miasteczko kłamcówPOWROTY PRZESZŁOŚCI
Wszyscy przed czymś uciekamy. Przed przeszłością, przyszłością albo prawdą – o sobie lub świecie. Czasami wydaje nam się, że ucieczka przyniosła oczekiwane skutki; że ukształtowaliśmy życie podług naszych zamierzeń, usuwając z niego wszystko to, co niewygodne. Rozluźniamy się wtedy, zwalniamy, cieszymy się uspokajającym oddechem i… pozwalamy się dogonić. Podobny mechanizm wykorzystała Megan Miranda w swoim thrillerze „Miasteczko kłamców”.

Jest w okładce tej książki coś bardzo niepokojącego. Chociaż nakładanie na siebie obrazów, by wywołać wrażenie posiadania przez obwolutę symboliki to pomysł mało oryginalny, to jego sprawne wykorzystanie mąci w głowie. Zacierają się granice między kształtami, a przez to i sensami. Wrażenie zagubienia podbija jeszcze strategicznie przemyślane hasło ulokowane tuż pod tytułem powieści – „tylko zaginione nie kłamią”. Oczekiwania? Solidny thriller psychologiczny.

miasteczko kłamcówPo 10 latach od zaginięcia najlepszej przyjaciółki, Nicolette wiedzie całkiem udane życie. Ma na koncie uczelniane dyplomy, mieszkanie pełne własnoręcznie odnowionych mebli i narzeczonego z dobrą praca. Przeszłość oddzieliła grubą kreską separacji od rodziny i dawnych przyjaciół. Jednak, gdy jej ojciec zaczyna chorować, a fundusze na jego leczenie topnieją, ktoś musi wreszcie zająć się sprzedażą jego i tak pustego domu. Nicolette zmuszona jest raz jeszcze wrócić do Cooley Ridge i stanąć twarzą w twarz z przeszłością. Zwłaszcza, że przeszłość przypomina o sobie boleśnie zniknięciem kolejnej dziewczyny. Czy tym razem tajemnica zostanie rozwiązana? A może zniknięcia są ze sobą powiązane? Ile kłamstw i sekretów wyjdzie na jaw?

Małe miasteczko gdzieś na końcu świata, w którym wszyscy się znają. Zmęczone twarze pełne tajemnic i te młode, jeszcze niczego nie skrywające, ale marzące o wydostaniu się z więzienia, jakim jest senna miejscowość, w której nic się nie zmienia. Który wielbiciel horrorów/kryminałów/thrillerów nie zna tego schematu? Gdyby tak zacząć wierzyć w tę milczącą solidarność mieszkańców niewielkich mieścin i ciężar dramatycznych wydarzeń spoczywający na ich barkach, pewnie niewielu miałoby odwagę je odwiedzać. Pod tym względem „Miasteczko kłamców” nie zaskakuje. To kolejna historia o dziurze, w której wystarczy długo powtarzać plotkę, by stała się prawdą; o dziurze, w której dramaty rozgrywają się za cichym przyzwoleniem anachronicznych praw i przepełnionego strachem konserwatyzmu.

Dom jest miejscem, w którym możesz przestać bać się prawdy. Pozwolić jej, żeby była częścią ciebie. Zabrać ją ze sobą do łóżka. Spojrzeć jej w twarz opasana czyimś ramieniem.

„Miasteczko kłamców” zaskakuje jednak sposobem prowadzenia narracji. Akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni 15 dni, podczas których czytelnik poznaje bohaterkę, Cooley Ridge i prawdę o tym, co rozegrało się 10 lat wcześniej oraz na krótko po przyjeździe Nicolette. Odbiorca nie śledzi jednak historii linowo, a przynajmniej nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Po wprowadzeniu w sytuację, czas zostaje odwrócony, a kolejne podrozdziały tytułowane są: dzień piętnasty, dzień czternasty, dzień trzynasty itd. Czytelnik zna więc punkt startowy i finał akcji, wie jak historia się zaczyna i kończy. Nie wie jednak nic na temat motywacji, przyczyn i powodów. Znacznie chętniej więc zastanawia się i analizuje, wcielając niejako w profilera, czyli psychologa śledczego.

Powieść Mirandy śledzi się też z ponadprzeciętnym zaangażowaniem za sprawą pierwszoosobowej narracji. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o bliskość formy „ja”, ale przede wszystkim emocjonalność protagonistki, która kolejne wydarzenia filtruje przez swoje uczucia. Jej wrażenia potęgują nagła konfrontacja z przeszłością oraz kolejne bezsenne noce, przez które czasami trudno jej uwierzyć. Jednak skoro „ona” to „ja”, to czytelnik doświadcza bardzo wyraźnego wrażenia zagubienia i mętliku. Sam nie wie w co wierzyć.

Nie ma nic bardziej niebezpiecznego, potężniejszego i niezbędnego do przetrwania niż kłamstwa, które sami sobie wmawiamy.

Psują tę piękną strategię liczne błędy z zakresu ortografii, które wybijają ze świata przedstawionego, psując to, co udało się osiągnąć autorce. Widać zresztą w tych defektach korekty pewien upór. Problem dotyczy bowiem łączenia partykuły „nie” z innymi wyrazami. To zaskakujące zwłaszcza, że wśród osób odpowiedzialnych za korektę „Miasteczka kłamców” wymieniono aż dwie osoby (Małgorzatę Biernacką oraz Beatę Trebel-Bednarz).

Podczas lektury „Miasteczka kłamców” niemal cały czas odczuwa się napięcie ­płynące z poczucia zagrożenia, funkcjonowania w szarej strefie moralności albo po prostu z seksualnej fascynacji. W jakiś sposób powieść debiutującej Megan Mirandy wydaje się człowiekowi bliska i odległa. Chociaż przedstawiony w powieści świat i jego problemy są obce większości z nas, to jednak ma w sobie coś uniwersalnego. Być może wspomnianą we wstępie próbę ucieczki? Finał z kolei niezwykle frustruje. To jedna z tych książek, które łamią serce, choć tak naprawdę trudno powiedzieć, dlaczego; jedna z tych, które odkładając na półkę jednocześnie się kocha i nienawidzi.

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska