wszyscy-jestesmy-martwi2MARTWI I Z(A)WIEDZENI
Dałam się uwieść (zwieść?). Spojrzałam na nią jeszcze zanim zaistniała naprawdę, jeszcze zanim pojawiła się w ludzkich domach, zanim stała się częścią czyjejś kolekcji. Spojrzałam na nią i wiedziałam, że muszę ją mieć, zajrzeć do jej wnętrza, poznać ją. No, ale wiecie, co mówią – nie oceniaj po okładce i inne takie. Książka „Wszyscy jesteśmy martwi” Katarzyny Grzędowskiej nie zaskoczyła pod tym względem. Chociaż atrakcyjną wizualnością obiecywała tajemniczą podróż, w rzeczywistości okazała się gotowym do podpalenia stosem doskonałych, lecz niewykorzystanych w swym potencjale, pomysłów.

Okładka powieści hipnotyzuje – kolorami, czcionką, grafiką, mimiką i gestami przedstawionej na niej kobiety. Jest tu wszystko – widmowe skrzydła, natapirowane włosy, księżyc w pełni, krwiste spojrzenie i dłonie wyciągnięte w geście, który sugeruje działania magiczne – a mimo to obwoluta „Wszyscy jesteśmy martwi” nie wydaje się przesadzona. Subtelny chaos jaki na niej panuje, idealnie oddaje nastrój nieuporządkowanego, agresywnego mroku, który zwykł działać impulsywnie, a nie według starannie przemyślanego planu. Jeżeli ktoś jest w stanie przejść obok tej okładki obojętnie, to z pewnością nie interesuje go po prostu ciemna strona nadnaturalnych światów.

wszyscy-jestesmy-martwiKażdy fan mrocznie baśniowych historii przepadnie jednak ostatecznie, gdy odwróci książkę w dłoniach i zapozna się z opisem jej zawartości. Alice i Dan, rodzeństwo z tajemniczą przeszłością, trafiaj w tej opowieści do zadziwiającego miejsca – Końca Świata. Ta z pozoru senna miejscowość skrywa wiele sekretów, a fakt, że leży na styku Pierwszego i Drugiego Świata to dopiero początek serii niesamowitości, jakie oferuje. Bo gdzie indziej można by porozmawiać z Marią Antoniną czy Abrahamem Lincolnem albo Izaakiem Newtonem? Kto inny niż istoty nadprzyrodzone mógłby wyjaśnić bohaterom, skąd biorą się ich tajemnicze sny, wizje i zachowania? Dla Alice i Dana życie (czy aby na pewno?) ma się zacząć dopiero, gdy od dawna martwi zdradzą im prawdę o ich naturach.

„Wszyscy jesteśmy martwi” mogło być polskim towarem eksportowym. Ciekawe i nierzadko oryginalne pomysły autorki doceniłoby z pewnością wiele zagranicznych wydawnictw. Albo raczej doceniłoby, gdyby ten zespół atraktorów, pociągających, nęcących i zachwycających fragmentów, spajała jakaś fabuła. Nie postuluję tu nawet oryginalności, naprawdę, ale coś (cokolwiek!) by się przydało. Akcja zmierza gdzieś, ale trudno powiedzieć gdzie. Nie ma tu bowiem żadnego celu, określonej mety, problemu – najprościej mówiąc: jakiejkolwiek fabuły. Z tego powodu moim głównym zarzutem wobec tekstu Katarzyny Grzędowskiej jest to, że to utwór o… niczym. Bohaterowie pojawiają się znikąd i trafiają do miasta, które trochę jest a trochę go nie ma. Dlaczego? W jakim celu? Dokąd zmierzają? Jaki mają plan? A może go nie mają? Te i inne pytania nie tylko pozostają bez odpowiedzi, ale i w ogóle nie zostają zadane. Czytelnik dowiaduje się przed czym protagoniści uciekają, ale nic poza tym. Postaci bardzo szybko aklimatyzują się w nowym miejscu  choć – niemal natychmiast po wprowadzeniu ich do powieści – odseparowują się od siebie i każdy działa na własną rękę. Relacje między nimi wydają się więc bardzo naciągane, a idea rodzinnego poświęcenia do bólu fałszywa.

One mają watahy, a nie rodziny. Kochają się nawzajem, chociaż nie są związane krwią. One są mądre, a ludzie są głupi. Nie bądź człowiekiem. Bądź wilkiem razem z nami. Bądź naszą watahą.

A może to po prostu typ literatury „eksploracyjnej”? Nie chodzi o cel, a samą drogę? O odkrywanie, poznawanie, doświadczanie? Jeżeli tak, to Katarzyna Grzędowska poległa na całej linii, doprowadzając do absolutnej destrukcji tych części tekstu, które wykazywały się potencjałem w tej materii. Tajemnicze miasteczko o nurtującej nazwie wydaje się tylko widmowym szkicem (i nie chodzi tu o pozytywne znaczenie tego stwierdzenia, wprost przeciwnie), a kolejne szokujące fakty pojawiają się na zasadzie diabła wyskakującego z pudełka, który robi wrażenie tylko przez moment, a potem znika i nikt o nim nie pamięta. Rozliczne nawiązania do różnorakich mitologii, mieszanie faktów historycznych z wytworami popkultury, wyważony miks magii i realizmu – cień tego dało się w „Wszyscy jesteśmy martwi” dostrzec. Grzędowska miała szansę stworzyć bogaty świat, pełen tajemnic, sekretów, niezbadanych zakątków; wzbudzający grozę, niepokój, ale i fascynację. Wiele z jej pomysłów to rzeczy niespotykane i zaskakujące, ale tak szybko porzucane i niedopracowane, a przede wszystkim nie składające się na większą całość, że aż serce człowieka boli. Tak naprawdę niespełna trzystustronicowy tom można by spokojnie okroić do stu stron i zrobić zeń pierwsze dwa rozdziały jakiegoś tomiszcza o ilości stron bliskiej nawet tysiąca.

Miała sumienie. Bestia nie. Dlatego Bestia była silniejsza. 

Z pewnością nikt by jednak przez takie obszerne dzieło nie przebrnął w obecnej formie językowej. Sposób pisania autorki reprezentuje poziom, który najlepiej dałoby się opisać na jakiejś sinusoidzie. Dramatycznie złe partie tekstu przeplatają się z zaskakująco świeżymi obserwacjami, ciekawie przekazanymi ideami i przekonaniami oraz zgrabnymi metaforami. Aż dziw bierze, że tuż obok bolesnej sztampy czy gramatycznych dziwności spotkać można perłę, która nierzadko znajduje się poza potencjalnymi oczekiwaniami wobec bardziej doświadczonych i poczytnych autorów. Dzięki tym najlepszym fragmentom byłam w stanie wybaczyć autorce nawet tę garść absolutnie dla mnie nieuzasadnionych przypisów (nawet te, które tłumaczyły obcojęzyczne zwroty wydawały się bez sensu, bowiem znaczenie poszczególnych wyrazów dało się wyciągnąć z kontekstu wypowiedzi mówiącego).

Niestety tego samego nie można powiedzieć o kreacjach bohaterów, którzy okazali się płascy jak naleśniki. Jasne, mają swoje historie i traumy, ale to historie i traumy wyłącznie na papierze. Nie wzbudzają żadnych emocji i nie kreują żadnych konkretnych postaw psychologicznych u tych, których dotyczą. Postaci da się tutaj odróżnić tylko dlatego, że noszą różne imiona i charakteryzują się odmiennymi temperamentami. Jednak ci albo wyjątkowo skryci, albo wyjątkowo krzykliwi nieustannie mi się mylili, tak bardzo byli bezbarwni i łudząco do siebie podobni.

– Nie wiem, co wybrać. Posłuchać serca czy mózgu?

– Nie słuchaj żadnych flaków. Z tego, co wiem, narządy są raczej marnymi doradcami.

Jestem zawiedziona, rozczarowana, zasmucona. Nie ma chyba nic gorszego niż bomba potencjału, która okazuje się niewybuchem. Jako autorka zazdroszczę Katarzynie Grzędowskiej niezwykłej kreatywności i pomysłowości, ale jednocześnie płaczę nad równie macoszym potraktowaniem ich owoców. Może należało zaczekać z debiutem? Popracować nad „Wszyscy jesteśmy martwi” kilka miesięcy dłużej? Rozwinąć wątki, dopracować postaci, uświadomić sobie swoje mocne strony i wykorzystać je? Powieść nastoletniej pisarki naprawdę mogła okazać się międzynarodowym fenomenem. Być może nawet ktoś nakręciłby na jej podstawie serial (wydaje się doskonałym na to materiałem, a przynajmniej jego podstawą). A tak? Tak to tylko rozwlekła historia o niczym, spisana mniej niż przeciętnym językiem, wypełniona mdłymi bohaterami, lecz z przebłyskami geniuszu w postaci kilku fantastycznych (i niewykorzystanych) konceptów na świat przedstawiony.

4545

Publikowano również na: secretum.pl

Alicja Górska