Kubuś i przyjacieleKUBUŚ I PRZYJACIELE – BAJKA, JAKICH (NIE)WIELE
Kubuś Puchatek jaki jest, każdy widzi. A jeśli nie widzi/nie widział, to może żałować. Dotyczy to także najnowszych animacji przedstawiających losy tego kultowego bohatera, w tym tej z 2011 roku, zatytułowanej po prostu „Kubuś i przyjaciele”.

Nieważne, czy ma się pięć czy pięćdziesiąt lat. Nieważne, czy znało się wcześniejsze wersje literackie, filmowe, bądź też komiksowe tej słynnej bajki. Nieważne, czy na codzień jest się poważnym, czy wesołym człowiekiem. Istotne jest jedynie to, że jeśli miało się okazję obejrzeć którąś z przygód pociesznego misia, a się tego nie zrobiło, to popełniło się poważny błąd.

Wspomniany „Kubuś i przyjaciele” to wyprodukowana w 2011 ekranizacja najbardziej klasycznej opowieści o Puchatku. Tytułowy miś pomaga Kłapouchemu odnaleźć zaginiony ogon, a towarzyszą mu w tym Tygrysek, Prosiaczek, Pan Sowa, Kangurzyca z Maleństwem, Królik i czerwony balonik. Poza tym, w Stumilowym Lesie podobno pojawił się tajemniczy stwór, „Bendezar”.

Wspomniany tradycyjny charakter bajki wiąże się nie tylko z kanoniczną fabułą, ale też estetyką, przynajmniej w pewnym zakresie. Pręgi Tygryska, plamki na piersi Pana Sowy czy brwi każdej z postaci wyglądają tak, jak gdyby były narysowane ręcznie, kredkami. To samo dotyczy kolorów użytych w filmie. Jakby dla potwierdzenia tej retro-stylizacji, całość wzbogacono o ujęcia prezentujące dziecięcy pokój zarejestrowany kamerą, nie narysowany. Można w nich zobaczyć między innymi książki i zabawki, będące materialnymi odpowiednikami postaci i przedmiotów obecnych w animacji.

Całość nie jest jednak zwykłą „powtórką z rozrywki”, pozbawioną charakteru bajką, którą wrzucić można do jednego worka z innymi współczesnymi kreskówkami. Zresztą, już sam fakt, że można tu mówić o kreskówce, a nie komputerowej animacji, wyróżnia „Puchatka” na tle większości współczesnego kina dla dzieci.

Swoją drogą, obraz nie jest adresowany jedynie do najmłodszych; dorośli także znajdą w nim coś dla siebie. Miłośnicy kina odnajdą tu nawiązania do rozmaitych gatunków (np. w scenie przygotowywania pułapki na „Bendezara”), a badacze współczesnej kultury docenią postmodernistyczne rozmowy bohaterów z narratorem i zabawy związane z ograniem „literek” w wielu scenach. Wszyscy natomiast mogą spodziewać się zabawnych dialogów i zachowania bohaterów, ciepła bijącego z opowieści oraz jej uroczej naiwności. Naiwności, ale nie głupoty – ta ostatnia jest zła, ale niestety dość powszechna w dzisiejszych bajkach, podczas gdy ta pierwsza stanowi niezastąpioną, choć niedocenianą wartość.

Rodzice, czy też osoby, które mają na codzień do czynienia z dziećmi, dostrzegą z pewnością coś na wzór „dziecięcej mentalności”, którą emanuje film. Kubuś i pozostałe zwierzątka-maskotki są przyjaciółmi Krzysia, ożywionymi przez jego wyobraźnię. Ich przygody odzwierciedlają więc sposób myślenia o świecie typowy dla najmłodszych. To samo dotyczy zachowania poszczególnych postaci i ich charakterów, z którymi łatwo się utożsamiać i w których bez trudu dostrzec można dzieci. Widać to choćby w jednej ze scen, kiedy to narrator tłumaczy tytułowemu misiowi, gdzie ten powinien szukać upragnionego miodku. Komiczny efekt wywołują też podkreślane przez twórców – głównie za sprawą wątku „Benderaza”, którego imię jest pochodną mylnego odczytania zawartych w treści listu słów „będę zaraz” – kwestie pisania, czytania, ortografii, kaligrafii (wybrzmiewające jeszcze silniej dla widzów zaznajomionych z językiem angielskim).

Filmowy „Kubuś i przyjaciele” to bardzo przyjemny, udany utwór, przy którym zarówno najmłodsi, jak i starsi widzowie mogą bawić się bardzo dobrze. Miałem przyjemność oglądać go na wielkim ekranie, w ramach festiwalu Ińskie Lato Filmowe, i z każdej strony sali kinowej dobiegały wciąż kolejne salwy śmiechu. Co więcej, niektóre dzieci pozostały wraz z rodzicami na miejscach aż do końca napisów. Nie byłbym zdziwiony, gdyby okazało się, że przynajmniej część ińskiej widowni, podobnie jak ja, skusiła się jeszcze kiedyś po ILF na kolejny seans tej kapitalnej bajki. Być może o jej sile zdecydowało umiejętne połączenie klasyki z innowacją, przejawiające się zarówno na poziomie treści, jak i formy omawianego dzieła. Możliwe też, że o sukcesie zaważył uniwersalny wydźwięk tej odsłony. Nieważne. Ważne, że miło było na chwilę zanurzyć się w świecie dziecięcych fantazji i dać się im porwać.

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” numer 7/2012

Kamil Jędrasiak