Zielona Latarnia. Szmaragdowi WojownicyGRASZ W ZIELONE?
W 2011 roku aktorska ekranizacja komiksu „Zielona Latarnia” miała być kolejnym wielkim wakacyjnym hitem, choć ostatecznie okazała się ogromnym niewypałem, po którym wcielający się w tytułowego bohatera Ryan Reynolds długo szukał odkupienia (praktycznie aż do roli w „Deadpoolu”). Nieco wcześniej swoją premierę miała jednak pewna animacja o przygodach Korpusu Zielonej Latarni, z perspektywy czasu znacznie lepsza i ciekawsza, a jednak zapomniana.

W porównaniu ze marvelowskimi Spider-Manem czy Iron Manem z jednej strony, tudzież Supermanem czy Batmanem od DC z drugiej, Green Lantern (również DC) nie był chyba nigdy aż tak popularnym superbohaterem, a już na pewno nie w kraju nad Wisłą. Nie oznacza to wprawdzie, że brakuje mu fanów (również polskich), ale w przeciwieństwie do filmów o wspomnianych herosach, które są markami nie potrzebującymi reklamy, przygody Hala Jordana wymagały jednak dodatkowego marketingu. Nie zdziwiło mnie zatem, że tuż przed premierą filmu z Ryanem Reynoldsem, na DVD ukazała się pełnometrażowa animacja „Zielona Latarnia. Szmaragdowi Wojownicy”.

Zielona Latarnia. Szmaragdowi WojownicyNa okładce przeczytać można następujący opis: „Oparty na historii uznanych scenarzystów: Geoffa Johnsa, Alana Burnetta i Dave’a Gibbonsa, ten pełnometrażowy animowany film DC Universe ukazuje bogatą mitologię świata Zielonej Latarni w sześciu połączonych ze sobą opowieściach”. Czy jest on trafiony? I tak, i nie. Pomijając kwestię wierności adaptacyjnej, na temat której najlepiej wypowiedzą się fani komiksów, warto przyjrzeć się temu, jak owa mitologia została w filmie wprowadzona.Na tym polu „Szmaragdowi Wojownicy” wypadają nieźle, ale nic ponadto. Dobrym pomysłem okazało się połączenie sześciu epizodów w jedną całość, w której przed starciem z Kronem, odwiecznym wrogiem Strażników Wszechświata, członkowie Korpusu Zielonej Latarni opowiadają swoje największe przygody nowej rekrutce. Każda historia przybiera więc formę retrospekcji, a wszystkie one stanowią kompletne mikro-narracje. Słowo „kompletne” w powyższym zdaniu rozumieć należy tak, iż każda z przygód jest w zasadzie samowystarczalna i mogłaby być krótkometrażowym filmem animowanym.

Inna kwestia to spójność i złożoność poszczególnych epizodów, która niestety pozostawia wiele do życzenia. Ktoś, kto wiedzę o świecie Zielonych Latarni czerpałby tylko ze „Szmaragdowych Wojowników” może odnieść wrażenie, że w obrazie tym, oprócz kilku rażących absurdów (jak choćby finał), jest również parę większych lub mniejszych „dziur” i niedopowiedzeń. Z drugiej strony, dokładne naszkicowanie złożonego uniwersum w osiemdziesięciominutowym filmie, poruszającym wiele różnych wątków, mogłoby okazać się niewykonalne. O ile jednak w przypadku filmu aktorskiego podobne mankamenty raziły bardzo mocno, o tyle w animacji adresowanej z grubsza do młodych widzów można przymknąć na część z nich oko.

Ważne, że mimo tych kilku wad, fabuła jest naprawdę wciągająca i nakreśla dużą różnorodność świata i bogactwo historii Zielonych Latarni. W związku z tym „Szmaragdowych Wojowników” ogląda się z ciekawością i przyjemnością. Na tę ostatnią wpływa też niezgorsza kreska, wyraźnie łącząca estetykę azjatyckich i amerykańskich filmów animowanych. Różnorodności fabularnej towarzyszy więc pewien eklektyzm stylistyczny, a efekt końcowy jest naprawdę zadowalający. Szczególnie ładnie wyglądają wszelkie dymy, wybuchy i rozbłyski, które razem z całkiem niezłymi animacjami ruchu owocują wrażeniem sporej dynamiki całości, a to zdecydowanie dobrze wpływa na ogólny odbiór.

Nieco gorzej wypadają natomiast modele niektórych postaci i minimalny brak konsekwencji. Twórcy postanowili bowiem utrzymać względnie niską kategorię wiekową (PG) dla swojego filmu i ugrzecznili go bardzo, w związku z czym dziwi nieco krew, która pojawia się tylko w jednej ze scen (choć w niemal niezauważalnej ilości). Uwagi te mogą mieć jednak charakter skrajnie subiektywny, a poza tym nie psują pozytywnego wrażenia, jakie w ogólnym rozrachunku sprawia warstwa wizualna „Szmaragdowych Wojowników”.

Równie dobrze wypada ścieżka dźwiękowa. Polskie wydanie DVD umożliwia oglądanie filmu z lektorem (wybór padł na Piotra Borowca, który jak zwykle sprawdził się świetnie) oraz z napisami. To o tyle zasadne, że oryginalny dubbing jest naprawdę dobry. Głosów postaciom użyczyli między innymi Nathan Fillion, Jason Isaacs, Elizabeth Moss, Henry Rollins i Arnold Vosloo. Również efekty dźwiękowe towarzyszące akcji są bardzo udane, choć podobnie jak kolory, sprawiają wrażenie nieco „plastikowych”, tudzież „pastelowych” (określenia te, choć odnoszą się zwykle do warstwy wizualnej, wydają się oddawać wybraną przez twórców estetykę także w warstwie audialnej). Taka stylistyka jak najbardziej sprawdza się jednak w tym wypadku.

Nawet mając na uwadze pojedyncze mankamenty, których w „Zielonej Latarni. Szmaragdowych Wojownikach” można kilka znaleźć, film stanowi całkiem niezłą dawkę rozrywki. Inna sprawa, iż jako wprowadzenie do świata Zielonych Latarni, animacja ta sprawdza się o tyle, że jest w stanie nakreślić pewne rozbudowane tło fabularne. Nie opisuje go wprawdzie szczegółowo i operuje raczej ogólnikami, przez co wskazać można pewne, wspomniane wcześniej, niejasności fabularne, ale jako naszkicowanie uniwersum, „Green Lantern: Emerald Knights” (oryginalny tytuł) uznać można za film jak najbardziej udany i wart zainteresowania.

ocena 7

 

Publikowano również na: polter.pl

Kamil Jędrasiak