las samobójcówA WEŹ SIĘ ZABIJ!
Jakkolwiek przepadam za horrorami i śledzę nowości wśród reprezentacji tego gatunku, to rzadko udaję się nań do kina. Zawsze znajduję w repertuarze coś, co dzierży palmę pierwszeństwa. A później… Później, kiedy wszystkie „ważniejsze” produkcje z mojej listy zostają odhaczone, horrorowe tytuły znikają z kinowych list projekcji. I tak non stop. Większą część filmów grozy oglądam więc w domu. „Las samobójców” nie okazał się tutaj wyjątkiem, ale i obejrzenie na większym ekranie nie zmieniłoby pewnie mojej jego niewysokiej oceny.

Aokigahara to znajdujący się w Japonii, u podnóży Fiji las, który – ze względu na najczęstsze wykorzystywanie – zwany jest także lasem samobójców (skądinąd jest to miejsce prawdziwe, a nie wymyślone przez scenarzystów). Każdego roku wielu obywateli z całego świata, przede wszystkim Japończyków, przyjeżdża tutaj by zakończyć swój żywot. Młoda Amerykanka, Jess (Natalie Dormer), trafia do Aokigahary, by stoczyć walkę z dręczącymi ją demonami. Jednak, gdy nie daje znaku życia, jej siostra bliźniaczka, Sara (Natalie Dormer) postanawia przylecieć do Japonii i upewnić się, że kobieta nie odebrała sobie życia. Silna więź łącząca kobiety, poopowiada jej, że Jess wciąż żyje. W poszukiwaniach pomaga Sarze, poznany na miejscu, Aiden (Taylor Kinney). Pomaga? Czy aby na pewno? Wkrótce nie wiadomo już, co jest prawdą, a co nie. Las samobójców potrafi namieszać ludziom w głowach…

las samobójcówJason Zada, reżyser tej produkcji, nie zawojował świata swoim debiutem. Jakkolwiek bowiem Aokigahara wydaje się tematem lotnym i w szwach pękającym od potencjału, o tyle wykorzystujący ten motyw twórca, niemal całkowicie wszystkiego jego, w domyśle pozytywne, aspekty zmarnował. Przywoływany w filmie las nijak nie przypomina mrocznej puszczy, w której ludzie targają się na własne życie. Ba! Patrząc nań ma się ochotę wciągnąć gumiaki, założyć pelerynkę, chwycić wiklinowy koszyk i wyruszyć na grzyby. A może jakiś weekendowy kemping? Motyw poszukiwania siostry wydaje się tutaj ledwie zarysowany i pretekstowy, żeby po prostu wysłać bohaterkę do Aokigahary i zmusić ją do pozostawania w lesie, mimo wszechobecnych zaleceń by tego nie robiła. Przede wszystkim jednak, poza kilkoma momentami zaskoczenia, film w ogóle nie: trzyma w napięciu, straszy i pozwala się utożsamić z bohaterami.

Nie pomaga w tym nawet wątpliwa próba nawiązywania w „Lesie samobójców” do kanonicznych już dla gatunku dzieł. „Klątwa”, „The Ring” czy wszystkie inne japońskie historie z długo- i czarnowłosymi postaciami, to często przywoływany tutaj motyw. Reżyser odwołuje się również wyraźnie do takich klasyków, jak „Lśnienie” czy „Martwe zło”, a chwilami nawet do – może nie tak (jeszcze) ważnego dla historii horrorowej kinematografii, ale jednak bardzo popularnej – serii „Naznaczony”. Sęk w tym, że wspomniane odniesienia sprawiają wrażenie swoistego rodzaju popisówki, próby pochwalenia się znajomością gatunku, niż faktyczną grą z konwencją. Mocne słowa? Może. Prawda jest jednak taka, że nawiązania do wspomnianych wyżej tytułów działają wyłącznie na zasadzie wizualnych, dość natrętnych skojarzeń, kontrastujących z całością, zamiast ją dopełniających.

Gwoździem do trumny „Lasu samobójców” jest jednak przede wszystkim kreacja bohaterów i logika – a właściwie jej brak – ich działań. O ile sami aktorzy radzą sobie całkiem nieźle (choć trudno byłoby kogokolwiek w jakikolwiek sposób wyróżnić), to to, co wyczyniają na ekranie, woła o pomstę do nieba. Decyzje postaci są tak absurdalne, że zamiast kibicować Sarze tudzież Aidanowi, widz ma nadzieję, że kolejne zagrożenie wreszcie ich uśmierci. Niby należałoby się już przyzwyczaić do tego, że bohaterowie horrorów nie mają żadnych kompetencji kulturowych i schematy kina grozy są im zupełnie obce, niemniej powiedzenie „tylko nie zbaczaj ze ścieżki” to przesłanie wpajane już od przedszkola za pomocą bajki o Czerwonym Kapturku. Istnieją pewne granice tolerancji głupoty u protagonistów horrorów i tutaj zostały one przekroczone.

Zalety? Z pewnością na uwagę zasługuje wykorzystanie nowego, niewyeksploatowanego jeszcze tematu (a właściwie miejsca). Niestety, trudno mi – nawet po namyśle – wskazać coś jeszcze. „Las samobójców” nie jest może najgorszą produkcją, jaką widziałam (nawet w tym tygodniu), niemniej jego zasób wad boli bardziej z powodu świadomości potencjału zawartego w koncepcji legendarnej Aokigahary. Chociaż całość wydaje się zrealizowana poprawnie, a do warstwy aktorskiej naprawdę trudno się przyczepić, to w ogólnym rozrachunku „Las samobójców” okazuje się produkcją pozbawioną wyrazu i irytującą za sprawą psychologicznej płycizny i wątpliwych motywacji dla fabuły scenariusza. Moim zdaniem szkoda czasu.

Alicja Górska