Hotel TransylwaniaSTRACH SIĘ BAĆ, CZAS SIĘ ŚMIAĆ!
Kiedy słuchałem zachwytów wzbudzanych przez Hotel Transylwanię, trudno było mi uwierzyć, że utwór, który w zasadzie „przeszedł bez echa” przez polski box office, może wywoływać aż tak pozytywne emocje. Po obejrzeniu tej niepozornej produkcji podejrzewam jednak, że powodem ciszy wokół niej mógł być na przykład skromny marketing. Okazuje się bowiem, że dzieło Genndy’ego Tartakovsky’ego nie tylko jest w stanie się obronić bez reklamy, ale jest wręcz w stanie błyszczeć i oczarowywać widzów!

Główny pomysł stojący za „Hotelem Transylwania” polega na połączeniu sprawdzonych schematów z drobną innowacją. Oto bowiem menażeria znanych popkulturze potworów wrzucona zostaje do jednego świata (podobnie jak w „Van Helsingu” czy „Domu w głębi lasu”, ale tym razem w wersji przystępnej także dla dzieci), który w dużej mierze sprowadza się do tytułowego hotelu i jego okolic. Nowością jest natomiast postać Mavis, czyli córki Draculi, i wszystko, co się z nią wiąże. Zaskakiwać może więc również wizerunek samego hrabiego, który to obowiązki rodzicielskie próbuje pogodzić z prowadzeniem tytułowego przybytku. W tej fantastycznej otoczce poznajemy historię o dorastaniu, pełną urokliwego humoru, ale i powodów do wzruszeń. Fabuła skupia się na napięciach między nadopiekuńczym ojcem a jego pociechą, marzącą o usamodzielnieniu. Wszystko to zostało podane w przyjemnej, komediowej otoczce.Hotel Transylwania

Żarty i gagi w dużej mierze sprowadzają się do wykorzystania potencjału drzemiącego w koncepcji zbiorowiska dziwnych istot wymieszanych w jednym uniwersum. Dochodzi do tego odwrócony schemat relacji między nimi a ludźmi, w którym tym razem to ci drudzy są „innymi”, czyli potencjalnym zagrożeniem. Ich przedstawicielem jest młody turysta, który przypadkowo dociera do Hotelu Transylwania podczas zlotu upiorów z całego świata. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że między nim a Mavis rodzi się nić sympatii, która z czasem przeradza się w coś więcej.

Twórcy filmu mierzą się z pewnymi wyobrażeniami przypisanymi konwencji grozy, które po przeniesieniu do kina dla dzieci doskonale udało im się przetworzyć. Można przyjąć, że „Hotel Transylwania” jest swego rodzaju terapią, po której najmłodsi widzowie nabrać mogą nieco dystansu do horrorów i upiornej estetyki. Czy nie pozbawia się ich w ten sposób przyjemności obcowania z tym gatunkiem? To już pozostawiam indywidualnej ocenie, ale moim zdaniem decyzja twórców okazała się strzałem w dziesiątkę.

– Spójrz na mnie! Zapomnisz, że w ogóle się spotkaliśmy. Nie pamiętasz już, że tu byłeś, ani o żadnych potworach. A teraz idź i nigdy nie wracaj!

– Zaraz, ale już nigdy? Znaczy, tak wcale?!

– Co? Przecież miałeś o wszystkim zapomnieć! Użyłem swoich mocy, żeby wyczyścić ci pamięć. Patrzyłem ci prosto w oczy.

– A, może to przez te kontakty. No wiesz…

– Przez co?!

– No, takie plastikowe kółka, przez które lepiej się widzi. Czekaj, zaraz ściągnę i ci pokażę, ok?

– O! To najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałem!

– Jeszcze kawałeczek i…

– Przestań to robić. Przestań się skrobać po gałkach ocznych. Dość!

Dla dojrzalszej publiczności również przygotowano liczne smaczki. Jednym z nich jest już sama dekonstrukcja znanych postaci i cech horroru oraz zestawianie podczas seansu ich oryginalnych wersji z tymi zaproponowanymi w filmie. Szczególnie zabawne jest natomiast nawiązanie do pewnego znanego wampirycznego cyklu, opatrzone uszczypliwym komentarzem w linii dialogowej. To zresztą jeden z przejawów silnego zakorzenienia omawianej animacji w bieżących czasach, które nie przeszkadza jej jednak być nośnikiem uniwersalnych i ponadczasowych prawd. Podsumowując, zarówno dzieci, jak i dorośli mogą bawić się przy filmie Tartakovsky’ego całkiem nieźle.

 

Nieźle, choć nie rewelacyjnie, „Hotel Transylwania” wypada pod względem realizacyjnym. Przyjemna ścieżka dźwiękowa idzie w parze z całkiem udanymi animacjami ruchu i ogólnie ładną warstwą wizualną. Nie uświadczymy tu wprawdzie żadnych rewelacji formalnych, ale zasadniczo jest naprawdę przyzwoicie. Większość modeli postaci zaprojektowanych zostało w sposób pomysłowy, choć trzeba przyznać, że ich ogólna estetyka prezentuje się dość… specyficznie. Podobnie ambiwalentne odczucia mogą budzić poszczególne sekwencje zdarzeń, spośród których przynajmniej część wydaje się średnio przemyślana. Można oczywiście mieć większe lub mniejsze zastrzeżenia do innych elementów, ale ważne jest to, że nie psują one pozytywnego wrażenia, jakie „Hotel Transylwania” pozostawia jako całokształt.

Ktokolwiek nie miał jeszcze okazji obejrzeć „Hotelu Transylwania”, powinien czym prędzej tę zaległość nadrobić. Zwłaszcza, że wydanie DVD kosztuje dziś zapewne jakąś drobnicę, a poza filmem, można w nim znaleźć między innymi animowaną krótkometrażówkę „Goodnight Mr. Foot”, również w reżyserii Genndy’ego Tartakovsky’ego. Wykonana w technice przywodzącej na myśl tradycyjne kreskówki Hannah Barbera czy Cartoon Network, opowiada o wizycie Wielkiej Stopy w Hotelu Transylwania. Do tego dochodzi jeszcze sporo dodatków, pozwalających przedłużyć swój „pobyt” w tytułowym przybytku. Jeśli zdecydujecie się obejrzeć dziś „Hotel Transylwania”, najlepiej rozważcie oglądanie go w oryginalnej wersji językowej. Owszem, polski dubbing brzmi naprawdę przyzwoicie, ale to Adam Sandler, Kevin James, CeeLo Green, Steve Buscemi, Fran Dresher, a nawet Andy Samberg i Selena Gomez wypadają w swoich rolach znacznie lepiej, wręcz świetnie. Ich głosy są nie tylko doskonale dopasowane do poszczególnych postaci, ale również, po prostu, przyjemnie się ich słucha.

Jak to zwykle bywa, tak i w przypadku „Hotelu Transylwania” wskazać można pewne mankamenty, ale są to jedynie drobnostki, nie będące w stanie przyćmić zalet filmu. Przede wszystkim, to jeden z tych tytułów, które stanowić mogą źródło dobrej zabawy dla całej rodziny, co powinno dziś być standardem, a nie zawsze niestety jest. Gościnność hrabiego Draculi, jak się okazuje, jest nienaganna; warto więc również samemu zaprosić go do swojego życia – przynajmniej w tej postaci, w jakiej dał się poznać w filmie Genndy’ego.

 

Publikowano również na: polter.pl

Kamil Jędrasiak