GÓRA USYPANA ZIARENKAMI HISTORII
Usypać górę z ziarenek to niełatwa sprawa. Wiedzą o tym laureaci ubiegłorocznych Plażowych Mistrzostw Budowniczych w Mielnie. Oni coś tam usypali, ale też im się osuwało. Polewamy ją wodą i oklepujemy, tak mówili, żeby piach nie był sypki. Ale patentu na utrzymanie konstrukcji to nie ma, powtarzał jakiś Remigiusz z Bydgoszczy. Joanna Bator z Wałbrzycha patent ma. Bo studiowała kulturoznawstwo i dobrze wie co i jak trzeba ze sobą połączyć, aby tworzyło spójną całość. Spójność to słowo klucz. Odpowiedni dobór słownego, kunsztownego materiału, płynność w przechodzeniu z tematu na temat („azaliż” konstrukcja szczelin mieć nie może) i wio! Lecim na Szczecin, a raczej na Wałbrzych, ponieważ to o Wałbrzychu Joanna Bator swoje opowieści snuć musi.

W zasadzie, jak sama twierdzi, „już tylko opowieści ją interesują. Wymyśla je, wypuszcza w język i czuwa nad tym, jak rosną”*. Tak też czuwała nad rosnącą historią Jadzi Maślak, która opuściła rodzinne Zalesie, aby po przyjeździe do Wałbrzycha wpaść prosto z oblodzonych schodów w silne ramiona Stefana Chmury, nadgórnika (syna Haliny noszącej podomki w zwierzęce wzorki i Władka, który tak naprawdę ojcem nie był). Skomplikowana sprawa. Joannę Bator „fascynują pokrętne genealogie i rodzinne (nie)podobieństwa”. Toteż Jadzi i Stefanowi musiała urodzić się do nikogo niepodobna córka (choć akurat ona dzieckiem swego ojca była i to ślubnym, bo Jadzia w sukni z poniemieckiej firany ślub ze Stefanem brała). A żeby „pokrętności” stało się zadość, trzeba było wsadzić do jadzinego brzucha jeszcze jedną córkę, która niestety porodu nie przeżyła i śmiercią tą namieszała w rodzinnej genealogii jeszcze bardziej, przysparzając prawdziwego zmartwienia Jadzi, bo to na niej spoczywało dokonanie najtrudniejszego wyboru: „Były więc dwa imiona, Dominika i Paulina, i dwie dziewczynki, martwa i żywa, do których Jadzia musiała dopasować Dominikę i Paulinę. Jedno musiało przypaść na żywą, a drugie na martwą, której obecność w macicy Jadzi zaskoczyła wszystkich, łącznie z nią samą”*.piaskowa góra

W końcu „żywa” Dominika trafiła pod opiekę palącej papierosy Haliny we wzorzystej podomce, a państwo Chmura zamieszkali na Piaskowej Górze, ogromnym blokowisku zwanym Babel. Ale zanim to nastąpiło, i po tym jak nastąpiło, ileż opowieści zdążyło wykiełkować! O Halinie, której złamał serce rosyjski cyrkowiec, o tym jak „cyrk odjechał, zostawiając na wydeptanej łące jaśniejszy ślad po okrągłym namiocie i zaokrąglający się brzuch Haliny, który zaciążył na jej życiu”*. O wujku Kaziku, co pochował zatopionych w rzece braci, stając się nad wyraz przebiegłym człowiekiem i o Władku, przybranym ojcu Stefana, co jak nikt nadawał się do zawodu kelnera ze względu na swój „melancholijny wygląd”, który podobał się odwiedzającym restaurację prostytutkom.

Najbarwniejsze historie kwitły o Grażynce Rozpuch, która „uratowała Halinę przed głodem, dając jej w prezencie poniemiecką maszynę do szycia”*. Tak, Grażynka Rozpuch rozgościła się w powieści na dobre, pojawiając się „co kilka rozdziałów”, z jakimś optymistycznym słowem, w kolorowej, obcisłej sukience, uwydatniającej grażynkowe krągłości, co denerwowało sąsiadów (szczególnie płci żeńskiej). Nic dziwnego, bo Grażynka chodziła z podniesioną głową, nie wstydziła się swoich obfitych gabarytów, a na domiar złego to ona znalazła zakopany na wspólnym podwórzu gramofon. Odkopanie przez Grażynkę gramofonu stało się przyczynkiem do wysnucia ogólniejszych prawd, takich jak rozwiązłość Grażynki w sprawach seksualnych. Powyższe „prawdy” przyczepiły się do Grażynki na stałe i uwydatniały się przy każdym grażynkowym powodzeniu. Złośliwe uwagi sąsiadów podkręcały nie grzechy Grażynki, o których ciągle była mowa, ale jej pewność siebie i fakt, że nie dało jej się wyprowadzić z równowagi, a to z pewnością zadowoliłoby mieszkańców kamienicy najbardziej.

Kurwy z tęczowej uważały, że Smętny Władzio je szanuje, bo jak inaczej miały rozumieć fakt, iż żadnej nigdy nie chciał użyć w zamian za użyczaną uprzejmość, a one raczej nie dostawały nic za darmo oprócz kopniaków lub sierpowych.

Jadzia, Stefan, Halina, Władek, Zofia, Kazimierz, Grażynka i Dominika to tylko część sporej grupy bohaterów, splatających swoje losy gdzieś na Piaskowej Górze, bo „ludzie są jak ziarenka piasku”*, a do usypania góry potrzeba ich naprawdę wielu. Toteż Joanna Bator mnoży i mnoży rosnące historie licznych bohaterów, robiąc to w sposób achronologiczny, tak jak achronologiczne są babcine opowieści.

I rzeczywiście „Piaskowa Góra” owe babcine opowieści przypomina. Szczególnie współczesnym młodym ludziom, bo powieść traktuje o czasach wojennych, czasach PRL-u i późniejszych przemianach postkomunistycznych. Co więcej, jeśli ktoś takich historii słuchał, to wie, że PRL-owskie relacje autorki to nie jakieś „fiksum-dyrdum”, jak mawiała w utworze Jadzia. Opisy tamtejszej codzienności są bowiem nad wyraz realistyczne i mimo tego, że utwór Joanny Bator jest fikcją literacką, a sama autorka zarzeka się, iż „wszystkie postaci z Piaskowej Góry stanowią wytwór jej wyobraźni”, to bohaterowie oraz zdarzenia zawarte w tekście wydają się naprawdę autentyczne. I nie chodzi tu o trafne spostrzeżenia dotyczące wyglądu przedstawianych w powieści miejsc (mieszkania górników, sklepy itd.) czy ludzi (pastelowe garsonki, włosy czesane na tzw. „mokrą włoszkę”), ale o zwyczajne zachowania postaci, które są zgodne z ich rysem psychologicznym i sytuacją, w jakiej się znajdują. Ponadto, autorka ukazuje w tekście często spotykane obrazy dziecięcej wyobraźni.

Zaraz po powrocie spróbuje wyczyścić buty, uspokaja się: perspektywa umycia czegoś zawsze działa na nią kojąco. Od czasu gdy zrobiła kupę na łóżku porodowym, Jadzia myje wszystko, co wpadnie jej w ręce albo upadnie z nich na pełną zarazków podłogę, jakby w ten sposób mogła zetrzeć nieprzyjemne wspomnienie.

Autentyczności powieści dodaje również język – potoczny i humorystyczny, ale urozmaicony wyszukanymi, twórczymi metaforami i porównaniami. Nie brakuje w niej także szczegółowych, ciekawych, ironicznych opisów. Całość pozbawiona jest dialogów, ale wcale nie utrudnia to lektury, a wręcz przeciwnie – utwór można czytać „jednym tchem”, w żadnym miejscu nie brakuje mu dynamiki. Tak w mgnieniu oka przelatują strony z rosnącymi historiami ze świata przeciętnych, ale jednocześnie barwnych bohaterów, którzy zmagają się z ówczesnymi problemami społecznymi i egzystencjalnymi, takimi jak: nietolerancja (awersja ze strony Jadzi w stosunku do Małgosi), niesprawiedliwość (konsekwencje wojny i panujących ustrojów politycznych), alkoholizm (alkoholowy problem Stefana Chumry), homoseksualizm (orientacja Małgosi), niespełniona lub zakazana miłość (romans Dominiki i księdza Adasia) czy też „niedogonione” marzenia (Jadwigi o małżeństwie z lekarzem cudzoziemcem, lub mieszkańców Wałbrzycha o życiu w bogactwach państw zachodnich). Problemy te z lokalnych przeistaczają się w globalne prawdy i odwrotnie. I choć wymienione powyżej aspekty należą raczej do negatywnych, to powieść została napisana w taki sposób, że nawet przedstawione „szarości” nabrały koloru. Przemyślana, dopracowana kompozycja (od szczegółu do ogółu) sprawia, że aż żal domykać ostatnią stronę, podobnie jak „jakoś żal człowiekowi tej Piaskowej Góry”*.

*Przytoczone w tekście cytaty pochodzą z książki „Piaskowa Góra” Joanny Bator, wyd. W.A.B., Warszawa 2009 (w tym również z jej okładki).

Angelika Siniarska