strike a posePOZA POZERSTWEM
Rok 1990, Nowy Jork. Trwa Blond Ambition World Tour – trasa koncertowa Królowej Popu, ikony stylu, Madonny. Na scenie: artystka oraz oni. Carlton, Kevin, Oliver, Slam, Jose i Luis. Sześciu tancerzy, których osobowości staną się inspiracją dla niezliczonej rzeszy ludzi na całym świecie. Sześciu przyjaciół, sześciu braci, sześć „sióstr”. Sześć dowodów na to, że więzi miłości mogą być równie silne (a może silniejsze) niż więzy krwi.

Kiedy przed rozpoczęciem jednej ze swoich najsłynniejszych tras koncertowych Madonna zaczęła werbować taneczną świtę w nowojorskim podziemiu, żaden z wspomnianych mężczyzn nie spodziewał się, jakimi ścieżkami pobiegną ich losy. Nikt z nich nie spodziewał się również, że przy okazji znajdzie rodzinę. A tak właśnie nazywają swoją relację – rodzina. To, co połączyło bohaterów „Strike a Pose„”, to bowiem znacznie więcej, niż tylko kontrakt z Królową Popu. I właśnie o tym jest film Ester Gould i Reijera Zwaana.

strike a poseSą pewne proste, oczywiste, chciałoby się rzec „banalne” chwyty stosowane chętnie przez dokumentalistów, by np. wzruszyć widzów. Filmowanie ludzi opowiadających o swoich bliskich i pokazujących do obiektywu kolejne zdjęcia, dokumenty czy wycinki z gazet; przetrzymane ujęcia po zakończeniu wypowiedzi bohaterów, zwłaszcza gdy ci wpadają w zadumę lub się rozklejają; sekwencje montażowe złożone z przeestetyzowanych „malarsko” albo „teatralnie” skomponowanych kadrów; ckliwa muzyka w podkładzie takich sekwencji, niekiedy po jakimś ważnym wyznaniu zarejestrowanym okiem kamery – to tylko kilka przykładowych „wyciskaczy łez”. Zazwyczaj tego typu zabiegi mnie w kinie dokumentalnym irytują, zwłaszcza jeśli występują w zbyt dużym nagromadzeniu. I wszystko to jest w „Strike a Pose. Tancerze Madonny” obecne. Ale wiecie co? W ogóle mi nie przeszkadza.

Bywa bowiem, że dramatyzm danej historii jest na tyle klarowny, iż podbijanie go tak jaskrawymi rozwiązaniami stylistycznymi zakrawa o urąganie inteligencji emocjonalnej widzów. Zdarza się też, że dramatyzmu w danej historii nie ma za grosz, a „wyciskacze łez” są jedynym sposobem, by ową miałkość zatuszować i wymusić jakiekolwiek zaangażowanie osób zasiadających przed ekranem. Na szczęście dokument Gould i Zwaana nie zalicza się do żadnej z tych grup, a dla wyrachowanych reżyserów-pseudodokumentalistów tworzących tego typu wykalkulowane wydmuszki żerujące na wrażliwości widowni mógłby służyć za godną przeciwwagę, tudzież wzór do naśladowania. To sprawnie poprowadzona narracja, dobrze pokazująca, jak należy posługiwać się językiem filmu, by wyrazić historię wartą opowiedzenia.

– Czy pani zdaniem Gabriel wiedział już w trakcie trasy, że ma HIV?

– Myślę, że tak. Tak. Ciężko było mu przyznać się do bycia gejem, tak samo jak do bycia zakażonym. Musiał ukrywać prawdę o sobie. Widać tu ironię przesłania tej trasy. W tańcu mógł się rozluźnić. To był bezpieczny sposób ekspresji. Sądzę, że taniec stał się jego oazą. Mógł być sobą, nie ujawniając o sobie pewnych rzeczy.

A jest o czym opowiadać. Życie każdego z bohaterów „Strike a Pose” stanowiłoby solidny materiał dla porządnych pełnometrażowych fabuł, osobnych filmowych biografii. Kevin Alexander Stea – tancerz, choreograf, aktor i model. Oliver Crumes Jr. – „kolorowy homofob”, wychowany w niebezpiecznej dzielnicy, który trafił do zespołu złożonego głównie z gejów i nauczył się wśród nich szacunku. Jose Xtravaganza – latynoski imigrant, jeden z pionierów i mistrzów tanecznego stylu vogue. Luis Camacho – przyjaciel Jose, który wraz z nim nagrał później płytę, nim stoczył się przez narkotyki i alkohol na dno, by po latach ponownie stanąć na nogi. Carlton Wilborn – instruktor tańca, za maską twardziela skrywający poważne psychiczne rozchwianie, które doprowadziło do załamania nerwowego. Salim ‘Slam’ Gauwloos – muzułmanin, choreograf i człowiek, który przez blisko 30 lat trzymał w tajemnicy przed całym światem, w tym przed swoimi „braćmi” z zespołu Madonny, że zdiagnozowano u niego HIV.

Jest jeszcze dwójka „wielkich nieobecnych”. Pierwszą taką osobą jest Gabriel Trupin, kolejny członek „rodziny”, który walki z AIDS niestety nie przetrwał. Wcześniej jednak, wraz z Oliverem i Kevinem, wytoczył Królowej Popu proces, pretekstem dla którego stał się film dokumentalny „W łóżku z Madonną”. Ów dokument oraz będące jego następstwem sprawa sądowa i zerwanie współpracy z piosenkarką stanowią zresztą oś kilku istotnych wątków „Strike a Pose”, dodając do dzieła Gould i Zwaana swego rodzaju poziom meta. Zamieszanie związane z „W łóżku z Madonną” było bowiem punktem zwrotnym w życiu każdego z tancerzy, a także ich bliskich. Drugą „nieobecną” jest natomiast sama Madonna, stanowiąca tu niejako kontekst całej historii, ale też kolejną jej bohaterkę. Dla Carltona, Gabriela, Kevina, Olivera, Slama, Jose i Luisa była ona nie tylko pracodawczynią, lecz również przyjaciółką, a wręcz – na swój sposób – matką.

To fizyczna fala. To wiatr krzyków. Huragan krzyków i głosów, które uderzają w sposób namacalny. Tego nie słyszy się z oddali. To cię uderza w twarz.

Z ekranu wręcz wylewa się serdeczność, życzliwość, miłość, niesamowita chemia łącząca grupę tancerzy. Oglądając „Strike a Pose” poczułem coś, co ostatnio zdarzyło mi się poczuć bodaj przy musicalu „RENT”, skądinąd bardzo bliskim tematycznie – nietypowy rodzaj ciepła. Mając do tego świadomość, że bohaterowie dokumentu są prawdziwymi, a nie fikcyjnymi postaciami, poczułem też szczerą sympatię do nich jako ludzi, mimo że przecież wcale ich nie znam. Rzecz w tym, że właśnie zapragnąłem ich poznać, przytulić, poznać ich historie, stać się częścią paczki, przyjacielem „rodziny”.

Matczyny charakter Madonny sprawił, że wraz ze znikaniem piosenkarki z ich życia, tancerze poczuli się w pewnym sensie osieroceni, czy może raczej porzuceni. Z czasem również ich wzajemne kontakty ulegały transofrmacjom. Co zmieniło się w nich przez kolejne dekady? Gdzie doprowadziło ich życie? Jakie emocje pozostawiło w nich wspólne doświadczenie sprzed lat? Czy czegoś się nauczyli? Jakie piętno upływ czasu odcisnął na ich więzi – ze sobą nawzajem, z Madonną, z przeszłością? To zaledwie garstka spośród wielu pytań, które współtworzą trzon tematyczny tego filmu. Przy tym wszystkim reżyserzy nie starają się na siłę przekonać nas do jednej, wyrażonej wprost i niekwestionowalnej tezy. Ukazując blaski i cienie życia bohaterów „Strike a Pose”, oddają im głos, pozwalając przy tym również nam, widzom, pomyśleć. Nie ma tu głośnej kontrowersji, chociaż ta byłaby poniekąd w pełni uzasadniona przy dokumencie, dla którego punktem wyjścia jest trasa Blond Ambition. Zamiast tego otrzymujemy niezbędne tło społeczno-historyczne oraz wielobarwną, nad wyraz sugestywną historię o kulisach sławy i, przede wszystkim, o ludziach. O bardzo konkretnych ludziach, których historię warto znać.

ocena 8,5

 

Tekst ukazał się w: „Ińskie Point” numer 9-10/2017

Kamil Jędrasiak