tym, jak film dopiero – w kontekście krwawych igrzysk – zaczyna się rozkręcać. Zakończenie wydaje się więc wymuszone i zwyczajnie byle jakie. Puenta nie budzi ani współczucia, ani zainteresowania; nie zachęca nawet do głębokiego westchnięcia nad losem bohaterów, z których przez cały czas trwania filmu z żadnym nie połączyło mnie głębsze uczucia – ani sympatii, ani antypatii. Ostatecznie jednak nie żałuję poświęconego na „Bodom” czasu. Pomimo niewykorzystanego potencjału obraz pozostawił we mnie poczucie problemu z oceną, niemożliwość jednoznacznego osądzenia. No, ale być może wpadłam po prostu w pułapkę zastawioną przez doskonałą część wizualno-muzyczną, która swoją wartością przyćmiła znacząco scenariuszowe niedociągnięcia.

Za udostępnienie filmu z repertuaru Fest Makabra dziękujemy: Kino Świat.

Alicja Górska