Logan

BĄDŹMY POWAŻNI
Kiedy dowiedziałem się, że do filmowego uniwersum X-Menów wprowadzony ma być koncept „Old Man Logan”, byłem zaintrygowany. Kiedy okazało się, że nie będzie to ekranizacja tej pod-serii komiksowych X-Menów, a inspirowana nią nowa historia stanowiąca integralną część świata wykreowanego przez 20th Century Fox z Marvelem, byłem zaciekawiony. Kiedy świat obiegły informacje o przydzieleniu „Loganowi” w reżyserii Jamesa Mangolda kategorii ratingowej R (dla dorosłych), byłem podekscytowany. Kiedy obejrzałem go wreszcie w kinie, byłem… zachwycony.

Nim dałem się jednak uwieść, nastąpił czas konsternacji i rozbawienia, a to za sprawą zaskakującej decyzji o dystrybucji „Logana” w Polsce również w wersji z… dubbingiem. Przypomnijmy – mowa o filmie przeznaczonym wyłącznie dla widzów dorosłych. No, ale przecież to film komiksowy! Wiecie, komiksy to takie rysowane historyjki dla dzieci. A superbohaterowie to takie komiksowo-kreskówkowe postaci w kolorowych trykotach. Także, w sumie, dlaczego nie?! Dubbing się przyda, rodzice zabiorą dzieci do kin. Będzie rodzinnie i przyjemnie. Otóż… NIE.

A raczej, niestety poniekąd tak właśnie zdaje się wciąż wyglądać myślenie wielu osób, choć w żadnym razie nie powinno. Co z tego, że media dojrzewają, że komiksy czy gry opowiadają historie co najmniej równie zróżnicowane, co literatura i kino, a zatem z równie zróżnicowaną grupą docelową – od tych skierowanych do dzieci, po takie, które adresowane są wyłącznie do osób dojrzałych, a i to nie do wszystkich? Co z tego, skoro gros ludzi wciąż utożsamia je z infantylnością? Dotyczy to również, rzecz jasna, określonych gatunków i konwencji. Historii spod znaku superhero też, a „Logan” stanowi tu doskonały przykład.

Logan

Dlatego powiedzmy sobie to raz jeszcze, bardzo wyraźnie: „Logan” JEST filmem adresowanym do widzów dojrzałych. I wynika to nie tylko z przemocy ukazywanej na ekranie, choć już to powinno wystarczyć za przestrogę. Jest krwawo, momentami nawet bardzo krwawo. Do tego sporo tu przemocy niefizycznej, w tym symbolicznej, którą dzieci mogą nawet do końca nie zrozumieć. I choć ta „druga warstwa” znaczeniowa pojawiała się w X-Menach od zawsze (narodziny Magneto w Auschwitz to wystarczająco znamienny motyw tej historii), to moralne dylematy w „Loganie” wybrzmiewają nad wyraz głośno i wyraźnie. W ogóle dojrzałość fabularna filmu Mangolda wymaga odpowiednich kompetencji, dostępnych raczej widzom dorosłym. Ba, dorosłość wcale nie gwarantuje, że doceni się wszystkie niuanse, subtelności i znaczenia zawierające się w fabule „Logana”, a jedynie zwiększa na to szansę.

Akcja filmu toczy się w niedalekiej przyszłości, kiedy to większość mutantów znikła już z powierzchni Ziemi. Początkowo ani ten stan rzeczy, ani jego przyczyny nie są widzom znane, jednak wraz z rozwojem wydarzeń dowiadujemy się coraz więcej, zastępując jedne pytania kolejnymi. Tym, co szczególnie może zaskakiwać fanów serii, jest wyraźnie postępujący wiek Logana vel Wolverine’a oraz liczne symptomy jego pogarszającej się stopniowo kondycji. Co się stało z tym, niegdyś przecież niemal niezniszczalnym, błyskawicznie regenerującym się (anty)bohaterem?! To tylko jedna z wielu niewiadomych, wokół których rozwija się fabuła filmu.

Logan w obrazie Mangolda jest nie tylko osłabiony, ale też ewidentnie zmęczony życiem i zgorzkniały, nawet bardziej niż dotychczas (bo przecież zawsze był cyniczny i zadziorny). Jego relacja z Charlesem Xavierem ukazana została w przewrotny sposób, akcentujący jeszcze inny poziom bliskości, niż miało to miejsce dotychczas. W „Loganie” poznajemy również nową postać, istotną prawdopodobnie nie tylko w kontekście wydarzeń ukazanych w tym filmie. Zawiązanie akcji następuje bowiem w chwili, kiedy na drodze Logana pojawia się tajemnicza kobieta imieniem Gabriela i pozostająca pod jej opieką dziewczynka Laura, a wraz z nimi nie mniej tajemniczy mężczyzna z robotyczną protezą ręki, Pierce. Ten ostatni, wspierany przez oddziały najemników, z początkowo niejasnych powodów pragnie dorwać dziewczynkę. Gabriela, wyraźnie potrzebująca pomocy, zgłasza się więc właśnie do niegdyś słynnego Wolverine’a, zwłaszcza że ten specjalizuje się aktualnie w przewozie osób.

W filmie nie brakuje scen akcji, stanowiących przecież „obowiązkowe punkty programu” kina o superbohaterach, ale to nie na nich opiera się właściwie jego moc. To, co najbardziej istotne, dotyczy nawet nie samej intrygi, lecz postaci i konstruowanych (oraz re-konstruowanych) relacji pomiędzy nimi. W toku dynamicznych i pasjonujących wydarzeń rozgrywają się bowiem liczne mikro-dramaty – a niektóre nie są wręcz zaprezentowane wprost, będąc przywoływanymi retrospektywnie w dialogach – rzucające nowe światło na świat X-Menów. Choć większość z nich dotyczy trójki bohaterów: Charlesa, Laury oraz Logana; to niemałe znaczenie mają tu postaci drugoplanowe, a nawet te nieobecne na ekranie.

Tak wygląda życie. Kochający się ludzie, dom… Radzę ci przystanąć i to poczuć. Jest jeszcze czas.

Mangold, odpowiedzialny nie tylko za reżyserię, ale również za scenariusz „Logana” (napisany wespół z Michaelem Greenem i Scottem Frankiem), udowodnił, że jest odpowiednim człowiekiem na właściwym miejscu. Ewidentnie dobrze zna, rozumie i przede wszystkim szanuje bogactwo znaczeniowe oraz ogromny retoryczny potencjał drzemiący w filmowym (i nie tylko) uniwersum X-Menów. W moim odczuciu dokonał rzeczy wręcz niebywałej, ponieważ poradził sobie z tematem nawet lepiej niż poprzednicy. Uwielbiam „First Class” i „Przeszłość, która nadejdzie”. Pozostałe filmy tego cyklu też dostarczały mi frajdy. Ale „Logan” jest czymś więcej – to nie tylko dobry film o X-Menach, nie tylko dobry (i dojrzały!) film w konwencji superhero, to nawet nie tylko dobry film rozrywkowy, ale po prostu… bardzo dobry film w ogóle. To w pewnym sensie film paradoksalny, bo pozostając wiernym tradycji, którą kontynuuje, jest wyraźnie inny od swoich poprzedników. Mangold porzucił bowiem całą kolorową otoczkę, momentami wręcz pstrokatą efekciarską pompę (vide: „Apocalypse”) na rzecz stonowanego, przemyślanego kina drogi w klimacie południowo-amerykańskiego kurzu i muzyki country.

Nie bez znaczenia dla nastroju pozostaje, rzecz jasna, dobór ścieżki dźwiękowej, na której obok kompozycji Marco Beltramiego znalazły się utwory takich wykonawców, jak Johnny Cash. To, plus ulokowanie akcji najpierw na pograniczu USA z Meksykiem, a później głównie w małych amerykańskich miejscowościach, podobnie jak i znaczące zawężenie liczby postaci, pozwoliło nadać fabule sznyt „namacalności”. Po raz kolejny historia mutantów zdaje się bliższa światu, jakim go znamy. Być może Mangoldowi udało się dzięki temu skłonić choć część widzów do refleksji nad pewnymi problematycznymi etycznie zagadnieniami, uwydatnianymi w uniwersum „X-Men” w ogóle, a w „Loganie” szczególnie wyraźnie, takimi jak dyskryminacja, segregacja, rasizm, lęk przed Innym, korporacjonizm, rozwój nauki itd.

Uzupełnieniem dobrego scenariusza oraz świetnie dobranego doń soundtracku, są w „Loganie” również nie odstające od nich jakościowo zdjęcia autorstwa Johna Mathiesona. Zasadniczo, Mangoldowi udało się skompletować grupę ekspertów z różnych działów odpowiedzialnych za realizację filmu, bo technicznie film prezentuje się co najmniej nieźle. Wszystko zdaje się tu pasować do wszystkiego i działa niczym tryby w dobrze naoliwionej maszynie. Podobne zgranie zaobserwować można wśród zaangażowanych w projekt aktorów.

Natura uczyniła mnie dziwadłem. Ludzie uczynili mnie bronią. Bóg sprawił, że trwa to już za długo.

Kreacja tytułowego protagonisty przypadła w udziale Hugh Jackmanowi, który od początku filmowego uniwersum „X-Men” gra tę właśnie rolę. To nie jedyna twarz znana fanom serii, bo w Charlesa Xawiera po raz kolejny wciela się oczywiście Patrick Stewart. Obaj udowadniają doskonale swój profesjonalizm i przywiązanie do odgrywanych postaci. Na planie towarzyszyli im tym razem m.in. Dafne Keen (Laura) oraz Boyd Holbrook (Pierce), doskonale dobrani castingowo. Holbrook moim zdaniem ma w sobie coś z Garretta Hedlunda i Aarona Taylora-Johnsona, co uważam za ogromną zaletę przy kreowaniu antagonistów. Młodziutka Keen, z kolei, urzekła mnie swoją mimiką, którą w kilku scenach zadziwiająco subtelnie jak na swój wiek nawiązywała do sposobu gry innego znanego aktora (nie chcę zdradzić, o kogo chodzi, by nie psuć zabawy tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli; chociaż już sam zwiastun ujawnia w tej materii imo zbyt wiele). Na drugim planie również poziom aktorstwa prezentuje się dość wysoko, przy czym moją uwagę przykuł zwłaszcza Stephen Merchant, wcielający się w stroniącego od światła mutanta Calibana.

Seria „X-Men” zawsze stanowiła alegorię apartheidu, rasizmu oraz innych form społecznego bądź politycznego wykluczenia, uprzedzeń czy dyskryminacji. Idea „specjalnej” szkoły dla mutantów, pełniącej funkcję azylu dla „odszczepieńców” nie bez powodu przywodzi na myśl rozmaite getta zrzeszające osoby, które z powodu swojej odmienności bezpieczniej czują się odseparowane niż zasymilowane z resztą społeczeństwa. I choć wątek takiego bezpiecznego schronienia pojawia się również w „Loganie” (swoją drogą mocno wymieszany z ideą przekraczania granic terytorialnych, co poniekąd koresponduje z zasygnalizowanym na początku filmu tłem teksańsko-meksykańskiego pogranicza, jakże ważnego na tle bieżących wydarzeń politycznych), to nie jest już prostym powtórzeniem. Tym razem został on znacząco zniuansowany poprzez wprowadzenie tematów dodatkowych, takich jak choćby zestawienie wyjątkowej mocy i odpowiedzialności ze zwykłymi chorobami i słabościami.

To nie jest tak, że zmiana skali filmu Mangolda względem jego poprzedników przekreśliła globalne znaczenia na rzecz kameralnej historii – wręcz przeciwnie, „Logan” pozostaje opowieścią o uniwersalnym wydźwięku właśnie dlatego, że wydaje się boleśnie prawdziwy. Reżyser, skrupulatnie bazując na dorobku poprzednich twórców odpowiedzialnych za powstanie kinematograficznej wersji tego uniwersum, wprowadził je na nowe, bardziej gorzkie niż kiedykolwiek dotąd, tory. Jednocześnie, co warto podkreślić, „Logan” nie przestaje być dobrym kinem superbohaterkim, wypełnionym wartką akcją i dramatycznymi twistami fabularnymi, włącznie z takimi o ogromnym ładunku emocjonalnym – zwłaszcza dla fanów serii.


Kamil Jędrasiak