projekt mSPRAGNIENI NISZOWEGO SF
Jeżeli poszukujemy filmu, gdzie tańczą Hindusi, nie sięgniemy do kina niemieckiego. Jeżeli mamy chrapkę na komedię romantyczną z hollywoodzkimi gwiazdami, nie będziemy jej szukać wśród produkcji z Cypru. Z kolei, gdy najdzie nas ochota na solidne kino science fiction, będziemy się rozglądać wśród produkcji wysoko-, a nie niskobudżetowych. Co więcej, w pierwszej kolejności przejrzymy zapewne propozycje Stanów Zjednoczonych. Tymczasem, całkiem niedaleko od Hollywood i milionowych nakładów finansowych, w Kanadzie, narodził się „Projekt-M” – niskobudżetowa produkcja, która tylko nieznacznie odbiega od kolosów z pierwszych miejsc zestawień wydanych na realizację filmu fortun.

Niedaleka przyszłość. Świat zmaga się z niedoborem wód pitnych. Badacze kosmosu odkrywają potencjalnie zasobną w płyn planetę, a konkretniej – księżyc Jupitera, Europę. Jednak podróż do tak odległego zakątka kosmosu zajęłaby aż tysiąc dni. Czy człowiek jest w stanie wytrzymać podobną izolację? Odpowiedź na to pytanie ma dać eksperyment o kryptonimie Projekt-M. Czterech kosmonautów: Vincent Kohler (Jean-Nicolas Verreault)  drugi człowiek, który postawił nogę na Marsie; Andrea Sakedaris (Julie Perreault); Jonathan Laforest (Julien Deschamps Jolin) oraz Justine Roberval (Nadia Essadiqi) – mają żyć na stacji orbitującej wokół Ziemi i potwierdzić lub obalić tę możliwość. Wszystko przebiega zgodnie z planem do czasu, gdy wyniki dotyczące Europy zostają potwierdzone. Wkrótce Ziemia pogrąża się w chaosie. Astronauci pozostają uwięzieni na stacji bez szans na ratunek. Czy przyczyną globalnego konfliktu naprawdę jest wyłącznie woda?projekt m„Projekt-M” zrealizowano w duchu fabularyzowanego kina dokumentalnego. Część akcji rozgrywa się na kosmicznej stacji, część stanowią retrospekcje bohaterów, pogłębiające ich rysy charakterologiczne; część to wywiady z bohaterami sprzed misji – dzięki nim widz poznaje nie tylko powody wprowadzenia w życie projektu, ale też obecną sytuację polityczno-gospodarczą świata oraz motywacje samych astronautów. Pragnienie ucieczki zderza się z potrzebą czynienia rzeczy wielkich, poczuciem odpowiedzialności oraz skrywanym pożądaniem sławy.

Oczywiście sporo miejsca poświęcono na analizę psychologiczną człowieka w odosobnieniu. Bohaterowie żyją jedynie świadomością upływającego czasu i zakończenia misji, a gdy to staje pod znakiem zapytania, bardzo szybko ujawniają skrywane emocje. Nic jednak nie dzieje się tutaj w sposób przerysowany. Emocje są naturalne, postaci nie monologują, lecz wiele rzeczy widz domyśla się z ich mimiki czy podejmowanych decyzji. Ten brak pompy to jedna z najważniejszych zalet, którą dostrzega się jako pierwszą przy zderzeniu „Projektu-M” z typowym hollywoodzkim blockbusterem.

„Projekt-M” intryguje i nie sposób się od niego oderwać. Nic dziwnego, że docenili go na wielu festiwalach – w San Diego, Calgary i Buenos Aires. Scenarzyści wykonali kawał dobrej roboty, tworząc wokół największej z tajemnic sekrety pośrednie. Każdy z bohaterów coś ukrywa, żaden z nich nie jest jednoznaczny. Widz nie otrzymuje ani jednej bezpośredniej i potwierdzonej informacji. Ilość miejsca pozostawionego domysłom jest tak duża, że w umyśle każdego może przybrać inny kształt. Wyraźnie też pozostawiono furtkę dla realizacji drugiej odsłony filmu, co mnie osobiście bardzo cieszy.

Być może wizualna strona stacji kosmicznej nie robi takiego wrażenia, jak w przypadku wysokobudżetowych obrazów, ale zawiera w sobie to, co dla atmosfery podobnej produkcji najważniejsze – klaustrofobiczną ciasnotę. Scenografia wykonana jest solidnie, nasuwa skojarzenia z technologicznym zaawansowaniem oraz – to coś, czego często brakuje mi w blockbusterach – widać tutaj myśl potencjalnych konstruktorów podobnego tworu. Wszystko ma swoje miejsce, jest proste, nie afiszuje się swoją nowoczesnością, nie zabawia tysiącami światełek i zbędnych guzików, lecz wydaje się możliwie przydatne. Ponieważ efekty specjalne i inne aspekty wizualne nie rażą niedoskonałościami, wierzy się w wykreowany świat i lokację w równym stopniu, co w przypadku takiego obrazu, jak na przykład, „Grawitacja”.

„Projekt-M” udowadnia, że najważniejsze w kinie wciąż nie są pieniądze, a szeroko rozumiana kreatywność. Twórcom filmu udaje się zaskakiwać nie tylko w warstwie fabularnej, ale i samej realizacji. Solidny poziom aktorstwa, trzymająca w napięciu akcja i psychologiczne bogactwo – nie nazbyt jednak ciężkie – sprawiają, że kanadyjską produkcję ogląda się z równym zaangażowaniem i przyjemnością, co inne produkcje z gatunku science fiction rodem z Hollywood. Film docenią nie tylko fani kosmicznych wojaży i odkryć, ale także mniej sprecyzowani odbiorcy.

Alicja Górska