niemozliwe2W POSZUKIWANIU NADZIEI
Życie pisze najlepsze scenariusze – ta prawda znana jest chyba każdemu, choć nie każdy się z nią zgadza. Specjaliści z Hollywood też znają te słowa i najwyraźniej coraz częściej biorą je sobie do serca. „Niemożliwe” dowodzi, że warto!

Zamiast sięgać po autentyczne historie, wspomniani specjaliści z wielkich wytwórni filmowych zazwyczaj zatrudniają takich scenarzystów, którzy tworzą całkowicie fikcyjne fabuły, co najwyżej wzorowane – w ograniczonym stopniu – na zdarzeniach, które miały miejsce w rzeczywistości. Określenia typu „inspirowane prawdziwymi wydarzeniami” czy „oparte na faktach” stały się więc niczym więcej niż marketingową łatką – chwytliwą, acz służącą ułudzie.

Jeśli wierzyć twórcom – ale i informacjom dostępnym w sieci – „Niemożliwe” (ang. „The Impossible”) jest na tym tle chlubnym wyjątkiem, w którym fabuła naprawdę mocno przybliża się do prawdy. Prawdy o pewnej rodzinie, która niecałe osiem lat temu uczestniczyła w tragicznych wydarzeniach. Zamiast roztrząsać wiarygodność przedstawionej w filmie historii, skupię się na jego ocenie zakładając, że ukazane w nim sytuacje nie odbiegają zbytnio od tego, co działo się w Boże Narodzenie 2004 roku w Tajlandii.

niemozliweRzekomy koniec świata zapowiadany na koniec 2012 roku był świetnym pretekstem do przypomnienia sobie utworów traktujących o zagładzie, jak również przykładów szeroko rozumianego kina katastroficznego. Być może zostanę okrzyknięty heretykiem, ale mało który tytuł (włącznie z opowiadającym o historycznie rzeczywistym wydarzeniu „Titanikiem”) nie był aż tak wymowny, dosadny i sugestywny jak „Niemożliwe”. Żaden też nie oddziaływał tak silnie na emocje, będące owocem więzi, która wytwarza się między widzem a bohaterami.

Z pewnością wśród najczęściej wskazywanych źródeł siły wyrazu tego filmu znalazłyby się reżyseria, za którą odpowiada Juan Antonio Bayona, oraz scenariusz autorstwa Sergio G. Sáncheza. Hiszpańskiemu duetowi udało się sportretować niezłomność i determinację ludzi w obliczu zagrożenia. Ważne jest również to, że „Niemożliwe” łączy w sobie uniwersalizm historii z wyraźnie indywidualnym rysem, silnie zakotwiczonym w autentycznych losach Marii Belon, Quique Alvareza i ich dzieci. To właśnie na kanwie traumatycznych wydarzeń, które stały się udziałem tej rodziny oparto fabułę filmu, a uczyniono to z niebywałą wiernością i hollywoodzkim rozmachem zarazem.

Nie bez znaczenia jest bowiem również fenomenalna warstwa wizualna „The Impossible”. Widok pięknych, egzotycznych lokacji, które w wyniku tsunami ulegają zniszczeniu, sam w sobie jest niemałą atrakcją. Świetną scenografię uzupełniono o równie dobrą charakteryzację, dzięki której ból bohaterów staje się niemal odczuwalny dla widza. Efekt ten potęguje sprawny, mistrzowski wręcz, warsztat filmowy osób odpowiedzialnych za montaż i zdjęcia. Zwłaszcza te ostatnie, autorstwa Óscara Faury, momentami zapierają dech w piersiach. Widać, że ma on doskonałe wyczucie w kwestii kompozycji kadru, uwzględniając wszystkie cechy rzeczywistości filmowanej: od wspomnianych scenografii po oświetlenie. Choćby z tego względu warto rozważyć zakup wersji Blu-ray zamiast DVD przy planowaniu wzbogacenia domowej kolekcji o ten tytuł. Poza tym jednak obydwa wydania prezentują się bardzo skromnie, wręcz ascetycznie z uwagi na brak dodatków; zasadniczo pozbawione są jednak większych wad (doszukałem się zaledwie jednego błędu w tłumaczeniu).

Nawet najlepsza ekipa realizacyjna i doskonały scenariusz nie zaowocowałby udanym filmem bez dobrze dobranej obsady.Ewan McGregor (filmowy Henry) to aktor najwyższej próby, który nie zawodzi nawet w słabszych produkcjach. Również tym razem dowodzi swojego talentu, wcielając się w głowę rodziny. Jego ekranową partnerką jest Naomi Watts (Maria), która za swoją kreację otrzymała nominację do Oscara. Decyzja akademii była tyleż zasadna, co przewidywalna, ponieważ aktorka włożyła w zbudowanie swojej postaci imponująco dużo pracy. Nie była to jednak rola, która umożliwiłaby wykazanie się szczególnie rozległym wachlarzem umiejętności dramatycznych. Trudno się więc dziwić, że statuetka trafiła ostatecznie w ręce innej nominowanej (notabene świetnej Jennifer Lawrence w błyskotliwym „Poradniku pozytywnego myślenia”).

Co ciekawe, ów silny duet nie przysłonił swoim talentem młodszej części obsady, czyli wcielających się w synów: Toma Hollanda (filmowy Lucas), Samuela Joslina (Thomas) i Oaklee Pendergasta (Simon). Największe wyzwanie czekało na pierwszego z nich, ponieważ Lucas, najstarsza z latorośli, okazał się jedną z postaci, które otrzymały najwięcej czasu ekranowego. Siłą rzeczy, na siedemnastoletnim aktorze spoczywała niemała odpowiedzialność, ponieważ od jego gry zależała w dużej mierze wiarygodność dramaturgiczna opowiadanej historii. Trzeba przyznać, że wywiązał się ze swojego zadania bardzo profesjonalnie, nie ustępując dużo bardziej doświadczonym aktorom wcielającym się w jego rodziców. Chapeau bas!

– Dzwoniłeś do domu?

– Nie mam z czego.

– Oszczędzam baterię. Gdyby rodzina dzwoniła. Proszę.

– Dziękuję. Będę się streszczał.  Brian?

– Tak. Bogu dzięki! Jak się masz?

– Ktoś już dzwonił?

– Tylko ty. Nic wam nie jest?

Z powyższych słów wyłania się obraz filmu doskonałego. Choć piszę to z żalem, „Niemożliwe” takim utworem jednak nie jest. Owszem, mamy do czynienia z kinem nieprzeciętnie dobrym, ale nie sądzę, by za kilka lat zbyt wiele osób wspominało ten tytuł. Można przymknąć oko na techniczne potknięcia, bo tych na szczęście w „The Impossible” nie ma zbyt wiele. Przede wszystkim trudno jednak pominąć kwestię konwencji, która sprowadza się w zasadzie do narracji melodramatycznej w katastroficznej otoczce. Sprawnie zrealizowane kino gatunków w atrakcyjnej oprawie wizualnej to jednak za mało, by uznać film za wybitny. Ponadprzeciętny? Owszem, ale nie wybitny. Twórcy zaczęli balansować na cienkiej granicy między artyzmem a kunsztem rzemieślniczym, ale nie postawili zdecydowanego kroku w żadną stronę.

Praktycznie wszystko w „The Impossible” podporządkowane zostało głównemu celowi, jakim jest wyciśnięcie z widza łez. W szczególnie oczywisty sposób przejawia się to w ścieżce dźwiękowej, za którą odpowiedzialny jest Fernando Velázquez. Pod tym względem – choć nie tylko – łzawy melodramatyzm filmu jest jeszcze bardziej łopatologiczny, niż miało to miejsce na przykład we wspomnianym „Titanicu”. Wielka to szkoda, bo tragedia ćwierci miliona ludzi zasługuje na pomnik znacznie bardziej szlachetny, na coś więcej niż kino z gatunku tak banalnego i populistycznego jak melodramat. Na szczęście nie wszystko jest w tym utworze aż tak oczywiste.

Zaburzając nieco chronologię wydarzeń, ukazując wręcz naturalistycznie cierpienie (i rozczarowanie, na przykład w wypadku części bohaterów pobocznych) oraz nadając filmowi taki, a nie inny tytuł, twórcy zasygnalizowali, że zdają sobie sprawę z wagi podjętego tematu. Wzruszająca historia rodziny, która zgodziła się na zobrazowanie swoich losów to tylko jeden z wielu scenariuszy, jakie życie napisało osobom pokrzywdzonym przez tsunami. Ten splot wydarzeń umożliwił im opowiedzenie swojej historii, jednak wiele osób nie dostało nawet takiej szansy. W moim odczuciu twórcy „Niemożliwego” zdają sobie z tego sprawę. Ich film to nie żerowanie na ludzkim nieszczęściu, ale próba ukazania nadziei, która niekiedy może zdziałać cuda.

8585

Publikowano także na: polter.pl

Kamil Jędrasiak