ARMAGEDDON A OSTATNIA MIŁOŚĆ NA ZIEMI
Rok 2012 już dawno minął, domniemany koniec świata miał już być za nami, a jakoś szczególnie wyraźnych zmian na Ziemi zauważyć się nie dało. Nic w nas nie gruchnęło, nic nie zmroziło, nic nie wysadziło. Zombie nie wylazły na ulice, nawet żadna nowa epidemia nie zdziesiątkowała ludzkości w skali przekraczającej wcześniejsze zarazy. Życie potoczyło się dalej i dziś kolejni katastrofiści mogą szykować się do odczytywania następnych „zwiastunów” zagłady. A że znaków nigdy praktycznie nie brakuje, to pretekstu, by obejrzeć kolejny film o apokalipsie chyba nie trzeba szukać.

Twórcy z Hollywood się nie patyczkują – szukaniem polityczno-społecznych symptomów Końca niech zajmują się brukowce, w kinie lepiej sięgnąć do klasycznej wizji armageddonu, do Armageddonu”. Sprawdzone pomysły to bezpieczna droga dla filmowców, ale zwykłe powtórzenia nie mogą liczyć na uznanie ze strony widzów. Dlatego warto przemieszać schematy, dodać coś od siebie i w ten sposób zagrać z tradycją. Twórcy Przyjaciela do końca świata” doskonale zdają sobie z tego sprawę, bo ich film przedstawia sytuację w stylu co by było, gdyby…”. Efekt okazuje się co najmniej wart uwagi.

Punkt wyjścia dla fabuły jest prosty i dobrze znany: w kierunku Ziemi zmierza asteroida zdolna zniszczyć życie na całej planecie. Nawet reakcja ludzkości wydaje się zaskakująco znajoma – cywilizację uratować ma specjalna misja kosmiczna, której celem jest wysadzenie meteoru. Najwyraźniej jednak na pokładzie zabrakło Bruce’a Willisa i Bena Afflecka, bo finał tej historii nie jest już tak różowy, jak w filmie z 1998 roku. Akcja kończy się niepowodzeniem, więc Ziemian czeka zagłada, do której pozostały trzy tygodnie. Tyle tytułem wprowadzenia, bo opisane wydarzenia stanowią jedynie tło, zalążek akcji. Przez kolejne półtorej godziny obserwujemy bowiem to, co przez dwadzieścia jeden dni dzieje się na tonącym statku”, jakim jest nasza planeta.

Spodziewacie się klasycznego kina katastroficznego? Nic bardziej mylnego! Film Lorene Scafarii to raczej specyficzna, oryginalna komedia romantyczna z silnie zarysowanym wątkiem – nazwijmy go – obyczajowym. Wspomniana specyfika polega na tym, że występujący tu humor nasiąknięty jest subtelną powagą, a nawet swego rodzaju smutkiem; poza tym romans nie jest oczywistą, banalną historią o zakochaniu, a raczej o unikatowym rodzaju miłości zarezerwowanym dla przyjaciół, bratnich dusz. Dodatkowym, atrakcyjnym aspektem jest obserwacja ludzkich zachowań w obliczu nieuniknionego. Co stałoby się ze społeczeństwem, z normami, z naszym zachowaniem, gdybyśmy wiedzieli, że za niecały miesiąc wszystkich czeka śmierć? Przyjaciel do końca świata” stara się zobrazować kilka możliwych scenariuszy.

Głównymi bohaterami są Dodge (Steve Carell) i Penny (Keira Knightley), oboje doświadczeni przez życie, które uwikłało ich w nieszczęśliwe związki, oboje odstający od swojego otoczenia. Ona za sprawą hipersomni i niepokornego usposobienia, on – przez odrzucenie banalnego dekadentyzmu i nihilizmu praktykowanych przez większość ludzi w obliczu zagłady. Jako outsiderzy dość szybko znajdują wspólny język, a wzajemną odmienność postrzegają najwyraźniej jako coś fascynującego. Zanim nadejdzie ostateczny koniec, będą mieli okazję poznać się znacznie lepiej, ponieważ w obliczu nagłych wypadków postanawiają wyruszyć we wspólną podróż. Tym bardziej, że Dodge pragnie spotkać się z partnerką sprzed lat, dla której pozostał on miłością życia, a Penny chce zobaczyć po raz ostatni swoich najbliższych.

– Zrobili mi serię badań i wszystkie potwierdziły smutną prawdę: zostało mi pół roku życia. A w domu włączam telewizję i słyszę, że trzy tygodnie. Człowiek nie powinien znać daty swojego zgonu. To sprzeczne z naturą, bo wtedy korci, żeby kupić broń i pożyczyć naboje, a wtedy zamknie sobie drogę do nieba. Prawda, Dodge?

– Pewnie tak.

– Skoczę osuszyć jaszczura. Pójdziesz ze mną?

– Nie, dzięki, nie muszę.

Zdjęcia autorstwa Tima Orra mają w sobie jakiś dziwny urok, podobnie jak wykorzystana w filmie muzyka, za którą stoją Jonathan Sadoff i Rob Simonsen. Dziwność polega w tym wypadku na trudności uzasadnienia tego uroku. Ani soundtrack, ani warstwa wizualna Przyjaciela do końca świata” nie wyróżniają się szczególnie na tle głównej zalety utworu, którą niewątpliwie jest fabuła. Doskonale jednak pasują do scenariusza, napisanego przez samą reżyserkę. W efekcie charakter filmu, jego nastrój, jest szczególnie spójny i wyrazisty. Korzystając ze specyfiki kina komediowego i romantycznego, nie zrezygnowano z szerszego kontekstu społeczno-kulturowego, zwykle w tych gatunkach pomijanego. Również rytm opowiadanej historii i jej zakończenie grają z przyzwyczajeniami odbiorczymi, co policzyć należy na kolejny plus.

Nowo zawiązana przyjaźń głównych bohaterów oraz wspólna przygoda powiedzie ich przez niespodziewane drogi, zarówno dla nich samych, jak i dla widzów. Dodge i Penny czegoś się przy okazji nauczą, coś się w nich zmieni, spojrzą inaczej na swoje życie, na otoczenie i na nadchodzącą apokalipsę. Czy my również wyciągniemy z filmu jakąś lekcję, zależy tylko od nas. Chłodne spojrzenie z pewnością uwidoczniłoby w większym stopniu te cechy utworu, które przy standardowych kryteriach trzeba by było uznać za wady. Na przykład gra aktorska Keiry Knightley może początkowo razić. Z czasem jednak coraz łatwiej uświadomić sobie, jak dobrze pasuje ona do stylu tego obrazu. To samo dotyczy niespiesznego tempa narracji oraz stroniącego od tandetnego komizmu humoru.

W przypadku Seeking a Friend for the End of the World” zdystansowany, obojętny odbiór byłby jednak lenistwem. To jeden z najcieplejszych filmów ostatniej dekady, pełen dystansu, ale pozbawiony sarkazmu. Dlatego też wymaga zaangażowania emocjonalnego, empatii i próby odnalezienia się w trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Nie uświadczymy w nim apoteozy klasycznego heroizmu ani epickości kina katastroficznego. Znajdziemy za to masę pozytywnych emocji i kąśliwych, acz trafnych komentarzy społecznych. Lekka ironia miesza się w utworze Scafarii z bezwstydnym romantyzmem traktowanym całkiem serio, ale nie staroświecko. Zdecydowanie warto obejrzeć, zwłaszcza że podobnie oryginalnych historii można w dzisiejszym kinie szukać ze świecą.

 

Publikowano również na: polter.pl

Kamil Jędrasiak