ŻYCIE PO ŚMIERCI(ACH)
Co jakiś czas trafiam na książki, o których chciałabym usłyszeć wcześniej. Tytuły, które napisane przed sześcioma czy nawet pięcioma laty, przyniosłyby mi (wtedy) poszukiwane ukojenie. W niektórych tekstach odnajduję skrawki siebie, trafne opisy emocjonalnych huraganów wcześniej niemożliwych do nazwania. „Goodbye Days” Jeffa Zentnera to jedna z tych książek. Odbierałam ją wyjątkowo personalnie i przyniosła mi wiele łez, by ostatecznie natchnąć nową energią i nadzieją.

Umieszczone na okładce dymki chatu nawiązują do korespondencji SMS-owej, która dla przebiegu akcji powieści jest niezwykle istotna. Zwłaszcza poprzez skąpanie w głębokim, smutnym granacie chmurki rozmów wydają się doskonale oddawać nastrój fabuły oraz jej protagonisty. Choć w teorii komiksowe styl wykonania grafiki z frontu powinien budzić wrażenie pewnej młodzieżowej lekkości, to w tym przypadku (zwłaszcza po ukończeniu lektury) jest jeszcze jedną bolesną szpilką wbitą w analizujący obwolutę umysł czytelnika, uświadamiającą, że obiektem tego całego granatowego smutku jest ktoś młody, zupełnie na śmierć nieprzygotowany. O ile na śmierć w ogóle można się przygotować.

goodbye daysTo był zwykły dzień i zwykła wiadomość. „Gdzie jesteście chłopaki? Odpiszcie” wystukał na telefonie 17-letni Carver Briggs i w ten sposób uśmiercił za jednym zamachem trójkę swoich najlepszych przyjaciół oraz członków Brygady Sos – Marsa, Eliego i Blake’a. A przynajmniej jego winy dopatrują się: najpierw rówieśnicy z siostrą bliźniaczką Eliego na czele, następnie ojciec Marsa – wzięty prawnik, który postanawia postawić Carvera przed sądem – i wreszcie on sam, jedyny ocalały z Brygady Sos. Pogrążony w żałobie chłopak musi więc nie tylko przeżyć kolejne etapy straty, ale też zmiany, które nagle zachodzą w jego świecie. Gdzie szukać wsparcia, gdy żaden z twoich najlepszych kumpli nie może już odebrać telefonu? Jak śmiać się z myślą, że oni już nigdy się nie zaśmieją?

„Goodbye Days” spełnia okładkowe obietnice i najpierw przygnębia, następnie pociesza, a na sam koniec zmienia czytelnika. Wszystko to dokonuje się dzięki uczciwości opisanego świata, zdarzeń i bohaterów. Samo przełomowe dla życia Carvera wydarzenie, które we wszystkich streszczeniach fabuły przybiera niemal wymiar kryminalny, w powieści bardzo szybko wychodzi na jaw. I bardzo dobrze. Odbiorca, co prawda nie poznaje wielu szczegółów tragedii, ale tylko dlatego, że i śledzony przez niego protagonista nie posiada wiedzy na ten temat. Zresztą sama rekonstrukcja zdarzeń nie ma dla „Goodbye Days” większego znaczenia. W centrum i centrum fabuły jest bowiem sam Carver, miotany pełną paletą emocji i bolesnych doświadczeń.

Ludzki umysł w każdej sytuacji dopatruje się związków przyczynowo – skutkowych. Dzieje się tak, ponieważ tego typu związki pozwalają nam zachować wiarę w rządzący wszechświatem porządek. A to wiara niełatwa nawet dla osób uznających istnienie jakiegoś rodzaju siły wyższej. Większość ludzi woli wziąć na siebie odpowiedzialność za tragedię, niż przyznać, że światem kieruje przypadek. Chaos nas przeraża. Podobnie jak myśl o tym, że władają nami kaprysy losu, wskutek których nawet dobrych ludzi może spotkać coś bardzo złego.

W pewnym sensie można by nawet uznać „Goodbye Days” za studium przypadku żałoby. Mamy tutaj wszystko – od wątpliwości natury religijnej (kwestia wiary i niewiary, boskiej sprawiedliwości, a nawet boskiego gniewu), przez ataki paniki, aż do zacierających się wspomnień i granic między tym, co ze zmarłym (zmarłymi) zaplanowaliśmy, wymyśliliśmy, a co przeżyliśmy naprawdę. Zentner poprzez prezentacje różnych postaci stara się nakreślić też różne sposoby przeżywania żałoby. Jedni zamykają się w sobie, inni pragną rozmawiać przede wszystkim z obcymi, a jeszcze innych dławi gniew i paląca potrzeba obwinienia kogoś lub czegoś za zaistniałą sytuację; jedni pragną się za śmierć bliskiego karać (zawsze przekonani, że gdyby coś zrobili inaczej, nie doszłoby do tragedii); inni egoistycznie przyjmują, że ich żal i cierpienie są większe oraz bardziej przejmujące niż uczucia pozostałych. Tymczasem jest po prostu tak, że ludzie nie potrafią przyjąć, że coś po prostu się dzieje i trzeba to zaakceptować. Czasami nie ma logicznych przyczyn, powodów i możliwych scenariuszy. Jest tylko wydarzenie, którego nie można cofnąć.

Ta niezdolność człowieka do prostej akceptacji dramatycznych sytuacji sprawia, że – tak, jak Carver – wpędzamy się w poczucie winy. Znam i rozumiem ten mechanizm. Przez wiele miesięcy powtarzałam sobie, że gdybym wyszła z domu, zaufała przeczuciu albo zrobiła coś wiele miesięcy wcześniej, to do pewnych sytuacji nigdy by nie doszło. Zignorowałam tyle znaków, sygnałów, wskazówek. Czy moja ignorancja nie przyczyniła się w jakiś sposób do finału, którego już nigdy nie będę w stanie wymazać z pamięci? Czy nie jestem w jakiś sposób odpowiedzialna za tę tragedię? Nawet, jeżeli nie – bo przecież nie mogłam tego przewidzieć (jak podpowiada mi umysł) – to dlaczego czuję się tak, jakbym była winna? Czytelnik obserwuje walkę Carvera z samym sobą i chciałby go rozgrzeszyć, ale tak naprawdę dopóki bohater sam nie jest w stanie wybaczyć sobie, to wszelkie gesty zewnętrzne mu nie pomogą. Ta walka oraz jej puenta są bolesne i trudne, wyciskają z oczu łzy i każą dłoniom zacisnąć się w pięści, jednak przede wszystkim przeżycia protagonisty „Goodbye Days” stanowią odbicie autentycznych doświadczeń milionów (w samych wypadkach samochodowych ginie rocznie ponad milion osób) kobiet i mężczyzn, którzy doświadczyli nagłej straty kogoś bliskiego. Powieść Zentnera, wyważona i niespieszna, z pewnością wielu z nich jest w stanie przynieść nadzieję na to, że kiedyś będzie lepiej. Bo będzie, wierzcie mi.

Wszechświat, los, są okrutne, ślepe. Wszystko, co się wydarza, ma bardzo wiele przyczyn. Do niektórych zdarzeń dochodzi w ogóle bez przyczyny. Nikt z nas nie jest dość silny, by udźwignąć ciężar odpowiedzialności za kaprysy świata. Zresztą byłoby to nieuczciwe.

Z drugiej strony „Goodbye Days” opowiada także o przyzwoleniu na bliskość oraz o bliskości wynikającej ze współdzielenia doświadczeń. Jak oddzielić współczucie od zauroczenia czy miłości? Czy to moralne poczuć coś do osoby, która jeszcze niedawno była partnerem zmarłego bliskiego? To bardzo trudne rozważania, zwłaszcza dla bohatera powieści Zentnera, który ma zaledwie 17 lat i nie potrafi się odnaleźć w postświecie, w którym brakuje już jego Brygady Sos. Młodzieńcze zauroczenie przybiera tu więc charakter kolejnej tragedii, kolejnego niechcianego i nieprzewidzianego dramatu, kruszącego – i tak już wątłą – stabilność psychiczną bohatera. Podobne ciosy tej niepewnej konstrukcji zadaje inna, rodzinna bliskość. Carver odsuwa się od rodziców, czując, że i tak nadużył już ich zaufania; wierząc, że nie jest godzien szukać u nich pociechy; że zasługuje na karę, jaką jest samotność.

Chociaż „Goodbye Days” okazało się dla mnie lekturą ważną i emocjonalnie wymagającą (co wbrew zdrowemu rozsądkowi bardzo wysoko sobie cenię i tego właśnie w literaturze szukam), to posiada cechy, które wybijały mnie ze świata przedstawionego, budząc pokłady frustracji. Trudno byłoby jednak nazwać je wadą, wynikają bowiem z różnic kulturowych. Jeff Zentner jest tak amerykański, jak tylko Amerykanin być potrafi, a pewne cechy amerykańskiej kultury są mi tak odległe, że prędzej zamieszkam na Marsie, niż je zrozumiem. Tak dzieje się np. w przypadku sprawy sądowej, w której oskarżonym ma być Carver. Tylko naród dopuszczający pozwanie Boga i poważne rozpatrywanie podobnej sprawy mógł wpaść na pomysł, by wszcząć sprawę przeciwko 17-latkowi z powodu SMS-a. Nawet, jeżeli pobudki stojących za tym reprezentantów prawa i władzy – edukacja w zakresie nieużywania telefonu podczas prowadzenia pojazdu – teoretycznie można by postrzegać jako słuszne, to sama sytuacja wydaje się po prostu absurdalna. Chociażby dlatego, że sądząc wysyłającego SMS-a za winnego śmierci odbiorcy wiadomości przerzucamy odpowiedzialność na niego, a to kierowca – nikt inny – powinien mieć na uwadze bezpieczeństwo swoje oraz swoich pasażerów. Oczywiście, w teorii można wyobrazić sobie sytuację, w której SMS faktycznie stanowi narzędzie zbrodni, jednak byłaby to sytuacja tak specyficzna, tak wyjątkowa, tak niecodzienna, że motywowanie nią zapisu prawnego o wszczynaniu postępowania za każdym razem, gdy w grę wchodziłoby potencjalne przyczynienie się do wypadku z powodu odpisywania na SMS-a, wydaje się po prostu… idiotyczne.

Pareidolia. Tak nazywa się skłonność umysłu do wyszukiwania znanych kształtów w chaotycznych wzorach. Widzimy, na przykład, zarys twarzy Księżyca. Albo zwierzęta w chmurach.

Niemniej nawet absurdy zapisów prawnych rodem ze Stanów Zjednoczonych nie potrafią zniwelować ogólnej, bardzo wysokiej oceny „Goodbye Days” w moich oczach. Powieść Jeffa Zentnera stanowi wartościowy głos w sprawie cierpienia po utracie kogoś bliskiego, który z jednej strony może pomóc osobom, które doświadczyły podobnej straty przejść przez kolejne etapy żałoby; a z drugiej pomóc zrozumieć innym przez co cierpiący po śmierci przyjaciół czy członków rodziny przechodzą. To także historia, która zachęca do przemyśleń na temat odpowiedzialności za siebie i innych – zarówno w kontekście prowadzenia pojazdów i korzystania z telefonów, jak też bardziej uniwersalnych spraw.

ocena 8,5

Za egzemplarz dziękujemy: Wydawnictwo Jaguar

Alicja Górska