dzikie królestwoDZIKOŚĆ BEZ DZIKOŚCI
Kiedy usłyszałam o „Dzikim królestwie” Gin Phillips, pomyślałam sobie: „to może być naprawdę mocna rzecz”. Gdy książka do mnie dotarła, a ja miałam już za sobą kilkanaście stron akcji, pomyślałam: „tak, to naprawdę świetna, trzymająca w napięciu powieść!”. Przewracałam kolejne kartki, śledziłam postępującą fabułę, aż wreszcie zamknęłam książkę z myślą: „och, a mogło być tak dobrze”.

Musicie przyznać, że w kolorowych, kiczowatych konikach wydartych z jakiejś karuzeli w radosnym amerykańskim parku – gdy umieścić je na ciemnym tle, między złocistymi kratami i w towarzystwie krwistoczerwonych napisów tytułowych – jest coś niepokojącego. Trochę jak w klaunach, które tak mnie przerażają swoją zafałszowaną grubym makijażem nieobliczalnością. Książka Phillips przy pierwszym kontakcie budzi więc odpowiednie dla swojego gatunku wrażenia – napięcia, lekkiego przestrachu i wyczekiwania tragedii.

dzikie królestwoJoan jest młodą matką, która stara się robić dla swojego czteroletniego synka wszystko, co najlepsze. Właśnie dlatego, pewnego słonecznego dnia, spędzają w ulubionym zoo czas niemal do jego zamknięcia. A właściwie to chcieliby pozostać w nim tylko do niemal zamknięcia. Niestety, gdy przed osiemnastą zbliżają się do bramy wyjściowej, okazuje się, że… To, co Joan widzi tego dnia ma nie tylko pozostać w jej pamięci na zawsze, ale też natychmiast zmusza ją do ucieczki. Z dzieckiem na rękach, odgrodzona od świata wysoką siatką, wśród losowo otwartych klatek musi przetrwać do przyjazdu służb, którym najwyraźniej nieszczególnie się spieszy.

„Dzikim królestwem” zachwycają się recenzenci z najważniejszych amerykańskich czasopism – „Bustle”, „The New York Times”, „Daily Mail”, „Daily Espress” czy „NPR”. „The Guardian” okrzyknął powieść Phillips najlepszym thrillerem lata, a „The Observer” najlepszym thrillerem miesiąca. Kilkadziesiąt krajów wykupiło prawa do przetłumaczenia „Dzikiego królestwa”, a w przygotowaniu znajduje się już film na jego podstawie, w którym główną rolę zagra Margot Robbie. Nieczęsto świat profesjonalnej krytyki aż tak intensywnie angażuje się w promowanie powieści, więc komuś, kto stara się być na bieżąco z kulturowymi fenomenami nie byłoby łatwo przejść obok tej burzy bez zainteresowania. Sęk w tym, że w ostatecznym rozrachunku sam zamęt wokół powieści okazał się bardziej zajmujący niż sama powieść. Nie zrozumcie mnie źle, „Dzikie królestwo” nie jest powieścią kiepską. Jest jednak powieścią mocno przeciętną, która – co tylko podkreśla jej ostatecznie rozczarowujący kształt – mogła być genialna.

Czy nie masz imienia, kiedy umierasz?

Zacznijmy od analizy samej sytuacji. Zamknięta przestrzeń, zagrożenie, z którym nie sposób się mierzyć i – jakkolwiek okrutnie to brzmi – balast w postaci słabszej jednostki (dziecka), nie w pełni rozumiejącej powagę kolejnych zdarzeń. To doskonały materiał na stworzenie klaustrofobicznej, trzymającej w napięciu historii, w której każdy ruch wydaje się potencjalnie śmiertelny. Tymczasem bohaterka przebiega całe połacie terenu niezauważona i nie niepokojona. Po pierwszej fazie obaw czytelnik orientuje się, że odnalezienie bohaterki na tak ogromnym terenie niemal graniczy z cudem. W pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy historia nie skończy się na spokojnym wyczekiwaniu w kryjówce przybycia służb ratunkowych, „umilanym” przemyśleniami protagonistki.

Jej przemyślenia zresztą, to największa zaleta „Dzikiego królestwa”. Młoda matka przez wiele stron dywaguje na temat roli i sensu macierzyństwa, analizuje swoje małżeństwo i relacje rodzinne; przyglądając się synkowi próbuje ubrać swoje uczucia w słowa, które oddałyby skomplikowaną miłość matki do dziecka. W swoich myślach Joan nie jest jednak cukierkowa. Z pewnym skrępowaniem, ale jednak rysuje scenariusze uwięzienia, w których mały Lincoln nie istnieje, potwierdzając przed samą sobą, że syn stanowi zagrożenie dla jej życia. Kobieta podejmuje też wątpliwe moralnie, aczkolwiek racjonalne decyzje (trzeba przyznać, że choć kontrowersyjne, to jednocześnie jednak wtórne wobec podobnych rozważań w innych tekstach kultury), które z powodu swojej zasadności wtłaczają czytelnika w poczucie winy i każą mu zastanowić się nad własną wrażliwością. Jako psychologiczna analiza relacji matki i dziecka „Dzikie królestwo” sprawdza się więc fantastycznie, oferując odbiorcom całą feerię emocji i wewnętrznych dysput, jednak jako thriller jest już nieco słabiej.

Kiedy biegnie, czasem nie czuje swoich stóp. A całe jej ciało zmienia się w powietrze.

Szczególnie, że poza przestrzenią, Phillips nie wykorzystuje także zgromadzonych na niej zwierząt. Pootwierane klatki tylko w głowie czytelnika wydają się zagrożeniem, bo na papierze problem ten nie wybrzmiewa wcale. Dzicy lokatorzy zoo nie pokazują swojej drapieżności, chociaż nieraz stają się obiektami bezpośredniego ataku, a i nietypowa kanonada wrzasków i wystrzałów nie powinna pozostawić ich obojętnymi. Równie dobrze więc akcja powieści mogłaby odbywać się w ogrodzonym lunaparku. Lokację zoo uzasadniają wyłącznie – i to niezbyt przekonująco – motywacje stojące za napastnikami.

Konstrukcyjnie powieść nie może pochwalić się odpowiednio wyważoną dynamiką. Czytelnik zmagać się musi ze sporą dawką dłużyzn i powtórzeń, które nie pełnią funkcji redundantnej. Całość częściej zadziwia, niż wywołuje atmosferę zagrożenia i napięcia. Zastanawia opieszałość jednostek ratunkowych, brak komunikatów o niebezpieczeństwie, wspomniane: brak wrażenia klaustrofobii czy nieobecność zwierząt. Finał z kolei mocno odstaje od ogólnego nastroju i choć w pewnym sensie zaskakuje, to raczej w rozczarowujący sposób.

Matka nigdy niczego nie widziała. Nigdy nie chciało się jej patrzeć.

Być może mój – nieco gorszy od założonego – odbiór powieści podyktowany jest ogromnymi oczekiwaniami, jakie wobec „Dzikiego królestwa” żywiłam, a być może powieść Phillips jest po prostu boleśnie przereklamowana. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, co do tego, że pomysł autorka miała niezły, tylko rozwinęła go bez rozmachu. Rozczarowują szczególnie niewykorzystane możliwości oraz obecne wciąż gdzieś z tyłu głowy wrażenie, że wszystko to już gdzieś było.

Za egzemplarz dziękujemy: Zysk i S-ka

Alicja Górska