bez słówPRZEGADANE MILCZENIE
Literatura NA (new adult) według definicyjnych wytycznych przeznaczona jest dla czytelnika w wieku od 18 do 30 roku życia i o takich bohaterach opowiadająca. Sama sięgam po NA i YA z myślą raczej o czasach początków pełnoletności, chwilach pierwszych zakochań, dotyku i szukaniu własnej życiowej drogi. Sięgam po nie, bo szukam tam czegoś, czego nie mogę znaleźć już w obecnym życiu – niezachwianej wiary i pewności, że za następnym zakrętem może być już tylko lepiej; braku wątpliwości.„Bez słów” Mii Sheridan niestety w większości kompletnie nie wpisuje się w te wyobrażenia.

Już okładka powieści powinna zapalić w mojej głowie lampkę ostrzegawczą. Czarno-biała grafika obwoluty – otoczone lasem iglastym jezioro, na które nałożono fotografię wysportowanej, męskiej klatki piersiowej – nie konotowała znaczeń dla dwunastolatek. Żarzące się pomarańczową czerwienią napisy, czyli tytuł i nazwisko autorki tylko wzmacniały wrażenie, że niekoniecznie duchowy aspekt uczuć zajmie w powieści pierwsze miejsce. „Bez słów” szukałabym więc raczej w dziale z literaturą kobiecą, a nie młodzieżową.

bez słówBree postanawia uciec. Nagromadzenie problemów w rodzinnym Cincinnati sprawia, że pewnego dnia – bez słowa – pakuje walizkę i rusza przed siebie. Los rzuca ją w ramiona niewielkiego miasteczka Pelion. Pomimo nieufności dziewczyna bardzo szybko się aklimatyzuje – znajduje pracę, poznaje sąsiadów, a miejscowy przystojniak Travis zarzuca na nią romantyczne sieci. Wszystko toczy się bezproblemowo do chwili, gdy Bree poznaje Archera, mężczyznę o oczach w kolorze whisky, który skrywa swą – być może przystojną – twarz za skołtunionymi włosami i gęstą brodą. Miejscowy outsider coś w niej porusza. I chociaż jest dziki, milczący i odseparowany od świata w swoim domu na skraju lasu, Bree poświęca mu całe mnóstwo uwagi, by mogli się porozumieć. Wkrótce ich relacja staje się coraz silniejsza i coraz bardziej skomplikowana. Zwłaszcza, gdy do głosu dochodzą dramatyczne wspomnienia obojga…

Wydawać by się mogło, że wiek bohaterów wyklucza sprawę pierwszych razów – pierwszych uczuć, pierwszych pocałunków, pierwszego dotyku. Nic bardziej mylnego. Otóż Bree, jako obrotna kobieta z dużego miasta, większość doświadczeń (i zagrożeń z nimi związanych) ma już za sobą, ale Archer to zupełnie inna bajka. Nie powiem, że nie ma to żadnego uroku, gdy mężczyzna nie do końca wie, do czego służą jego unikalne pod względem płci narządy, ale z drugiej strony… Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że relacja Bree i Archera to taki związek tresera i jego wyrośniętego zwierzaka. I co z tego, że zwierzaka pojętnego? W każdym razie, jeżeli szukacie historii o silnym mężczyźnie i lękliwej kobiecie, to nie ten adres.

Nie uciekaj ode mnie – zamigałem – Nie mogę cię zawołać. Proszę, nie uciekaj ode mnie.

Nagromadzenie dramatów, jakże typowe dla gatunku, oscyluje wokół znanych już rozwiązań – morderstwa, próby gwałtów, beznadziejne momenty na wyznawanie uczuć, zdrady, zazdrość. Pewną nowością jest historia Archera, która mogłaby pojawić się jedynie w telenoweli z najwyższej półki o szeroko zakrojonych, wielowarstwowych intrygach. Jedno jest pewne – szanse na nudę z „Bez słów” są znikome. Niezależnie od tego, jak podchodzicie do podobnych fabuł, natężenie wydarzeń nie pozwoli na pozbawione zaangażowania przewracanie stron.

Szczególnie, jeżeli opisy scen seksu okrywają Wasze policzki szkarłatem. Wiele czytałam w swoim życiu romansów, paranormalnych romansów, YA i NA, ale takiego natężenia łóżkowych (i niekoniecznie tylko) wyczynów, do tej pory nie widziałam. Sęk w tym, że o seksie albo pisać się umie – i wtedy można to robić – albo się nie umie – i wtedy nie należy nawet próbować. Opisywanie mechaniki ludzkiego ciała, kolejnych gestów i wrażeń przy pomocy kosmicznych metafor to nie jest dobry sposób na ukazanie namiętności. Ba, oznacza to tyle, że ktoś niekoniecznie doświadczył tego rodzaju przyjemności. Wierzcie mi lub nie, zgódźcie się ze mną lub nie, ale w takich chwilach naprawdę nie powinno się myśleć czegoś w stylu: on mnie kocha, moje serce śpiewa, że on mnie kocha, a ja kocham jego i pragnę oddać mu ciało i duszę.

Pełne zrozumienia milczenie bywa lepsze od wielu słów, które koniec końców okazują się bezsensowne i zbędne.

Warsztatowo zresztą „Bez słów” nie należy do tekstów szczególnie oryginalnych. Językowe kalki wszelkiej maści dosłownie się z powieści wylewają. Wyświechtane metafory i porównania, wykorzystane wcześniej w stu tysiącach, a może milionie innych pozycji, nie przypadną do gustu żadnemu czytelnikowi, który sferę językową stawia ponad warstwą fabularną albo emocjonalną lub choćby na równi z nimi. Jest to jednak doskonałe, jeżeli akurat macie ochotę na coś tak cukierkowego i łzawego, jak to tylko możliwe. Wiem, że i takie dni się w życiu zdarzają.

Najbardziej wartościowymi elementami „Bez słów” są: motyw akceptacji i psychologicznych przemian. Oba potraktowane pobieżnie, ale jednak obecne. Bardzo dużo daje również powieści charakterystyka głównego bohatera, której nie mogę sprecyzować ze względu na element zaskoczenia. W ostatecznym rozrachunku jednak książka Mii Sheridan przypadnie do gustu przede wszystkim czytelnikom poszukującym prostych wzruszeń i nieskomplikowanych emocji; takim, którzy chcą zabić lekturą nieco czasu, a nie szukać w niej głębokich życiowych prawd (w sferze przekazu i fabuły) czy zachwytów warsztatowych.

Za egzemplarz dziękujemy: Wydawnictwo Otwarte

Alicja Górska