pikseleNIE TAKI STRASZNY JAK GO MALOWALI
Gdy „Piksele” reżyserowane przez Chrisa Columbusa weszły na ekrany, odpuściłam sobie. A wszystko to za sprawą fatalnych recenzji. I nie chodzi tutaj o krytyczne teksty, a marketing szeptany i powtarzające się słowa znajomych, żeby odpuścić. Dopiero niedawno – raczej za sprawą przypadku niż świadomego wyboru – nadrobiłam tę zaległość. I, pomimo tego, że film posiada wiele wad, uważam, że czekałam na jego seans zbyt długo.

Takiego najazdu z kosmosu jeszcze nie widzieliście. Tym razem zagłady Ziemi nie pragnie cała gromada zielonych ludzików, czy krwiożerczych istot z mackami i rozwierającymi się niczym kwiaty paszczami, ale… obca cywilizacja władająca pikselami. Okazuje się, że wysłana w przestrzeń kosmiczną przez NASA wiadomość została przechwycona i absolutnie niewłaściwie zinterpretowana. Znajdujące się w niej gry arkadowe – w tamtym momencie szczyt technologicznych osiągnięć z tych dostępnych dla każdego – skojarzyły się obcym z rzucaniem wyzwania tudzież wojną. W ten sposób na czele amerykańskiej armii stają: Brenner (Adam Sandler), Ludlow (Josh Gad) i Eddie (Peter Dinklage) eksperci od gier wideo (gracze), powołani do grupy specjalnej przez samego prezydenta Stanów Zjednoczonych (Kevin James).piksele

Film miał być ponadprzeciętnie beznadziejny, a okazał się całkiem przyswajalny. Jasne, to rzecz wyprodukowana i zagrana przez Adama Sandlera, a to już wiele o tym tytule mówi, jednakże widywałam obrazy o podobnej kombinacji twórczej (Sandler jako gwiazda i producent), które reprezentowały sobą zdecydowanie niższy poziom. Nie trzeba zresztą daleko szukać. Wystarczy spojrzeć na „The Ridiculous 6”, jeden z najgorszych filmów, jaki przyszło mi oglądać w ostatnim czasie. „Piksele” nie są nawet w połowie drogi do dennego poziomu tegoż westernowego koszmaru.

Największa wadą opisywanego obrazu jest zdecydowanie scenariusz – grubymi nićmi szyty – oraz poziom dowcipu. Żarty nie należą może do kloacznych, choć i takich kilka się znajdzie, ale nie bawią. Większość z nich to dowcipy powtarzane w komediach od lat (zwłaszcza w tych z Sandlerem). Inną sprawą jest, że już od jakiegoś czasu kino boryka się z problemem niezadowalającej jakości tak zwanych „punch line’ów”, które częściej budzą uczucie zażenowania niż rozbawienia. Po podobnej ekipie realizatorskiej nie spodziewałam się dużo więcej, choć zaangażowanie Chrisa Columbusa dawało jakieś nadzieje na skok jakościowy.

„Piksele” mają za to szereg spychanych na margines zalet. Przede wszystkim dość wiernie prezentują podstawowe założenia z historii gier, a nawet sprostowują kilka z najczęściej popełnianych w tym zakresie błędów. To istotne, szczególnie, że to jedna z nielicznych reprezentacji podobnego rodzaju produkcji. Film Columbusa to również wizualna uczta. Nie kipi może od efektów specjalnych w tradycyjnym ujęciu, ale w oryginalny sposób prezentuje estetykę, której podstawą ewidentnie były gry arkadowe. Piszę tutaj o podstawie estetycznej, bowiem większość elementów wizualnych jest tutaj trójwymiarowa, a jak wiadomo starsze gry nie wykorzystywały jeszcze tej techniki. Na fanów gier czekają także różnorakie bonusy, jak na przykład udział w produkcji twórcy gry „Pac-Man” oraz ciekawe rozwiązania dostosowujące koncepty z przeszłości do realiów współczesności.

Film Chrisa Columbusa nie jest arcydziełem, ale lincz, który pamiętam z czasu jego premiery z pewnością nie był adekwatny do poziomu tego obrazu. To prosta rozrywka, acz rozrywka. Zwłaszcza dla oczu. Ponadto finalna sekwencja, w której dochodzi do ostatecznej walki między kosmitami z reprezentacją ziemską, to montażowo i dźwiękowo naprawdę przyjemna rzecz. Z pewnością warto „Piksele” zobaczyć, jakkolwiek seans nie wymaga pełnej uwagi widza – przymknięcie na chwilę oczu nie zaszkodzi ogólnemu wrażeniu.

 

Alicja Górska