zemsta2FRANCUSKO-AZJATYCKA VENDETTA
Francis Costello (Johnny Hallyday) prowadzi we Francji spokojne, uporządkowane życie właściciela restauracji. Spokój ten przerywa nagła tragedia: jego córka wraz z mężem i dziećmi padają ofiarami brutalnego napadu w Hongkongu.

Bohater wyrusza na miejsce, by wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Pomóc mu w tym ma trzech lokalnych płatnych zabójców, pracujących dla mafii. Costello łatwo jest znaleźć z nimi „wspólny język”, ponieważ sam przed dwudziestu laty trudnił się tą samą profesją.

Tyle w kwestii zarysu fabularnego. Jak jednak historia ta sprawdza się w praktyce? Otóż nie sprawdza się, niestety. Zemsta” to nawet nie zabawne kino klasy B, które można odbierać w czysto ironiczny sposób. Ten film zwyczajnie męczy. Do końca wytrzymałem jedynie z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że skoro straciłem trzy kwadranse na pierwszą połowę tej żenująco słabej produkcji, to chciałem przynajmniej wiedzieć, jak się ona skończy (choć tak naprawdę była to czysta „ekonomia”, bo o ciekawości nawet nie mogło być mowy); po drugie, z recenzenckiego obowiązku, musiałem dać obrazowi szansę, by w dalszej części się jakoś obronił. Szkoda, że z tej szansy nie skorzystał.

zemstaCzemu narzekam? Szkoda tekstu oraz czasu mojego i Waszego, by szczegółowo pastwić się nad tak nieudaną produkcją. Najogólniej rzecz ujmując, fabuła pełna jest niedorzeczności (w złym tego słowa znaczeniu) i dziur, gra aktorska praktycznie tu nie występuje, muzykę zapomina się już w kilka minut po filmie (a w trakcie seansu bywa momentami irytująca)… Mógłbym tak wymieniać dalej, ale może warto raczej zastanowić się, czy jest w ogóle w „Zemście” coś, co zasługuje na uznanie.

Od razu odpowiem: tak. Przede wszystkim, w warstwie obrazowej odnaleźć można parę interesujących smaczków. Stylizacja na klasyczne kino noir, głównie poprzez kostiumy i scenografię, to pierwszy z nich. Stylizację tę docenić można już przy oglądzie okładki polskiego wydania DVD, która naprawdę urzeka swoją prostą, klasyczną estetyką. Drugi to interesująca gra świateł i kontrastów barwnych, ale tę zaletę doceni zapewne tylko garstka widzów, którzy zwracają uwagę na takie szczegóły. Trzeci smaczek to powracający niczym refren motyw drobinek unoszących się w powietrzu w różnych scenach filmu: raz skrawki papieru, raz płatki wiśni… za każdym razem wygląda to naprawdę ładnie.

Poza tym, pojawia się w „Zemście” kilka fajnych „momentów”. Mam na myśli parę interesujących scen i/lub ujęć, wśród których szczególnie zapadły mi w pamięć: strzał przez drzwi na początku filmu, wizja lokalna, której dokonuje Costello z zabójcami, początek strzelaniny w parku, czy też ucieczka w dół klatki schodowej. Są to fragmenty, w których konkretne rozwiązania fabularne albo sposób ich realizacji wydały mi się wyjątkowo interesujące. Inna sprawa, że odpowiednio scen i ujęć rażąco nieudanych jest nieporównywalnie więcej, więc bilans i tak wychodzi ujemny.

Szczerze powiedziawszy mam wrażenie, że sposób powstawania tego filmu wyglądał mniej więcej tak: Przy stole zasiadł producent i kilku innych decydentów, spośród których każdy rzucił jakiś względnie ciekawy pomysł, po czym ktoś w studio powiedział „No, to teraz musimy to jakoś połączyć. Znacie jakiegoś zdolnego scenarzystę?”. Jeśli tak było, to chyba zgromadzeni nie zrozumieli pytania, bo scenariusz Ka-fai Wai żal mi nawet krytykować.

Na płycie nie umieszczono żadnych nadzwyczajnych atrakcji. Oprócz filmu znajduje się tam podstawowy zestaw: dostęp do wybranych scen, zwiastun i zapowiedzi. Trudno wyobrazić sobie jakiś logiczny dodatek do obrazu, którego nawet nie chce się oglądać do końca. Na szczęście ja mam to już za sobą i mogę wymazać ten twór z pamięci, a Wy cieszcie się, jeśli nie daliście się nabrać kilku pochlebnym recenzjom (między innymi, o dziwo, w „Newsweeku”! – cytat z tej recenzji znalazł się, zresztą, na jednej z wersji okładki). Lepiej sięgnąć po jakikolwiek klasyczny czarny kryminał, nawet jeśli jego zakończenie już znacie. Te filmy się nie starzeją, natomiast „Zemsta”, która zdaje się nawiązywać do nich stylistycznie, nie jest nawet godna, by z nimi rywalizować.

22

 

 

Publikowano również na: polter.pl

Kamil Jędrasiak