friendzonePRZEKLEŃSTWA NIEWINNOŚCI
Friendzone. Słowo-przekleństwo dla każdej zadurzonej bez wzajemności kobiety i każdego zadurzonego bez wzajemności mężczyzny. Kto z nas tego nie przeżył? Kto z nas z tego powodu nie cierpiał? Wzdychało się do największego przystojniaka albo laski w szkole, którzy traktowali nas jak kumpele lub kumpli z podwórka. Zauroczenia przychodziły jednak zwykle i odchodziły bez echa. Chyba, że pojawiały się nagle, wchodziły bocznymi drzwiami i mieszały w ustalonych, przyjacielskich relacjach. Tak, jak w książce debiutującej Sandry Nowaczyk.

Okładka „Friendzone” jest przyjemnie zwyczajna i doskonale wpisuje się w obwolutowe trendy młodzieżowych lektur – przejrzystość, minimalizm, fotografie młodych ludzi i wzruszający cytat. Wszystkie punkty odhaczone. Wizualnie tom nie składa więc żadnych wielkich obietnic, ani niczego nie sugeruje. Może jedynie, by nie nastawiać się na zbyt wiele.

friendzoneTatuum i Griffin to nietypowa para przyjaciół, okoniem stojąca wobec starej prawdy, że damsko-męska relacja bez miłości i/lub seksualnego przyciągania nie istnieje. Zwierzają się sobie ze wszystkiego, spędzają razem każdą wolną chwilę, a nawet organizują pidżama party tylko we dwójkę. Ona ma chłopaka, a on ma dziewczynę i żadne z nich nie spogląda na to z zazdrością. Do dnia balu maskowego, gdy jeden taniec odmienia ich życia (i serca) na zawsze.

Podobno nie można być za starym na jakąś lekturę. Podobno istnieje nawet tendencja, że młodzi-dorośli sięgają po lektury młodzieżowe częściej niż same nastolatki. Jeszcze rok czy dwa lata temu przybiłabym piątkę z każdym, kto trzymałby się tych tez. Dzisiaj już nie. Na lektury młodzieżowe mam chęć coraz rzadziej, coraz rzadziej też trafiają w czułe punkty mojej czytelniczej duszy przemykając raczej po powierzchni skóry i szybko znikając z mojego emocjonalnego pola widzenia. „Friendzone” przeczytałam krótko po premierze, ale mijały tygodnie, a ja wciąż nie potrafiłam powiedzieć, co właściwie myślę o tej książce i czy myślę coś w ogóle.

Jedno jest pewne – Sandra Nowaczyk dokonała rzeczy godnej pozazdroszczenia, bo w wieku 17 lat wydała książkę i to w solidnym wydawnictwie. Książkę skierowaną do czytelnika nastoletniego, opowiadającą o problemach nastolatków i napisaną z nastoletnią wrażliwością. To ostatnia z przywołanych cech jest jej największą literacką wartością. „Friendzone” bowiem, jakkolwiek trudno nazwać go lekturą skomplikowaną czy nowatorską, posiada urok naturalności i wiarygodności w jaki wyposażyć tę powieść mogła tylko autorka, której wiek pokrywa się z wiekiem bohaterów. Nie ma chyba nic bardziej frustrującego niż przerysowane odległymi wspomnieniami młodości historii nastolatków spisane przez dojrzałych pisarzy i pisarki.

Ktoś kiedyś powiedział, że albo się kogoś kocha na zawsze, albo nigdy się go nie kochało.

Sama fabuła „Friendzone”, jak wspomniałam, niczym szczególnym nie zachwyca. To prosta i uroczo naiwna historia dwójki dzieciaków, którzy odkrywają dopiero, co tak naprawdę kryje się pod pojęciem miłości. W obliczu zachodzących w ich uczuciowym słowniku zmian muszą zmierzyć się z prywatnymi komplikacjami oraz podjąć pierwsze, dojrzałe decyzje. Zawirowania w życiu osobistym komplikują też większe sprawy rodzinne, w obliczu których, jak to zwykle w młodości bywa, ich problemy – niesłusznie przecież – okazują się ignorowane, niedostrzegane i błahe. Dławieni emocjonalnym chaosem wykonują nieodpowiednie gesty, robią błędy i góry problemów zaczynają ich przerastać, stając się powoli zwyczajnie nie do pokonania w pojedynkę.

Tutaj wkracza element dotyczący przyjaźni. Czym jest, a czym nie jest? Czy ukochany może być równocześnie bratnią duszą w sensie kumpelskim? A może w trudnych chwilach nastoletniego zwątpienia można liczyć na rodzinę? Jak rozpoznać fałszywe pasożyty, a jak prawdziwych przyjaciół? Czy podobna relacja wymaga czasu i umacniania się w nim, czy niekiedy wystarczy jedynie właściwy moment i miejsce? Sandra Nowaczyk na marginesie miłosnej historii zadaje wiele uniwersalnych pytań o wartość aseksualnego zaufania w ludzkim życiu.

Chcę, żeby zakochał się we mnie tak mocno i beznadziejnie, jak ja to zrobiłam.

Proszę.

Niech ktoś mnie uratuje. To morze jest głębokie, a ja nie potrafię pływać.

Tonę.

Językowo młoda autorka poradziła sobie całkiem sprawnie. Ogromne wyrazy uznania należą się debiutantce za mierzenie sił na zamiary i niepopadanie w poetycką przesadę. Opisowość „Friendzone”, tak jak jej fabuła i bohaterowie, jest po prostu wiarygodna. Emocjonalny rollercoaster bohaterów momentami wręcz przelewa się na czytelnika, który chcąc czy nie przypomina sobie swoje osobiste zawirowania uczuciowe. Był moment czy dwa, gdy serce mi się ścisnęło z rozrzewnienia. Kilka stron, gdy na chwil kilka znów stałam się słuchającą Evanescence nastolatką przekonaną, że złamane serce to koniec świata. Wbrew wszystkiemu to naprawdę miłe wspomnienia. Zwłaszcza, gdy wiem już, dokąd kolejne miłosne fiaska miały mnie doprowadzić i gdzie mnie doprowadziły.

„Friendzone” to dla literackiego świata dopiero debiutancka wprawka, ale za to wprawka szczera i dlatego warta uwagi. Młodsi czytelnicy odnajdując między stronicami ducha swojej rówieśniczki z pewnością docenią jej wrażliwość i współodczuwanie z bohaterami oraz czytelnikami. Starsi z kolei… starsi być może trochę zatęsknią za czasami, gdy młodszymi będąc, chcieli być starszymi. Sandro, trzymam kciuki za Twoje kolejne powieści.

ocena 7

Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young

Alicja Górska