rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędząOD NAUKI DO MAMBO-JAMBO
Nie wiem, czego oczekiwałam po „Rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędzą” Amy Ahlers i Christine Arylo. Że po przeczytaniu tej książki patrząc na siebie w lustrze stanę się mniej krytyczna? Że uspokoję złośliwe podszepty, które często stają się przyczyną dla niekontrolowanych wybuchów irytacji? Że otrzymam przepis na bycie idealną, spokojną i piękną? Nie wiem. Wiem, jednak, co dostałam – poradnik, który początkowo wydawał mi się kluczem do sukcesu, a ostatecznie zapisał w mojej pamięci jako bilet wstępu do czegoś na kształt sekty.

Turkusowa okładka mogłaby być milutka i zachęcająca, gdyby nie kanciasta grafika srogiej, umundurowanej po biznesowemu kobiecej postaci. Z jej prostych, wąskich oczu wyziera umiłowanie musztry i głęboka nienawiść. Jest tak, jakby idealną – choć chłodną – postawą pochłaniała całą lekkość turkusu z tła, zmieniając ją w ciążący wyrzut sumienia. Tak, jakby wytykając czytelniczkę palcem, mówiła: jak możesz czuć się równie lekko, gdy masz tyle roboty do wykonania; tyle oczekiwań do spełnienia; tyle pracy nad sobą. Może dlatego wolałam tę książkę czytać, niż na nią patrzeć?

rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędzą„Rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędzą” to poradnik dwóch trenerek, które od lat zajmują się tłumaczeniem kobietom, dlaczego zejście z drogi samoudręczenia i zbyt wysokich wymagań jest najlepszym, co mogą dla siebie zrobić. Ideą tegoż książkowego osobistego trenera jest wypracowanie w czytelniczce mechanizmu dokonywania świadomych, zgodnych z intuicją wyborów oraz samoakceptacji; walka ze stereotypami i wzorcami zachowań, które tkwią w kobietach głównie za sprawą społecznej presji i mechanizmów wypracowanych na podstawie niełatwych konfrontacji z różnych etapów życia – od maleńkości do teraz. Dzięki autoanalizie oraz przepracowaniu dotychczasowych nawyków odbiorczyni ma wyrobić w sobie współczucie i zrozumienie dla siebie samej, konieczne do wytworzenia miłości własnej.

Poradnik podzielony jest na trzy części, które oddają trzystopniowy program dążenia do poznania swoich wewnętrznych demonów i ich ugłaskania, a właściwie przeciągnięcia na swoją stronę. Najpierw autorki proponują poznanie swojej wewnętrznej zołzy, następnie wewnętrznej mądrości, a potem wcielenie płynących z tych spotkań wniosków w życie. Każda z części dzieli się na etapy wypełnione bardziej lub mniej abstrakcyjnymi zadaniami (w sumie 7 kroków) – od znanego przyznawania punktów (od 1 dla utożsamiania do 10 dla nieutożsamiania się z problemem) względem umieszczonych na stronicach stwierdzeń, przez brodzenie w trudnych wspomnieniach, aż do rysowniczego wizualizowania kobiecych potworów. Autorki podsuwają trzynaście typów wewnętrznych jędz (WJ) i pozwalają rozpoznać na postawie wskazówek, które przyssały się do nas, a następnie sugerują jak można przekabacić je na swoją stronę.

Początkowo wszystko to miało dla mnie sens. Kupowałam ideę poradnika Ahlers i Arylo mimo obcej mojej wrażliwości infantylności przekazu (autorki zachęcają zresztą, by odsunąć na bok sceptycyzm względem tej „lekkości” narracji i pozwolić sobie na niepowagę). Rozemocjonowana relacjonowałam nawet kolejne wskazówki i analityczne opisy Kamilowi, deklarując, że znalazłam książkę, która odmieni moje (i pośrednio także Jego) życie. Z pełną szczerością analizowałam, przyznawałam punkty, babrałam się w traumach i określałam, co jest ze mną nie tak. Proces ułatwiały naukowe argumenty, obserwacje społecznych schematów, które podzielałam i zainteresowanie wynikające z robienia czegoś nowego. Z czasem jednak naukowe wywody o połączeniach neuronów zaczęły zastępować standardowe, znane ze stu tysięcy innych książek triki takie, jak codzienne mantry, a jeszcze później sugestie budowania domowych ołtarzyków. I wtedy w mojej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza.

Większość kobiet nie chce rozmawiać o epidemii samokrzywdzenia. W końcu, kto chciałby przyznać, że choć uśmiechamy się do innych i sprawiamy wrażenie całkowicie poukładanych, to tak naprawdę w środku czujemy wstyd, strach, dusi nas poczucie winy, czujemy się niekochane?

Kolejne zadania wypełniałam już z mniejszym przekonaniem. Im bardziej zagłębiałam się w „Rozprawa się ze swoją wewnętrzną jedzą” tym bardziej miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Autorki zapewniały co prawda, że dyskomfort związany z realizacją programu może się pojawić ze względu na strach wewnętrznej jędzy, ale… Ale pisały również o wewnętrznej mądrości, jej typach i konieczności słuchania intuicji. Moja krzyczała coraz głośniej, żebym zamknęła tę książkę, bo zmienię się w kogoś, kim absolutnie nie jestem i nigdy być nie chciałam. Od pewnego momentu zaczęłam więc traktować poradnik Ahlers i Arylo nie jako zbiór zadań do wykonania, a zwykłą książkę, w której znajdowałam fragmenty bardziej i mniej przekonujące; takie, z którymi się z zgadzałam i takie, które były mi zupełnie obce.

Jestem przekonana, że autorki pomogły wielu kobietom, a ich program jest w jakiejś mierze skuteczny. Zdecydowanie jednak nie jest to rzecz dla każdego. Jak sądzę trzeba mieć w sobie pewną ponadprzeciętną duchowość czy wrażliwość, która pozwoli człowiekowi poczuć mrowienie w okolicach serca, po tym jak położy się na nim dłoń, gdy jest się przepełnionym wewnętrznym współczuciem. Na mnie to nie działa. Zdecydowanie intensywniej odebrałam i wprowadziłam w życie elementy związane z ideą hygge, choć czytana przeze mnie o tym książka Meika Wikinga nie była poradnikiem, a raczej streszczeniem pewnej koncepcji, bez narzucania wykształcenia pewnych zachowań, by się w niej zanurzyć.

Tak na początek: czy wiedziałaś, że przez twój mózg codziennie przebiega ponad sześćdziesiąt tysięcy myśli, zaś około osiemdziesięciu procent z nich to myśli negatywne?

Ostatecznie nie przypadła mi również sama forma podawcza „Rozpraw się ze swoją jędzą”. Nie uważam się za sztywniarę i zwykle dziecinne podejście do tematu czy językowa infantylizacja nie sprawiają mi odbiorczego dyskomfortu. W tym przypadku jednak przyjęta estetyka okazała się bardzo nierówna – miejscami zabawna, miejscami nieco drażniąca niejasną aurą protekcjonalności. A szkoda, bo autorki zawarły w swoim poradniku wiele interesujących treści, które mogłyby silniej do mnie trafić, gdybym nie musiała najpierw odzierać ich z otoczki przerysowanej naiwności.

To jasne, że mam problem z swoją WJ. Tak samo, jak problem ten mają miliardy kobiet na świecie. Całe tłumy pięknych, ambitnych kobiet, które stłamszono, na których wywarto presję; tłumy, które mają swoje plany i marzenia, a nierzadko – również ze względu na oczekiwania innych – boją się je realizować. Doskonale rolę społeczeństwa w kształtowaniu podobnych traum opisały właśnie Ahlers i Arylo w swojej książce, zachęcając do przywołania obrazu siebie z przedszkola i zadania sobie pytania, czy wtedy też martwiłyśmy się za grubymi udami, zbyt wąskimi ustami, zniszczonymi włosami; czy wtedy też, ponosząc kolejne porażki podczas nauki nowych rzeczy, nazywałyśmy się w myślach bezwartościowymi kretynkami, czy może po prostu próbowałyśmy dalej aż do skutku. „Rozpraw się ze swoją wewnętrzną jędzą” może i nie okazało się pozycją dla mnie, ale nie oznacza to, że nie jest to poradnik wartościowy. Choćby dla równie inspirujących do namysłu obserwacji warto się z tą książką zapoznać.

Alicja Górska