selma2
SEN PRZECIW KOSZMAROWI RZECZYWISTOŚCI
Powiedziałabym też, żeby zobaczył ten film każdy rasista, ale prawda jest taka, że dla równie ograniczonych jednostek nic by to nie zmieniło. Nawet wizja nieuzbrojonych cywili, których policja tratuje końmi i bije prętami z nawiniętymi nań fragmentami drutu kolczastego.

 

Tegoroczne Oscary (rok 2015) zasłynęły jako wyjątkowo „białe”. Brak nominacji dla czarnoskórych aktorów oraz twórców filmowych (poza nagrodą dla najlepszej piosenki) były – nie tylko dla mnie – sporym zaskoczeniem. Wydaje się, że umieszczenie „Selmy” pośród pretendujących do miana najlepszego filmu było jedynie kurtuazją, próbą wyrównania wyraźnego wybielenia tegorocznej Gali. Przyznaję, że zazwyczaj rozgrywki polityczne nieco mnie irytują. Tak było przy „Zniewolonym”, którego wygrana – chociaż przewidywana – była dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Jak na złość w tym roku nie obraziłabym się na poprawność polityczną i kilka nagród dla „Selmy” właśnie. Nie to, żeby tegoroczna Gala zapomniała o układach, wyraźnie bowiem wspierano tym razem Amerykanów o meksykańskich korzeniach (jakkolwiek cieszę się, że wygrał „Birdman”). Ale dość o Oscarach.selma„Selma” skupia się na momencie historycznym, w którym Martin Luther King istnieje już w świadomości społecznej. Są lata 60., działalność SCLC (Southern Christian Leadership Conference) znajduje się w pełni rozkwitu. King prowadzi kampanię, która doprowadzić ma do faktycznego prawa do głosowania dla każdego czarnoskórego obywatela. Drogę w tym kierunku utorować ma walczącym wielki marsz z tytułowej Selmy do centrum konserwatywnej Ameryki – Montgomery.

Główny problem filmu, a więc walkę o możliwość głosowania, ukazano jako wielopiętrową wieżę. A właściwie wiele takich wież. Mamy Kinga skontrowanego z prezydentem, z gubernatorem stanu Alabama, z przeciętnymi białymi obywatelami; ale też z rodziną, poplecznikami i przeciwnikami. Podobnie jest też z prezydentem, który prezentowany jest, jako emocjonalny człowiek, głowa państwa i mistrz strategii. I wreszcie gubernator stanu, którego „wieżą” jest uosobienie wszelkich racji rasistów.

Nieprawdą jest, że King w „Selmie” to postać bez skazy. Na pierwszym miejscu stawia „swój” ruch i plan, szarych ludzi jak on, a nie własną rodzinę. Jest taka scena, w której żona pyta się go czy miał inne kobiety. Zapada wtedy zbyt długa cisza, a King staje się nagle malutki i słaby. Mówi, że nie, ale czy to prawda? Ja bym nie uwierzyła. Nie można jednak nie zaznaczyć, że King w „Selmie” to postać wielka i wybitna. Zdaje się w swej kreacji upodabniany do Mojżesza, który wyprowadza swój lud do Ziemi Obiecanej. Przemawia gorącą, wzbudzając łzy i wywołując oklaski; stawia twardo na swoim nawet w obliczu konfrontacji z najwyższymi władzami; nie wyrzeka się swoich poglądów niezależnie od sytuacji; potrafi ponieść konsekwencje i przyjąć spadające nań ciosy. A kiedy niespodziewanie agresywni policjanci się rozstępują (jak Morze Czerwone) potrafi się wycofać ponad wszystko stawiając dobro prowadzonych ludzi, a nie własne, jako lidera.

Gdy nie mogę korzystać ze swego konstytucyjnego prawa głosu, nie mam kontroli nad swym życiem. Nie mam wpływu na swój los, bo decydują o nim ci, którzy wolą bym cierpiał, niż odnosił sukcesy.

Trzeba przyznać, że obsada aktorska „Selmy” jest doskonała. Davida Oyelowo docenią wszyscy ci, którzy oglądali jakiekolwiek relacje wizualne poczynań ogrywanej przezeń postaci historycznej. Aktor odzwierciedla swojego bohatera nie tylko w kwestii wypowiadanych słów, ale również sposobu ich wypowiadania; poprzez sposób poruszania się, mimikę i gesty, co w ostatecznym rozrachunku daje także wizualne dopasowanie się do Martina Luthera Kinga. Doskonała jest też Carmen Ejogo, filmowa żona Kinga. Swoją drogą jej kreacja stanowiłaby doskonałe zrównoważenie dla tegorocznych oscarowych nominacji, pośród których brakowało kobiet silnych o cechach przywódczych. Jednak aktorsko świetnie wypadają nie tylko postacie z pierwszego planu. Oprah Winfrey, chociaż w roli epizodycznej, pozostawia w widzu jedne z najsilniejszych emocji.

Od typowych amerykańskich biografii „Selmę” odróżnia także strona wizualna. Nie jest to w pełni kino stylu zerowego. Kilkukrotnie pojawia się slow-motion, które wydaje się w tych miejscach naturalnie dopasowanym środkiem, idealnie oddającym postrzeganie danych wydarzeń. Praca operatora przy wybuchach i gazie łzawiącym oraz montażysty, który zestawił kadry statyczne z niezwykle dynamicznym i stworzył pulsujący napięciem obraz, zasługują na słowa najwyższego uznania. Oczywiście należy wspomnieć także o muzyce, z oscarowym „Glory” na czele. Jest pięknie i wzruszająco. Być może, chwilami, aspekt dźwiękowy ma cechy emocjonalnego szantażu, ale nie jest to nachalność, z którą należałoby walczyć. Trzeba przyznać, że linię melodyczną nieco uwspółcześniono, tworząc w ten sposób niejako klamrę niekończącej się walki o wolność.

Podczas tego marszu jesteś|zdany na siebie, Boga i jego uczniów.

Sporo osób powie zapewne na wieść o „Selmie” coś w stylu „znowu o rasizmie?!”. Nie pozostaje mi nic innego, jak wskazać tym osobom nasze własne zainteresowania i problemy, czyli niekończącą się twórczość narodową, opierającą się na opowiadaniu o II wojnie światowej lub traumach po niej albo o okresie PRLu. Amerykanie mają swoje własne traumy. Tak jak oni nie rozumieją nas, tak my nie rozumiemy ich. Niech walczą z takimi traumami, zwłaszcza podobnymi obrazami. „Selma”, bowiem jest jak wiedza w pigułce. Zawiera większość faktów, które powinien znać z amerykańskiej walki z rasizmem każdy. Powiedziałabym też, żeby zobaczył ten film każdy rasista, ale prawda jest taka, że dla równie ograniczonych jednostek nic by to nie zmieniło. Nawet wizja nieuzbrojonych cywili, których policja tratuje końmi i bije prętami z nawiniętymi nań fragmentami drutu kolczastego.

99

Alicja Górska