wpiwnicy2A TY CO ROBISZ, KIEDY NIKT NIE PATRZY?
Dla fanów Ulricha Seidla i obnażania brudnych sekretów w naturalistycznym wydaniu.

Ulrich Seidl i ja, to nigdy nie była prawdziwa miłość. I nie będzie, chyba, że reżyser dostąpi nagłej przemiany osobowości oraz zainteresowań. Naturalistycznie ukazane historie o nierzadko skrajnych sytuacjach i postaciach przy specyfice wykorzystania możliwości operatorskich, to dla mnie po prostu za dużo. Czasami mam wrażenie, że autor wynajduje w mojej podświadomości rzeczy, których absolutnie nie chciałabym sobie nawet wyobrażać, a potem wrzuca je na ekran, okraszając słowem „dokument”. Tak tylko, żeby mnie pognębić. Nie inaczej było w „W piwnicy”.

wpiwnicyW kulturze austriackiej piwnica ma zupełnie inne znaczenie, niż w Polsce. Dla nas, to głównie miejsce przechowywania roweru czy weków; dla Austriaków, to nierzadko centrum międzyludzkich interakcji. Seidl zabiera więc widzów do austriackich piwnic, kreśląc obraz nie tylko poszczególnych jednostek, ale również narodu w ogóle. Od ascetycznej pralni, przez dziuplę dla młodzieży, aż do pokoju seksualnych zabaw; od sali prób, przez schowek dla lalek-dzieci, aż do nazistowskiego ołtarzyka.

Seidl krok po kroku realizuje założony plan. Niektóre z piwnic i ich właścicieli prezentuje raptem przez kilka sekund, nad innymi pochyla się i tworzy z nich przypadki wiodące. Z typowym dla siebie umiłowaniem dziwności i perwersji bardziej szczegółowo decyduje się zaprezentować przede wszystkim to, co może szokować lub obrzydzać. Opakowuje to jednak w statyczne, bardzo symetryczne kadry, które formułują swoistą opozycję tego, co widać (harmonia, ład) i tego, co ukryte (wszystkie brudne sekrety).

Brzmi to całkiem interesująco i intrygująco, ale ostatecznie wypada dość miernie. Jakkolwiek obecność nazizmu w austriackich piwnicach przeraża (zwłaszcza, że portrety Hitlera czyści się zmiotką do kurzu w kolorze niemieckiej flagi), a seksualne potrzeby ludzi przytłaczają (najlepiej nie posilać się przed seansem), to nie jest to nic nowego. Tematy masochizmu, sadomasochizmu i prezentacja całej gamy analnych zabawek zostały już dawno przepracowane. Seidl chciał pokazać, że każdy ma swoją mroczną stronę, tymczasem wypadło nie mrocznie, a nudno.

Zawsze byłam bardzo dominująca. Ale nie tak, że próbuję narzucać innym swoją wolę. Wcale taka nie jestem, szanuję innych ludzi. Szacunek dla innych ludzi jest dla mnie bardzo ważny. Ale szukam w tym zabawy i… lubię, gdy coś powiem, żeby zostało to zrobione. Uwielbiam mojego niewolnika, jak również odwrotnie: on wielbi mnie.

Z perspektywy dokumentalnej (no prawie dokumentalnej, bo część została mimo wszystko zainscenizowana) Seidl wyprowadza autodestrukcyjny cios, godząc w naród austriacki. Ukazuje nie tylko śmiesznych, nierzadko zakompleksionych rodaków, ale i wrzuca ich w sytuacje, z których nie są w stanie wykaraskać się bez swoistej formy poniżenia. Jest jednak i tak, że reżyser nikogo palcem nie wytyka. Daje bohaterom szansę pokazania siebie, prawdziwego siebie, i zaistnienia w formie ukrywanej w domowych podziemiach. A, że niektóre potwory lepiej byłoby zostawić w szafie, to już zupełnie inna sprawa…

To, co mnie osobiście zaintrygowało w konstrukcji „W piwnicy”, to powracający motyw zamykania i otwierania drzwi. Ci bohaterowie, którym Seidl zdecydował się poświęcić więcej miejsca, sami wiodą widza do skrytek i na jego oczach wkładają do zamków klucze, rozglądają się lub szybko wchodzą do środka, po czym znowu trzaskają drzwiami. Zdaje się, że twórca mimo wszystko stawia między odbiorcami a postaciami z „W piwnicy” pewien mur poznawczy na zasadzie: to, że coś o mnie wiesz, nie znaczy, że mnie znasz; nie wpuściłem cię do mojej piwnicy.

To moja „narzędziownia” z różnymi przedmiotami. Na przykład zatyczki analne różnej wielkości. To metalowa, jedna z moich ulubionych, ze względu na materiał, jego zimno. Daje wachlarz możliwości rozciągania odbytu. Całkiem szeroki wachlarz. Urocza zabaweczka.

Mnie, zdecydowanie nie-fankę Ulricha Seidla, film zmęczył, znudził i chwilami obrzydził. Poznawanie sekretów i dziwactw innych kultur – jestem na tak ­– ale czy naprawdę coś bym uroniła nie widząc mężczyzny z owłosionymi plecami, wylizującego sedes? Koncepcja wydaje się świetna, sposób opowiedzenia historii jest raczej przeciętny, a sfera wizualna przewidywalna dla każdego, kto z reżyserem miał wcześniej styczność. Zdecydowanie, nawet przy moim braku sympatii dla tego twórcy, liczyłam na coś więcej.

66

Alicja Górska