najpiękniejsza w świecieLUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE
Jako dzieciak miałam bogatą wyobraźnię. Na ciemnych schodach, kiedy rodziców nie było w domu, gonił mnie sam diabeł. Przebudzona w środku nocy, w porzuconych na krześle ubraniach, widziałam upiorną wiedźmę wskazującą na mnie palcem. Tylko mrok pod kołdrą był bezpieczny. Pod kołdrę zmory nie wchodziły. Chociaż tyle, skoro prześladowały mnie nie schodach. Czasami zdawało mi się, że widzę coś w lustrze kątem oka. Ale to nie mogła być prawda, bo trzy razy do lustra „Krwawa Merry” nie mówiłam. W ogóle luster nie drażniłam. Zupełnie inaczej niż młodziutcy bohaterowie cyklu „Magiczne lustro” Sarah Mlynowski, których przygody zaczynają się od „Najpiękniejsza w świecie” właśnie dzięki lustru.

Okładka zdradza podstawowy element fabuły. Ulokowana w centralnej części dziewczynka, trzymająca w garści nadgryzione jabłko i zgromadzone wokół niej krasnoludki natychmiast wskazują na baśń o Królewnie Śnieżce. Tylko dziwnie współczesny strój bohaterki nie koreluje z wiedzą na temat tej historii. Gdy wskazówki te połączyć z wyraźnie nowoczesną stylistyką tomu – wygenerowanymi komputerowo postaciami z obwoluty (estetycznie przypominają mi bohaterów gier przeglądarkowych, w których misję dla gracza stanowi wybranie elementów garderoby), zestawieniem błękitu z fuksją oraz obecnością kojarzonych raczej z pewną infantylnością niż baśniowością czcionek – nietrudno jest się domyślić pomysłu Mlynowski na ten cykl.

najpiękniejsza w świecieRodzina dziesięcioletniej Abby i jej młodszego brata Jonaha z powodu rozwijającej się kariery rodziców, zmuszona jest przeprowadzić się do Smithville. W Smithville wszystko jest dla naszej bohaterki nie tak, jak być powinno. Dzieciaki grają w jakąś dziwną odmianę zamrażanego berka, na bibliotekę mówią „sala czytelniczo-medialna” a kanapki z masłem orzechowym i bananem jedzą w formie mieszanej paćki zamiast elegancko ułożonych plasterków owocu na gładko posmarowanej masą kromce. Jakby tego było mało w piwnicy nowego domu brat Abby odkrywa lustro, które teleportuje rodzeństwo do baśni. Tak, do baśni! I może byłoby w tym nawet coś ekscytującego, gdyby nie to, że zanim bohaterowie rozumieją swoje położenie, już mieszają w historii, w której się znaleźli. Może to i dobrze, że Królewna Śnieżka nie zatruła się jabłkiem, ale czy to nie wymaże jej happy endu?

Autorkę „Najpiękniejszej na świecie” poznałam już wcześniej, przy okazji patronackiej lektury „Nawet o tym nie myśl”. Tamta historia, chociaż również nierealistyczna, przeznaczona była dla odbiorcy nastoletniego. Mając w pamięci oryginalne podejście pisarki do przepracowanych już przez kulturę motywów (wtedy chodziło o czytanie w myślach i eksperymenty rządowe), zapragnęłam zobaczyć jak poradziła sobie z innym tragetem odbiorców. Okazuje się, że Mlynowski posiada rzadko spotykany talent do odświeżenia i odkrywania na nowego tego, co pozornie doskonale znane. Co nietypowego znaleźć można w tej wersji baśni o Królewnie Śnieżce?

Śnieżka? Naprawdę ktoś nazwał tak swoje dziecko?

Przede wszystkim zmiany widoczne są już w samym tylko kreowaniu charakteru bajkowej protagonistki. Znana jako dziewczę o gołębim sercu Śnieżka w powieści Mlynowski jest po prostu… naiwna i bierna. Bez najdrobniejszej dyskusji akceptuje spadające na nią nieszczęścia i z wdzięcznością przyjmuje to, co daje jej los, nawet jeżeli ów los rzuca jej ochłapy tego, co powinna otrzymać. Śnieżka Mlynowski nie ma w sobie woli walki, jest – nawet bardziej niż wstydliwa – zwyczajnie strachliwa. Każda zmiana czy wyjście ze strefy komfortu wydają się zwyczajnie obce jej charakterowi. Chwilami czytelnik ma wrażenie, że Królewna funkcjonuje od zbiegu okoliczności do zbiegu okoliczności, absolutnie nie kreując własnej historii. To wszystko zmienia się dopiero za sprawą uświadamiających mądrości dwójki dzieciaków, które w wir baśniowych wydarzeń wrzuca znalezione w piwnicy lustro. Rodzi to jednak pytania, czy gdyby Abby i Jonah nigdy się w bajce nie pojawili, to Śnieżka przeszłaby transformację. A może pozostała postacią bezbarwną i charakterologicznie wiotką?

Rozważania te są oczywiście wątpliwościami osoby dorosłej, jestem jednak przekonana, że i młodszy odbiorca – choć pewnie w nieco uproszczonej wersji – wyciągnie z lektury podobne wnioski. Prawdopodobnymi odpowiedziami przy pytaniu o morał mogłoby być: konieczność walki o swoje marzenia, znalezienie w sobie odwagi, istnienie więcej niż jednej drogi do celu; pewność, że nie ma takich komplikacji, z którymi nie można wygrać. Zwłaszcza zaszczepienie w młodym odbiorcy idei występowania wielu dróg wiodących do jednego celu może być cenne i przydatne, gdy stanie oko w oko z problemami codzienności.

…za każdym razem mam nadzieję, że to jednak nie ona. Że to niemożliwe, żeby nienawidziła mnie aż tak. Mój tata zawsze powtarzał, że trzeba starać się dostrzegać w ludziach dobro.

Dziecięce lektury to oczywiście również rozrywka, nie tylko ukryta w nich wiedza. Tej w „Najpiękniejszej na świecie” nie brakuje, a to głównie za sprawą specyficznych bohaterów. Abby to rezolutna, chwilami rzeczowa do bólu dziewczynka, która ma już w głowie plan całego życia – najpierw zostać prawnikiem, później sędzią. W swoich decyzjach i zachowaniu przejawia cechy, które ją do podobnego zawodu predysponują. Z kolei Jonah to jeszcze berbeć-lekkoduch. Jego moralność jest wręcz rozczulająca w swojej idealistycznej prostocie, a przypominanie sobie o potrzebach ciała (jedzeniu) w najmniej odpowiednich momentach, wypada miejscami naprawdę komicznie. Duet Abby-Jonah oparty na kontraście, ale i wyraźnej więzi rodzinnej, budzi ciepłe uczucia, które zachęcają do śledzenia ich perypetii.

Niewątpliwą zachęta do nieprzerywania lektury (przyznam, że ja książeczkę przeczytałam w jednej czytelniczej sesji) jest również sposób, w jaki została napisana. Nie ma wątpliwości, że to tekst przeznaczony dla dzieci, niemniej próżno szukać w nim – i bardzo dobrze – infantylizujących fragmentów przepełnionych zdrobnieniami czy głupkowatymi żartami, które zabawne wydają się chyba tylko ludziom, którzy zapomnieli już jak to jest być dzieckiem. „Najpiękniejsza na świecie” to dowcipna, pełna urokliwej naiwności, ale i dziecięcej odwagi powieść o odpowiednio wyważonej stronie językowej – przystępnej i interesującej dla najmłodszych, ale równie intensywnie angażującej dorosłego czytelnika.

To dopiero pierwszy tom cyklu „Magiczne lustro”, a ja już zakochałam się w całej serii. Może ten związek rozwija się nieco zbyt szybko, ale raz się żyje, co nie? Dzięki historii Sarah Mlynowski przez (niedługi, trzeba to mimo wszystko przyznać) czas lektury miałam znowu kilka lat. Wszystkie aktualne troski po prostu wyparowały. I chociaż później rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą, to jakoś i sił by sobie z nią poradzić przybyło. Jedno jest pewne – kolejnych tomów sobie nie odpuszczę.

Za egzemplarz dziękujemy: Feeria Young

Alicja Górska