łzaATLANTYDA POWRACA BEZ POMPY
Kilka razy w życiu zdarzyło mi się czytać książkę po wielkim spoilerze. W przypadku „Łzy”, omyłkowo zapoznałam się z opisem „Wodospadu”, czyli drugiej części cyklu. Niestety, blurb jednym zdaniem podsumowywał to, co stanowi główny wątek pierwszego tomu. O dziwo, ten zabójczy spoiler nie odwiódł mnie od czytania. Wręcz przeciwnie. Byłam zaintrygowana przebiegiem tej lektury – skupianiem się na drodze zamiast celu.

Mam mieszane uczucia, co do okładki „Łzy”. Z jednej strony przykuwa uwagę, a motyw przenikania się planów jest jednym z moich ulubionych rozwiązań wizualnych. Doceniam także próbę grafików, by ubrać bohaterkę w wodną suknię, jednak całość wygląda na nieco niedopracowaną. W ostatecznym rozrachunku okładka wydaje się nieco tandetna. Dziwi to to zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę nazwisko autorki książki. Lauren Kate jest jedną z bardziej ambitnych i poczytnych pisarek paranormalnego romansu, więc spodziewałam się rozwiązań graficznych z wyższej półki.

łzaEureka nie ma łatwego życia. Pochodzi z rozbitej rodziny, a na dodatek traci najbliższą jej osobę – mamę. Los pcha ją w ramiona ojca, który niekoniecznie potrafi porozumieć się z córką (zwłaszcza, gdy rad udziela mu nowa partnerka). Dziewczyna z powodu depresji wysyłana jest od jednego psychologa do drugiego. Jedyną osobą, na której Eureka może polegać, jest Brooks. Ale czy na pewno? Skomplikowane życie dziewczyny staje się jeszcze bardziej skomplikowane, gdy przyjaciel zaczyna niecodziennie się zachowywać, a na jej drodze staje Ander – wysoki, blady, jasnowłosy i ewidentnie skrywający jakiś ogromny sekret. Co więcej, tajemniczego przystojniaka otacza aura dziwacznych wydarzeń, a on sam próbuje przekonać Eurekę, że jest zdolna… zatopić świat swoimi łzami.

Najnowsza seria Lauren Kate może pochwalić się stosunkowo oryginalnym doborem tematu, chociaż ostatnio odnotowałam wzrost zainteresowania Atlantydą i motywem syren. Ponadto trudno nie zauważyć, że grecka mitologia to jedne z najbardziej eksploatowanych wierzeń. Niełatwo byłoby jednak uznać przypadek „Łzy” za pozbawiony kreatywności i pewnego rodzaju powiewu świeżości (przynajmniej w ramach gatunku). Prym wciąż wiodą dramat i potencjalna zagłada świata (jak w większości tego typu lektur), ale tutaj wydaje się to bardziej wiarygodnie i sensownie przedstawione. Fabuła została przez autorkę skrzętnie przemyślana – od skrzywdzonej przez los bohaterki, przez kolejne tropy w postaci starożytnych przedmiotów, aż do ostatecznego rozwiązania przywoływanej w powieści przepowiedni. Mimo konieczności pewnej tolerancji schematów przeznaczonych dla określonej grupy wiekowej, „Łza” potrafi pewnie wciągnąć zdecydowaną większość czytelników.

Cierpienie uczy mądrości.

Pewne problemu powieść Kate jednak ma. I co całkiem sporo. Zaczynają się już w chwili, gdy zarys wydarzeń zostaje przeniesiony na papier w postaci słów, zdań, dialogów, opisów. Okazuje się wtedy, że autorka nie do końca wykorzystała potencjał kreacyjnej mocy pisarza. Akcja postępuje w dziwnym, trudnym do określenia tempie. Raz nie dzieje się nic przez 50 stron, by później, w ciągu zaledwie dwóch czy trzech, cały świat bohaterki stanął na głowie. Niektóre zwroty akcji wydają się naprawdę wymuszone, nie wspominając już o ich kompletnym braku logiki. Niezależnie jednak od tych wad, samą akcję śledzi się z zainteresowaniem. Jego (zainteresowania) poziom nie winduje może ponad skalę i więcej ma upadków, niż wzlotów, jednak kolejne tropy fabuły są na tyle interesujące, że chce się śledzić dalsze poczynania bohaterów.

Chociaż niekoniecznie ciągnie czytelnika do poznania samych bohaterów. Można by powiedzieć, że matka głównej postaci miała naprawdę dziwne poczucie humoru. Nazwanie córki Eureką ­– co odnosi się najpewniej do okrzyku Archimedesa, który sformułował pierwsze i podstawowe prawo hydrostatyki – należałoby uznać za coś szczególnie złośliwego w kontekście ciążącej na dziewczynie klątwy. Nie zdziwiłabym się, gdyby to właśnie z powodu imienia dziewczyna stała się równie nieznośna. Zresztą nie chodzi nawet o irytację, jaką wzbudza u czytelnika, ale rażącą niespójność jej charakteru. Na podobną przypadłość cierpią również Ander i Brooks, chociaż u tego drugiego rzecz zostaje wytłumaczona. Pierwszy zaś to postać doprawdy dziwaczna. W założeniach z pewnością miał być tajemniczy, ale jego miałkość sprawia, że w mojej wyobraźni przez większość czasu funkcjonował jako budyń. Jego próby przekazania Eurece informacji oraz to, w jaki sposób się do sprawy zabiera, by później zaprezentować światu wybuch złości (budyń też wrze) są absurdalne – kompletna klapa kreacyjna.

Nic nie jest prawdą. Istnieje tylko to, w co wierzymy, i to, co odrzucamy.

Język powieści jest za to naprawdę niezły. Lauren Kate poczyniła ogromne postępy od czasu serii „Upadli”. Widać, że skoncentrowała swoją uwagą na warstwie opisowej, co znacznie spowolniło akcję, ale uwiarygodniło sam świat. Opis rany Brooksa, którą miał na czole, doprowadził do tego, że mimowolnie się skrzywiłam. Bardzo szkoda, że postęp językowy Kate nie poszedł w parze z rozwojem w innych aspektach umiejętności literackich.

„Łza” zapowiada interesującą i oryginalną serię, nawet mimo tego, że posiada sporo wad. Nie są to jednak negatywne aspekty, których nie dałoby się poprawić. Jeżeli tylko postaci pod wpływem finalnych wydarzeń doświadczą przemiany i nieco dojrzeją, to seria Lauren Kate może być jedną z ciekawszych pozycji w swoim gatunku. Chociaż pozostawiła we mnie spory niedosyt, to jestem gotowa dać jej kredyt zaufania i polecić „Łzę” każdemu, kto poszukuje czegoś ciekawego z zakresu romansu i fantasy osadzonego na mitologii.

Alicja Górska