nie mój jedynyRUBY JONES
„Jak znaleźć faceta w wielkim mieście” Melissy Pimentel, lipcowy debiut sprzed dwóch lat, był dla mnie sporym zaskoczeniem. Po landrynkowej okładce nie spodziewałam się niczego więcej, niż kolejnej ckliwej historyjki o poszukiwaniu prawdziwej miłości, a tymczasem otrzymałam naprawdę wciągającą i pełną humoru historię nieco zagubionej singielki. Gdy w tym roku do księgarni trafił „Nie mój jedyny” autorki, nie miałam wątpliwości, że muszę powieść przeczytać. Tym razem także byłam zaskoczona, ale już nie tak, jak bym sobie tego życzyła.

Okładka drugiej powieści Pimentel zdecydowanie bardziej cieszy oko niż poprzedni cukierkowy potworek. Utrzymana w minimalistycznym stylu wykorzystuje motyw konturu. Wypełnione pojedynczymi barwami schematyczne elementy krajobrazu i postaci tworzą ilustrację, która na poziomie podstawowym zarysowuje problematykę tej historii. Jest ona – elegancka, ale za towarzysza mająca jedynie kieliszek wina – jest ślub na zamku i on, ukochany z przeszłości. Na całość składa się wąska paleta kolorów: czerń, czerwień (romans) i pomarańcz (konotująca skojarzenia z przeszłością). To przemyślana i wpadająca w oko okładka, obok której nie przeszłabym w księgarni obojętnie.

nie mój jedynyNie wiem za to, czy nie stałabym się obojętna po przeczytaniu streszczenia tej historii. Ruby mieszka na Manhattanie, jest zabieganą specjalistką od reklamy w dużej agencji i wiedzie życie singielki. W jakimś sensie samotna egzystencja jest jej wyborem – poświęcając się pracy, sferę relacji (miłosnych, przyjacielskich i rodzinnych) zepchnęła na dalszy plan. Nie bez pewnych trudności odrywa się od zajęć, by na tydzień porzucić Nowy Jork dla wiejskich krajobrazów Anglii, wśród których jej młodsza siostra składać będzie przysięgę małżeńską. Tydzień poza Stanami Zjednoczonymi okaże się jednak trudny także z innych powodów – na miejscu jest bowiem również Ethan, miłość bohaterki sprzed 10 lat. Ruby nie jest pewna, czy decyzja o rozstaniu, którą wtedy podjęła, była słuszna…

Nie da się ukryć, że Pimentel kocha Jane Austen. Nie dość, że to ulubiona autorka głównej bohaterki, to jeszcze wysoko ceni ją sobie Ethan (choć według stereotypu 20-letni barman, który nigdy nie należał do kujonów to raczej nie koń, na którego by stawiano w tym przypadku). Poza tym cała konstrukcja „Nie mój jedyny” przypomina „Perswazje”. Oczywiście dochodzi tutaj do wyraźnego przetworzenia fabuły, zmieniają się realia i pojedyncze sytuacje, ale nie dałoby się ukryć inspiracji amerykańskiej autorki brytyjską pisarką. Co daje ten mariaż przeszłości z teraźniejszością? Tak naprawdę niewiele. Pimentel nie dekonstruuje bowiem problemu, a raczej udowadnia, że mimo upływu lat w sferze miłosnych zawiłości niewiele się zmienia – wciąż robimy te same głupstwa i popełniamy te same błędy.

Wiem, wiem, że jesteś dorosły, ale nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie zawsze będziesz małym chłopcem, który nasikał na moje róże.

I może właśnie dlatego, że znowu chodzi o to samo i opowiedziane tak samo „Nie mój jedyny” nie zrobił na mnie takiego wrażenia, co „Jak znaleźć faceta w wielkim mieście”. Podczas, gdy debiutancka powieść autorki miała w sobie coś oryginalnego i udowadniała, że o pewnych schematach można pisać inaczej, o tyle jej kolejna książka wpadła w pułapkę powtórzeń i przewidywalności. Od początku wiadomo, jak potoczy się ta historia. Czytelnik zna nie tylko jej puentę, ale też – z powodu nawiązania do „Perswazji” – kolejne punkty zwrotne. Brakuje więc zagadki do odkrycia oraz zaskoczeń. Jedyną niewiadomą jest powód, dla którego Ruby zerwała przed laty z Ethanem, choć i tutaj można rzecz bez problemu przewidzieć.

Największą wadą powieści jest jednak jej emocjonalny chłód. Romanse z zasady przecież nie gwarantują serii niespodziewanych zwrotów akcji, to napięcie między bohaterami sprawia, że czytelnik chce dalej śledzić ich losy. To kołaczące serce, łza w kąciku oka i przyspieszony oddech są przyczynkami dla tego, by sięgać po kolejne tytuły romansowe. Tutaj tego wszystkiego brakuje. Gdyby postaci nie mówiły bezpośrednio o swoich przeszłych uczuciach trudno byłoby się ich domyślić.

Sporo do życzenia pozostawiają także sami bohaterowie. Miejscami można odnieść wrażenie, że trafiło się do kolejnej odsłony cyklu o Bridget Jones (swoją drogą „W pogoni za rozumem” także wielokrotnie nawiązuje do „Perswazji”). Karty „Nie mój jedyny” wypełniają niemal karykaturalne postaci Amerykanów, którzy nie stronią od blichtru i tandety, a przy tym nie umieją się zachować. Przy zapijaczonych Brytyjczykach i tak wypadają jak prostacy. To oczywiście pewna krytyka postaw społecznych i dążenia do arystokratyzacji życia przez dorobkiewiczów, ale na tyle bezceremonialnie wprowadzona, że niebezpiecznie blisko jej do groteski, co stawia pod znakiem zapytania całą „poważniejszą” część powieści.

Obiecuję, że nie będę zachowywał się jak dupek, jeśli ty obiecasz, że nie wyjdziesz przed końcem kolacji.

„Nie mój jedyny” ma jednak i pewne zalety. Zdecydowanie widać w tej historii wpływ czasu na bohaterów. Fabuła ślubu przeplata się w powieści z retrospekcjami dotyczącymi relacji Ruby i Ethana. Związek dwóch bardzo młodych osób aż kipi od pierwszych, infantylnych przeżyć. Widać, że oboje są jeszcze naiwni i nieskażeni rzeczywistością. Zupełnie inaczej niż w czasie „rzeczywistej” historii, gdzie zarówno ona, jak i on wykazują pewne cechy zgorzknienia, zazdrości i złości (na siebie, życie, przeszłość, świat). Powieść broni się też językowo. Pimentel operuje prostym i naturalnym językiem, który ma w sobie coś z historii opowiadanych przyjaciółce. Autorka nie boi się potocyzmów, ale wykorzystuje je z umiarem, co pozytywnie wpływa na lekkość i przyswajalność tekstu.

Tym razem nie udało się Pimentel mnie oczarować. „Nie mój jedyny” to powieść, którą szybko się czyta i równie szybko zapomina. Mnogość skojarzeń z innymi tekstami kultury (zamierzona lub nie) sprawia jedynie, że za rok mogę już nie być pewna, czy pamiętana przeze mnie scena pochodzi z jednego czy z drugiego tytułu. Dla fanów Jane Austen odświeżenie sobie „Perswazji” w uwspółcześnionej wersji może być pewną wartością, a ogólna lekkość tekstu sprawdzi się jako lektura plażowa czy na weekendowy relaks, ale nic więcej. Przyznaję, że trochę się zawiodłam.

Za egzemplarz dziękujemy: Czarna Owca

Alicja Górska