ostatnia noc w tremore beachGDYBY KING I ZAFÓN STALI SIĘ JEDNYM
Każdy z nas przechodzi etapy fascynacji pewnymi kręgami literackimi. Wśród moich, bardzo długo znajdowała się literatura hiszpańska (Carlos Ruiz Zafón, Ildefonso Falcones, Chufo Lloréns). Dopiero lata później została wyparta przez Stephena Kinga i generalnie szeroko pojętą fantastykę. Gdy na rynku pojawiła się „Ostatnia noc w Tremore Beach”, reklamowana jako dzieło „hiszpańskiego Stephena Kinga” nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Jakby moje życie zaczęło nagle tworzyć wyraźną, skutkowo-przyczynową całość. Po prostu musiałam ją mieć.

Okładka powieści Mikela Santiago faktycznie wykazuje pewne podobieństwo do obwolut tekstów Kinga. Najbliżej znajduje się chyba „Przebudzenia” – jakiś „koniec świata”, samotny domek, wzburzone morze i burza, która ma w sobie coś nietypowego i mrocznego. Pewnie nawet, gdyby nie wskazywano autora jako narodowego sobowtóra mistrza grozy, skusiłabym się, żeby do niej zajrzeć. Bije od niej bowiem aura przerażającej tajemnicy i dramatycznych wydarzeń, czyli to, co lubię najbardziej.

ostatnia noc w tremore beach„Ostatnia noc w Tremor Beach” opowiada historię sławnego kompozytora, Petera Harpera, który po porażkach w życiu osobistym oraz cierpiąc na niemoc twórczą, decyduje się zaszyć na końcu świata (irlandzkim wybrzeżu), by odzyskać siły. Ale pewnego burzowego wieczoru jego życie komplikuje się jeszcze bardziej – uderza go piorun. Peter wychodzi z tego niemal bez szwanku, lecz szybko okazuje się, że błyskawica coś w nim zmieniła. Mężczyznę nawiedzają niezwykle realistyczne sny o zagrożeniu wiszącym nad jego rodziną i przyjaciółmi, które z czasem przybierają na częstotliwości i wyrazistości. Peterowi coraz trudniej odróżnić rzeczywistość od faktów. A może prześladujące mężczyznę koszmary naprawdę próbują go ostrzec?

Co prawda powieść hiszpańskiego pisarza nie zaczyna się od trzęsienia ziemi, a od solidnej burzy, ale jestem pewna, że Alfred Hitchcock byłby zadowolony, bowiem historia trzyma w napięciu i zamyka w swoich kleszczach od pierwszej strony. To jedna z tych książek, do której siada się po to, by natychmiast ją skończyć – bez przerwy, bez tchu, ignorując burczenie w brzuchu czy przepełniony pęcherz. W swojej hipnotyzującej mocy proza Santiago faktycznie wydaje się podobna utworom Kinga, jednak samego ducha mistrza grozy w niej nie znalazłam. A właściwie znalazłam, ale wymieszanego ze stylem Zafóna. Długo nie zapomnę tej literackiej uczty. Chociaż kilka potraw przydałoby się solidniej doprawić.

Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli chcesz wiedzieć, czy kogoś lubisz, wybierz się z nim w podróż. Ja dodałbym do tego, że jeśli chcesz wiedzieć, jaki ktoś jest naprawdę, zagraj i zaśpiewaj z nim piosenkę.

Weźmy sam główny wątek – Petera, który nie jest pewny, czy oszalał, czy zyskał zdolność przepowiadania przyszłości. Od chwili, gdy piorun obdarował go wizjami, nie miałam absolutnie żadnych wątpliwości, co do ich charakteru. Sam bohater zresztą także wahał się jakoś nieprzekonująco. Kolejne obrazy przyciągały nie dlatego, że szukałam wskazówek, które postawiłyby sprawę jasno i raz na zawsze określiły, czy kompozytor jest niezwykły czy szalony, ale dlatego, że pragnęłam zrekonstruować śnioną przezeń historię, by odpowiedzieć sobie na pytanie – który z bohaterów stoi za przybliżonym w tekście dramatem. Niezależnie jednak od powodów mojej fascynacji, wciąż była to fascynacja.

Przywoływane w powieści postaci skonstruowane zostały dość pobieżnie, chociaż nie na tyle niedbale, by uznać je za szkicowe i bez wyrazu. Santiago wiele wygrywa na schematach znanych z thrillerów czy kryminałów; niejako wtłacza znane i oczywiste charaktery w swoje postaci, które stają się nagle wielowymiarowe za sprawą skojarzeń czytelnika z poprzednimi lekturami. W przypadku tak wartkiej akcji i tajemniczej aury trudno to jednak uznać za wadę. Wprost przeciwnie – niepewność i swoista umowność bohaterów czynią ich jeszcze bardziej przynależnymi do świata przedstawionego, pozwalając podejrzewać wszystkich o wszystko.

Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? Co ja mówię? Przecież wiesz! Wiesz, że nie spędziłem nocy na komponowaniu, tylko na bezsennym przewracaniu się w łóżku i rozpatrywaniu swojego gównianego życia. O czwartej nad ranem zszedłem do kuchni i wypiłem kubek gorącego mleka z whisky. Przespałem godzinkę i znowu się obudziłem. Niestety, moje żyje nadal znajdowało się w tym samym punkcie.

Językowo jest nieźle. To lektura napisana z lekkością, w której autor nie zrezygnował z żadnego z elementów opisowości (emocji, świata, akcji), a odpowiednio je podkręcił, tak by powieść stała się idealnym oderwaniem od rzeczywistości dla każdego czytelnika. Daleko Santiago do językowej wirtuozerii zdobywców Nobla czy choćby Nike, ale w swojej kategorii przyjemnych czytadeł z gatunku thrillera, znajduje się naprawdę wysoko.

Z ogromną przyjemnością wyczekiwała będę kolejnych utworów pióra Santiago, dając im pierwszeństwo w czytelniczej kolejce. Autor zaprezentował w „Ostatniej nocy w Tremor Beach” wszystko to, czego oczekuję od lekkiej lektury – mroczną, tajemniczą atmosferę; podejrzanych bohaterów i stronę językową na wysokim, acz nieprzekombinowanym poziomie. Jeżeli potrzebujecie odsapnąć od nazwisk z pierwszych miejsc list bestsellerów na całym świecie i szukacie czegoś nowego, ale z duchem mistrzów gatunku – oto jest „Ostatnia noc w Tremor Beach”.

Za egzemplarz dziękujemy: Czarna Owca

Alicja Górska