kongresmenNIJAKA AFERA Z NIJAKĄ POSTACIĄ
Stwierdzenie, że Nicolas Cage wypadł z formy byłoby co najmniej eufemizmem. W rzeczywistości jego nazwisko na filmowym plakacie czy opakowaniu DVD (częściej jednak tutaj, bowiem produkcje z aktorem coraz rzadziej wchodzą do kin) przyciąga mniej nawet niż Steven Seagal czy Dolph Lundgren, którzy jak na swoje lata trzymają się całkiem nieźle i nie zaniżają – a jeżeli już, to nieznacznie – dotychczasowego poziomu podczas wybierania z potencjalnych możliwości angażu. Chociaż grafika „Kongresmena” z opakowania DVD wyraźnie odwołuje się do innej produkcji z Cagem w roli głównej – „Pan życia i śmierci” – to bardzo daleko filmowi do poziomu sukcesu aktora sprzed lat.

Rok 2010. Mieszkańcy Luizjany cierpią na skutek katastrofy ekologicznej, za którą odpowiedzialność ponosi koncern BP. Colin Price (Nicolas Cage), lokalny kongresmen, ostro wypowiada się na temat wydarzenia i żąda ukarania winnych oraz zrekompensowania mieszkańcom strat poniesionych w jego następstwie. Wkrótce wokół polityka zaczyna gromadzić się coraz większa grupa zwolenników, a media przeszukują jego życiorys. Dziennikarzom udaje się trafić na intymne sekrety kongresmena. W obliczu skandalu obyczajowego działacz musi podjąć odpowiednie środki zaradcze, by bronić swojej wiarygodności. Ale czy to w ogóle możliwe? Cage’owi partnerują na ekranie: Connie Nielsen, Sarah Paulson i Peter Fonda.

kongresmenNie trzeba szczególnego obycia z kinem, by zauważyć, że podobnych historii – nierzadko z lepszą obsadą aktorską i ekipą realizacyjną oraz większym budżetem – było już niemało. Polityk z misją, a przynajmniej tak prezentujący się publicznie, i jego przybrudzone nieco oblicze, gdy światła gasną, a dziennikarskie oko wydaje się spoglądać w inną stronę – to schemat znany od początków kina. Schemat, który, swoją drogą, całkiem lubię. Sęk w tym, że produkcja w reżyserii Austina Starka nie otarła się nawet o realizację potencjału tego typu scenariusza. Całość została po prostu potraktowana pobieżnie i lekceważąco; bez zaangażowania nie tylko w sferę psychologiczną postaci, ale i samą akcję, która wydaje się być efektem pracy pod wpływem wyjątkowo znudzonego nastroju. Inną sprawą jest, że pretekst do poprowadzenia fabuły wymyślono wyjątkowo naiwny. Naprawdę istnieją jeszcze ludzie, którzy sądzą, że nikt nie dowie się o ich igraszkach w windach? Nawet pięciolatek wie, że kamery w takich miejscach to standard!

Mało wiarygodnie wypada zresztą sama postać kongresmena, który zachowuje się, jakby cierpiał na wyjątkowo skrajne rozszczepienie jaźni. Z jednej strony buduje swój obraz jako niezwykle moralnego i gotowego na poświęcenie w imię społeczności, nawet za cenę własnej wygody; z drugiej zaś strony w życiu prywatnym nie wykazuje zdolności do nawet połowy tej odwagi. Ponadto kongresmen w wykonaniu Cage’a jest po prostu pozbawiony charakteru. Można powiedzieć o nim jedynie to, co wskazałam wyżej. To nawet nie postać, a jednowymiarowy nośnik pewnego naszkicowanego jedynie konceptu. Jedynym plusem wydaje się fakt, że ta bezbarwna rola ewidentnie nie sprawia Cage’owi problemu. Aktor poprawnie prezentuje się na ekranie, wyjątkowo nie wbijając szpili w serca fanów (czy też najpewniej byłych fanów). Cieszy też, że efekty poprzednich zabiegów odmładzających nieco złagodniały i mężczyzna przypomina ponownie człowieka, a nie woskową figurę.

„Kongresmen” – chociaż notuje pewien wzrost jakości względem ostatnich obrazów, w które angażowano byłą gwiazdę Hollywood – pozostaje produkcją słabą. To nijaka historia o nijakiej postaci, zrealizowana w nijaki sposób. Próby zarysowania skomplikowanej sytuacji, w której bohater zmagałby się nie tylko z opinią publiczną, ale i zawirowaniami prywatnymi (oczekiwania ojca, oziębła żona) spaliły na panewce. Schemat goni schemat, a niewykorzystany potencjał zaangażowanych aktorów oraz zwykle intrygującej, politycznej historii kłuje w oczy. Tak, jak w przypadku reszty filmów z Cagem w ostatnich latach, i na ten szkoda czasu.

 

Publikowano również na: dużeka.pl

Alicja Górska