pentameronESTETYCZNA ACZ BESTIALSKA UCZTA
W ostatnich latach spragnieni sprawiedliwości dla baśni widzowie mają coraz więcej powodów do radości. Najpierw zwrócono honor braciom Grimm (chociaż głównie za sprawą literackiej części kultury) udostępniając do sprzedaży oryginalne, nieugładzone wersje spisanych przez nich historii. Następnie w kinie obok ckliwych, ugładzonych opowieści rodem z bajek Disneya, zaczęły pojawiać się obrazy przedstawiające alternatywne, mroczniejsze wersje znanych historii książąt i księżniczek. Do głosu doszły czarne charaktery, niekoniecznie potwierdzając idee bezpodstawnego okrucieństwa ich dusz; z kolei krystalicznie czyści bohaterowie, ujawnili skazy swoich charakterów. Jednak prawdziwym „odczarowywaniem” baśni z lukrowej otoczki okazał się dopiero „Pentameron”.

Reżyser, Matteo Garrone, przypomina, napisane niemal przed czterystoma laty, opowiadania Giambattisty Basilego zwanego neapolitańskim Szekspirem – „Baśnie nad baśniami, czyli festyn tłuścioszek”. Oryginalnie tom włoskiego pisarza zawiera pięćdziesiąt opowieści, jednak filmowy adaptator zdecydował się na wykorzystanie raptem trzech z nich. Historie te z perspektywy motywacji bohaterów i ich ulokowania w świecie przedstawionym dzieli niemal wszystko – każdy skupia się na innym aspekcie życia i zmaga z innymi problemami oraz funkcjonuje w innym królestwie. Tym, co postacie łączy jest fakt, że gotowe są na skrajne decyzje i działania oraz wszystkie znajdują się w ścisłej relacji z władzą. Jeżeli nie rządząc, to aspirując do objęcia tronu. Jak wiadomo, na kartach historii świata niewiele można znaleźć przykładów pokojowego, pozbawionego rozlewu krwi panowania. Okazuje się, że i w baśniowej rzeczywistości nie jest to łatwe.

pentameronDo tej pory Garrone słynął przede wszystkim z naturalistycznych i skrajnie realistycznych obrazów. Od fantasy trzymał się z daleka. Tym razem reżyser przewrotnie startuje z poziomu baśni, by z każdą minutą ograbiać barwny świat magii i snów z tęczowych kolorów i zastępować je brutalnymi, lecz bardzo realnymi: szarością, czernią oraz… krwistą czerwienią. Jednocześnie twórca nie popada w przesadę. To fakt, oddala się od – uznanego już za typowe dla gatunku – przesłodzenia, lecz nie korzysta jednocześnie z drugiego z najczęściej wykorzystywanych w kontekście baśni rozwiązania, czyli jaskrawej parodii bądź pastiszu w stylu Tima Burtona. Garrone nie odcina się po prostu od pierwotnego, obecnego w baśniach od ich początku, okrucieństwa, a przedstawia je z należnym dla jego realizmu szacunkiem. Bo bajka czy nie bajka, baśń czy nie baśń, pożeranie serca czy obdzieranie ze skóry, to wciąż bestialskie i bezlitosne wizje.

Byłoby mimo wszystko potwornym niedopowiedzeniem uznać, że siła „Pentameronu” tkwi w bezkompromisowym ukazywaniu okrucieństwa. To nie seria odrzucających obrazów sprawia, że opisywana produkcja wypala się boleśnie na siatkówce widza, lecz jej ładunek emocjonalny, który lokuje ból w okolicach serca, wbijając w nie uwierające, lecz niezdolne do uśmiercenia odłamki. Niekończący się nawet po finale dyskomfort wynika z zaangażowania w przeżywanie własnych historii przez bohaterów, autentycznie oddanych przez śmietankę aktorską, między innymi: Salmę Hayek oraz Vincenta Cassel.

„Pentameron” to jednak uczta przede wszystkim dla estetów, głównie za sprawą zdjęć Petera Suschitzkiego i nastrojowej muzyki Alexandre’a Desplata (skądinąd nierzadko pracującego ze wspomnianym wyżej Timem Burtonem). Pełne przepychu wnętrza i kostiumy; intrygujące, choć nieoczywiste, piękno powołanych do życia postaci; często nietknięte efektami specjalnymi, a mimo to zapierające dech w piersiach krajobrazy – to wszystko, ten mariaż subtelnego, magicznego piękna natury (bądź też jej udoskonalonej imaginacji) i brutalnie bezkompromisowych wizji krwi i ułomnych ciał (a także dusz), sprawiają, że „Pentameron”, to nie tylko doświadczenie filmowe, a raczej: kontemplowanie sztuki.

Niestety, bywa i tak, że pod niezwykle estetyczną powierzchnią nie skrywa się już nic więcej. W przypadku filmu Garrona nie jest to może tak oczywiste, czarno-białe, ale nie da się ukryć, że potencjał „Pentameronu” dawał znacznie więcej możliwości. W obecnej formie produkcja wydaje się nieco nazbyt chaotyczna i niejasna, zwłaszcza w linii fabularnej oraz z perspektywy ukonstytuowania magicznego świata jako płaszczyzny realnej. Teoretycznie widz wie, że ma do czynienia z alternatywną, naturalistycznie przedstawioną rzeczywistością, z drugiej jednak strony bardzo szybko wychodzą na jaw niekonsekwencji tej kreacji. System praw i reguły rządzące uniwersum „Pentameronu” nie są jasne, wydają się wręcz płynne. Co gorsza, jedynym argumentem przemawiającym za takim ich statusem jest chęć posiadania niczym nieskrępowanej mocy kreacyjnej reżysera. Niemniej, niezależnie od jego totalitarnych zapędów, „Pentameron” powinien zachwycić każdego estetycznie wrażliwego odbiorcę. Ja pozostaję oczarowana, boleśnie oczarowana.

Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję: Cinema PM

Alicja Górska