fatalna listaDZISIEJSZY NARCYZ TO LICEALISTKA
Nie od dzisiaj wiadomo, że różnice między kulturą amerykańską (konkretnie USA), a europejską – mimo ogólnej makdonaldyzacji – są ogromne. Zwykle ich nie zauważamy. Oglądamy amerykańskie filmy, amerykańskie programy i przejmujemy pewne wyobrażenie o Stanach, stopniowo wcielając je w życie w formie „słodkich szesnastek” czy lokalnych wersji „Jersey Shore”. Czasami jednak zderzamy się z elementami kultury USA, które wykraczają poza nasze wyobrażenia – gdy okazuje się np. że bliższy jest jej purytanizm niż wolność obyczajów albo gdy, jak w przypadku „Fatalnej listy” Siobhan Vivian, wychodzi na jaw, jak ogromne znaczenie ma dla niej wygląd zewnętrzny.

Umieszczona na froncie książki siedząca pod szkolną szafką dziewczyna, trzymająca w rękach kartkę papieru, sprawia, że i bez czytania opisu z tyłu okładki, czytelnik może domyślić się, o czym traktować będzie ta historia. Zszokowana mina nastolatki i pozycje uciętych poniżej linii barków postaci stojących obok niej, świadczą o tym, że sprawa jest poważna. Dlaczego jest poważna? Z jakiego powodu dziewczyna wygląda na równie przejętą? I jaki związek ma to wszystko ze szkolnym życiem? Właśnie takie pytania stawia grafika okładki, a odpowiada na nie autorka poprzez swoją powieść.

fatalna listaMount Washington High to jedno z typowych amerykańskich liceów. A właściwie byłoby jednym z typowych liceów, gdyby nie pewna kontrowersyjna tradycja. Każdego roku, na tydzień przed jesiennym balem, korytarze szkoły usłane zostają wydrukami Listy. Tworzone w tajemnicy, z roku na rok przez kogoś innego (autentyczność rankingu potwierdza skradziona przed laty z sekretariatu pieczątka, która zmienia właściciela), zestawienie porządkuje najbrzydsze i najpiękniejsze dziewczyny z każdego rocznika – po jednej pięknej i jednej brzydkiej na każdą klasę. Kto w tym roku odpowiada za jej sporządzenie? To nagroda i kara, czy obiektywna opinia? Czy wybory jej twórcy okazały się sprawiedliwe? Czy w ogóle można mówić tutaj o sprawiedliwości? A może segregowanie ludzi podług ich cech zewnętrznych jest niemoralne? Jak zmienią się życia bohaterek zestawienia?

Od razu rzuca się w oczy, że „Fatalna lista” to raczej schematyczna i mało oryginalna przedstawicielka literatury młodzieżowej. Czytelnik raz jeszcze trafia do amerykańskiego liceum pełnego podziałów (obecność Listy dodatkowo podkreśla ten schemat, zamiast go odświeżać) i to oczywiście tuż przed długo wyczekiwanym balem. Nie miałam więc wobec powieści wygórowanych oczekiwań. Liczyłam na lekką historię z prostym morałem i (nie)skomplikowanymi problemami nastolatek oraz jakiś wątek miłosny – słowem: coś na odstresowanie po długich godzinach naukowego zaangażowania. Okazało się jednak, że „Fatalna lista” to przede wszystkim tekst męczący. Trudno byłoby przyczepić się do jakichś jego nielogiczności czy braku konsekwencji, sama historia skonstruowana jest poprawnie, a bohaterowie – mimo mnogości – dają się rozróżnić, ale w ogólnym rozrachunku całość okazuje się nudna, wtórna w obrębie nawet samej tylko tej powieści i irytująca monotematycznością. Niestety, obawiam się, że nawet te ostatnie odczucia nie są efektem kiepskości „Fatalnej listy” a ogromnej różnicy kulturowej między Polską a USA.

Jednego dnia dziewczyny obgadywały jedna drugą, używają najokrutniejszych wyzwisk, a już następnego przysięgały, że będą odtąd dla siebie najlepszymi przyjaciółkami.

Zacznijmy od tego, że powieść podzielona jest na sześć części, które stanowią dni tygodnia – od poniedziałku (dzień pojawienia się listy) do soboty (dzień jesiennego balu). Rozdziały poprzedza prolog, który stanowi wprowadzenie do historii Listy i zasad jej tworzenia. Bohaterkami kolejnych rozdziałów, naprzemiennie, są dziewczyny z Listy – cztery piękności i cztery brzydule. Mamy więc czterysta stron tekstu, sześć dni tygodnia i osiem wiodących postaci… Poprzeczkę Vivian postawiła więc sobie bardzo wysoko. Przy takim skondensowaniu tekstu po prostu nie można było uniknąć uproszczeń i banalizacji. Zwłaszcza przy poruszeniu równie trudnego tematu. Oczywistym jest przecież, że pisarka nie zdecydowała się na opisanie życia bohaterek w czasie między ukazaniem się Listy a balem z powodu chęci przybliżenia czytelnikom różnorodnych sposobów na przygotowanie się do zabawy w zależności od atrakcyjności danej postaci. Autorka wykorzystała Listę, by przyjrzeć się bliżej codziennym problemem nastolatek oraz ich skrajnym formom, które przybierają z powodu presji wywieranej przez rówieśników i otoczenia. Taki przynajmniej był zapewne plan. A efekt? Efekt okazał się daleki od ideału. Ledwie zarysowane problemy z samoakceptacją, zmaganie się z zaburzeniami odżywania, bolesność alienacji, skomplikowane relacje rodzinne – to wszystko, choć szkicowo przedstawione w „Fatalnej liście”, po prostu nie miało czasu by sensownie się rozwinąć i doprowadzić do wykiełkowania w umysłach czytelników jakichkolwiek przemyśleń. Zamiast tego odbiorca staje się jednym z tłumu rówieśników bohaterek – ślepym na problemy, ślizgającym po kolejnych stronach łatwo przyswajalnego tekstu bez głębszej nad nim refleksji.

Prawda była taka, że nie mogła zmienić ich zdania na swój temat. Nie zdoła przekazać im lekcji, na którą nie ma w nich przyzwolenia.

Wpływ na lekkie podejście czytelnika do przywoływanych w tekście problemów nastoletnich członków społeczeństwa mają także wykreowane przez autorkę postacie. Jak wspomniałam, mimo mnogości da się je między sobą rozróżnić (co samo w sobie stanowi wielką zaletę i jednocześnie wielką zagadkę tekstu, bowiem bohaterki tylko pozornie się od siebie różnią – w końcu każda chce być królową balu, co nie?), niemniej naprawdę trudno jest je polubić. W większości płytkie i naiwne, narcystycznie skupione na sobie i swoim wyglądzie działały mi na nerwy, niezależnie od tego, czy poza umiłowaniem własnego wyglądu posiadały jakieś pozytywne cechy charakteru albo też zmagały się z – niekiedy naprawdę dramatycznymi – problemami. Stężenie próżności liczone w akapitach na każdą stronę tekstu przekraczało w moim mniemaniu limity akceptowalności i przyswajalności. Momentami miałam tego tak serdecznie dość, że przerywałam lekturę i żaliłam się Kamilowi na kondycję współczesnego świata. Nie równoważyły problemu nawet te (nieliczne) bohaterki, które dystansowały się nieco od pogoni za sukienkami i planowaniem makijażu czy fryzur, ponieważ… były z kolei zupełnie nijakie.

Przy każdym ruchu odłamki jej serca kłuły ją i wbijały się boleśnie w jej wnętrzności, pozostawiając kolejną świeżą ranę.

W kontekście „Fatalnej listy” rodzi się też pytanie o granice powtarzalności pewnych motywów. Rozumiem, że mnogość dialogów dotyczących balu, Listy, chłopców, sukienek, makijażu itd. ma swój cel, którym jest uświadomienie czytelnikowi wartości błahostek dla współczesnego nastolatka oraz krytyka podobnego podejścia, jednak czy podobne uświadamianie powinno się odbywać kosztem „czytalności” tekstu? Tak, jak w przypadku gier elektronicznych ocenia się grywalność tytuły, tak i w przypadku niektórych powieści – najwyraźniej również „Fatalnej listy” – powinno się chyba zacząć oceniać i wspomnianą „czytalność”. Co z tego, że niektóre zabiegi mają swój cel, skoro dobrnięcie do finału powieści, w której został on zastosowany jest równie trudne? Dlaczego czytelnik, zwłaszcza młodzieżowy, miałby chcieć znosić czterysta stron opisów ewidentnej naiwności, miejscami nawet głupoty i – przede wszystkim – pustego uwielbienia wyglądu jako wyznacznika wartości jednostki, wpajanych mu niezmiennie poprzez irytujące, powtarzające się dialogi?

To, jak odniesiesz się do listy, będzie miało przełożenie na to, jak odbiorą ją twoi rówieśnicy.

„Fatalna lista” miała potencjał. Pomysł Vivian na podstawowym poziomie naprawdę mnie zaintrygował. To, jak zwykły kawałek papieru z pieczątką przyłożoną przez anonimowego rówieśnika, naznaczony tytułem „tradycji”, może/mógłby wpłynąć na całą szkolną społeczność, wydaje się naprawdę interesujące. Niestety, autorka nie udźwignęła własnego konceptu. Z jednej strony dramatycznie go spłyciła, z drugiej zaś zbyt wiele uwagi poświęciła nie na opisywanie problemu (powierzchowność współczesnej młodzieży) a wczucie się w podmiot (nieustanne gadanie o wyglądzie), co przy podobnej objętości tekstu okazało się po prostu męczące. Jedynym, co ratuje „Fatalną listę” jest jej lekka forma podawcza; to, że przez tekst przechodzi się lekko pod względem językowym. Chociaż nawet i na tym poziomie jest po prostu… bez wyrazu.

Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young

Alicja Górska