Zagubiony w La ManchyTO MÓGŁ BYĆ HIT!
Doborowa obsada, wizjonerski reżyser, dobry scenariusz, piękne nastroje, wielka pasja – to wszystko było. Była też znana historia i świetne pomysły, by opowiedzieć ją „na nowo”, wnosząc jak najwięcej od siebie. Byli sponsorzy, „zielone światło” od producentów… Słowem, było wszystko, czego potrzeba, by nakręcić dobry film. Co z tego wyszło? Cytując magazyn Empire: „Niezrealizowane arcydzieło”. Ale to nie wszystko – niejako przy okazji zrodził się doskonały materiał na dokument. I to jaki!

„Człowiek, który zabił Don Kichota” to prawdopodobnie najlepszy film Terry’ego Gilliama, twórcy takich przebojów jak „Brazil”, „Fisher King” czy „12 małp”. Prawdopodobnie, ponieważ póki co widzom nie było dane przekonać się o tym na własne oczy. Po kilku próbach nakręcenia tego obrazu – którego realizacja stała się życiowym celem samego reżysera – jedyne, co pozostało, to szczątkowe ilości zrealizowanego materiału. Nie znaczy to jednak, że film nie istnieje – jak mówi sam Gilliam, utwór od dawna funkcjonuje w jego głowie. Teraz wypadałoby jeszcze tylko ukończyć produkcję. A jest to, zdaje się, główny problem „Człowieka…”.Zagubiony w La Manchy„Problem” to słowo kluczowe w „Zagubionym w La Manchy”. O problemach towarzyszących ekipie, która podjęła się próby stworzenia filmu o Don Kichocie opowiedzieć postanowili Keith Fulton i Louis Pepe, tworząc prawdopodobnie jedyny „un-making of” w historii kina. Aby nakreślić nieco szerszy kontekst, przytoczyli oni historię projektu sięgającą roku 1991, kiedy to Gilliam po raz pierwszy próbował nakręcić swoją interpretację przygód rycerza z La Manchy (a w zasadzie nawet czasów wcześniejszych, kiedy adaptację prozy Cervantesa stworzyć chciał sam Orson Welles). Towarzysząc ekipie „Człowieka, który zabił Don Kichota” na planie (i poza nim) w 2000 roku, dokumentaliści uchwycili kolejną porażkę projektu, sugerując działanie czegoś, co sam Gilliam określił mianem „klątwy Don Kichota”.

W efekcie powstał dokumentalny film pełen emocji, napięcia i dramatyzmu, niepozbawiony jednak specyficznego ciepła i humoru. Śledząc losy ekipy, obserwujemy pracę ludzi pełnych pasji, którzy, w obliczu całej masy przeciwności losu, stopniowo tracą motywację i determinację. Warto podkreślić, że ów los ukazany jest z dużą dozą ironii, z każdą kolejną minutą stającą się coraz bardziej gorzką. Pomimo, że opowieść ta posiada z góry przewidziane (w pewnym sensie tragiczne) zakończenie, to wciąga i naprawdę angażuje emocjonalnie. Zwłaszcza takich miłośników kina jak ja, bo właśnie do takich widzów zdaje się być adresowany. Autentyczny, dokumentalny charakter utworu czyni ów tragikomiczny wymiar opowiedzianej historii jeszcze bardziej dosadnym.

Dzięki dystrybucji 9th Plan „Zagubiony w La Manchy” trafił na polski rynek (na DVD), tyle że w 2012 roku, czyli po dziesięciu latach od premiery światowej. Dziwić może, dlaczego tak późno i dlaczego tak niespostrzeżenie. W rzeczywistości umknął on uwadze większości polskich widzów i dziś mało kto o nim nie tylko pamięta, ale też w ogóle wie. Dziwi to tym bardziej, że jest to naprawdę świetny przykład dobrego dokumentu, w dodatku traktującego o ciekawym zagadnieniu, opowiedzianym w interesujący sposób (Gilliam i Phil Patterson, drugi reżyser, ukazani są poniekąd jako realny duet Don Kichot – Sancho Pansa). Polskie wydanie DVD okazało się wprawdzie dość skromne, ale w przypadku filmów takich jak ten dodatki wydają się zbędne. Jedynie brak napisów (jest polski lektor lub dźwięk oryginalny) może nieco frapować.

„Zagubiony w La Manchy” to dobitne przypomnienie, że ani udział gwiazd (takich jak Johnny Depp, Vanessa Paradis czy Jean Rochefort), ani ceniony reżyser (Terry Gilliam należy wszak do światowej czołówki współczesnych filmowców) nie gwarantują sukcesu. Ba! Nawet obiecujące przedsięwzięcia, w które zaangażowane są wybitne jednostki, czasami wręcz przepadają gdzieś na półkach z niedokończonymi projektami. A „Człowiek, który zabił Don Kichota” z pewnością był tytułem obiecującym i… nieoczywistym. Za sprawą wprowadzenia postaci Toby’ego Grissini, w filmie pojawić miał się wątek podróży w czasie, co zapowiadało naprawdę ciekawą historię, będącą czymś więcej aniżeli zwykłą adaptacją bądź ekranizacją. Dobrze jednak wiedzieć, że reżyser nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i z dużą dozą prawdopodobieństwa powróci do pracy nad projektem. Niestety, z komentarza w narracyjnym post scriptum polskiego wydania można się dowiedzieć, że w latach 2008-2010 kolejna próba nakręcenia filmu skończyła się fiaskiem.

 

Publikowano również na: polter.pl

Kamil Jędrasiak