slumberBEZSEN(SOW)NOŚĆ
10 do 14 dni – zaledwie tyle może przeżyć człowiek bez snu. Nic więc dziwnego, że insomnia znajduje się na liście typowych ludzkich przerażaczy. Kino skrzętnie to wykorzystuje, szczególnie chętnie kreując sytuacje patowe, w których, ani sen, ani jego brak nie przynoszą bezpieczeństwa. Tak było chociażby w kultowym „Koszmarze z ulicy Wiązów”, w którym Freddy Kruger tylko czyhał aż wyczerpane ofiary zafundują sobie drzemkę i tak jest w filmie „Slumber” w reżyserii Jonathana Hopkinsa.

Alice (Maggie Q) zawodowo zajmuje się badaniem snu. Wybór życiowej kariery podsunęła jej trauma z młodości – młodszy brat bohaterki podczas lunatykowania wypadł bowiem przez okno. Alice bardzo angażuje się w pracę i odnosi sukcesy zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym. Jednak pewnego dnia musi zmierzyć się z przypadkiem, którego nie rozumie. Pomocy w jej klinice poszukuje rodzina, która sądzi, że została… opętana przez demona. Początkowo sceptyczna kobieta z czasem zaczyna nabierać przekonania, iż faktycznie mierzy się z czymś nadprzyrodzonym.slumber

„Slumber” zapowiadał się naprawdę świetnie. Z jednej strony mieliśmy bowiem podłoże logiczne i racjonalne – zjawisko zwane porażeniem przysennym, pełne udokumentowanych przywidzeń oraz badania na temat deprywacji snu – z drugiej, element ludowych podań. Mogła wyjść z tego mętna historia z pogranicza jawy i snu. Coś surrealistycznego. Albo nawet pełen koszmarów realizm magiczny. Mogliśmy wątpić w to, co jest prawdziwe, a co nie. Niestety, twórcy nie udźwignęli własnego pomysłu. Zamiast świetnego horroru gotowego prześladować widzów w koszmarach, mamy więc kino grozy średnich lotów, z kilkoma niezłym i kilkoma fatalnymi pomysłami.

Zaczyna się całkiem dobrze. Czołówka z nakładającymi się głosami relacjonującymi zmagania z porażeniem przysennym „robi” nastrój. Sytuację podbija dodatkowo streszczenie historii pani doktor. Zawiązanie akcji następuje płynnie i wywołuje dreszczyk emocji. By pokazać grozę sytuacji wybrano, co prawda kilka wyświechtanych chwytów – jak wypadające w snach zęby; dziecko z nożyczkami bez kontroli nad tym, co z nimi przez sen wyrabia oraz wpychane podczas lunatykowanie do blendera palce – ale zdecydowano się na trudny do opatrzenia i oswojenia pakiet, więc są powody, by się wzdrygać. Niestety, kiedy problem rodziny Morganów okazuje się niebezpieczny dla otoczenia, kwestie medyczne i racjonalne chyłkiem się wycofują. Wystarczy jedno słowo woźnego z klinki, wymięta notatka z hasłem „nocnica”, by doktor Alice zaczęła na poważnie zastanawiać nad tym, czy demony istnieją.

Dałoby się to nawet wytłumaczyć licentia poetica, ale to nie zmienność głównej bohaterki okazuje się największym problemem produkcji, lecz nieciekawe rozwinięcie wątku demona z folkloru. Tak naprawdę nie wiadomo po seansie, skąd się taka nocnica bierze i po co przyłazi. Jest duchem? Istotą z innego wymiaru? Postpoliteistycznym spadkiem z bestiariusza naszych pradziadów? W dodatku straszy ta zmora jakoś tak mało strasznie, bez polotu kopiując kolegów po fachu – opętujące pobożne Hiszpanki demony.

Gdzieś w ¾ filmu dzieje się też rzecz dziwaczna. „Slumber” wkracza w rejony kompletnie odmiennej, od przyjętej na początku, estetyki. Z powolnego budowania grozy przechodzimy do groteskowości w stylu dawnego Hammera. Można wtedy odnieść wrażenie braku konsekwencji i spójności, które pokutuje już do końca seansu. Zwłaszcza, że twórcy zaplanowali sobie jeszcze jeden twist na finał „Slumbera”. Ot tak, by widz nie miał wątpliwości, co do swojego zagubienia.

Napisanie o filmie Jonathana Hopkinsa czegoś więcej wymagałoby się nie tylko ogromnego wysiłku, ale przede wszystkim umiejętności lania wody. Aktorzy nie mają bowiem szczególnie wiele do roboty, zwłaszcza, że wypełniają tylko skorupy stereotypów (choć z różnych typów horroru); a od strony technicznej nie dzieje się nic wartego uwagi. „Slumber” po tygodniu od seansu niemal kompletnie wyparował mi już z głowy. Szkoda, bo pomysł twórcy mieli niczego sobie.

Za możliwość przedpremierowego seansu dziękujemy Best Film.

Alicja Górska