dominion serial recenzjaMICHAŁ VS. GABRIEL
„Legion”, zapomniana już nieco produkcja zyskała nowe życie, zmartwychwstając jako serial pod tytułem „Dominion”. Nie bez pewnej radości przyjęłam tę wiadomość – oto, miałam się wreszcie dowiedzieć, dlaczego dziecko kelnerki z końca świata zostało predestynowane do ocalenia ludzkości. Poza odpowiedzią na „dlaczego” liczyłam także na wiedzę z zakresu „jak”. Wszystko to, rzecz jasna, z wartką fabułą, anielskimi walkami, tandetnymi skrzydłami i mierny aktorstwem. Czy otrzymałam produkt idealny?

Akcja „Dominion” rozgrywa się dwadzieścia pięć lat po wydarzeniach przedstawionych w „Legionie”. Ocalali przedstawiciele ludzkości żyją w obwarowanych, samowystarczalnych miastach, często rozdzielonych setkami kilometrów. Fabuła skupia się głównie wokół Vegi, której patronem jest, znany z filmowej odsłony historii, archanioł Michał (Tom Wisdom). Jej mieszkańcy zostali po anielskiej apokalipsie przyporządkowani do kilku numerów, a potem według nich zatrudnieni. Alex Lannen (Christopher Egan) należy do grupy żołnierzy, ale daleko mu do stereotypowego dla tego zawodu umiłowania zasad i porządku – wyprawia się poza bramy miasta, otwarcie krytykuje rozkazy, a na dodatek utrzymuje miłosną relację z kobietą z wyższej kasty, Claire Riesen (Roxanne McKee). Lekkomyślność młodego żołnierza ma się jednak skończyć, gdy na jaw wyjdzie jego prawdziwe przeznaczenie, a archanioł Gabriel (Carl Beukes) udowodni, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…

dominion serial recenzjaOpisywane miasta to tak naprawdę mikropaństwa. Każde posiada swoje zasoby naturalne lub np. militarne, które są obiektami pożądania innych mikropaństw oraz stanowią podstawę do pertraktacji, a także politycznych zagrywek i szantaży. I tak naprawdę fabuła serialu wokół tego właśnie się kręci. Apokalipsa, obecność aniołów, motyw wybrańca – to wszystko zdaje się stanowić drugi plan tej historii. Bohaterowie „Dominion” przeszli już do akceptacji porządku nowego świata, schowali się za murami i żyją tak, jak gdyby nigdy nie było inaczej. A archanioł Michał jest tylko reliktem utraconej i w dużej mierze zapomnianej już przeszłości. Miałam wrażenie, że upłynęło nie ćwierć wieku, a przynajmniej ćwierć tysiąclecia.

Anielski motyw sprowadzony został do zdeformowanych istot, które są podobno półludźmi-półaniołami, a w rzeczywistości wyglądają raczej jak połączenie wampira z dziewczynką z „The Ring”, albo duet likantropii i egzorcyzmów. Wyższe anioły, jak dowiadujemy się w jednym z odcinków, te które de facto najbardziej by widza interesowały, nie biorą udziału w wojnie, wybierając neutralność. Oczywiście do czasu. Fani ludzi ze skrzydłami będą raczej ukontentowani. Poza Michałem i Gabrielem twórcy zdecydowali się sięgnąć do mitologicznych podań i wykorzystać tak zwane Wojny. To znaczy… ich nazwę jedynie, bo daleko im do postaci z wierzeń.

Polityka, przyzwyczajenie i anielskie hierarchie jakkolwiek nie stanowią do końca tego, czego oczekiwałam, to budzą zainteresowanie. Gorzej jest jednak w zakresie kreacji postaci. Alex Lannen oraz Claire Riesen, a także flegmatyczna dziewczynka, którą naprzemiennie się opiekują i senator Becca Thorn są niemal nie do wytrzymania. Żołnierzyk-wybraniec wciąż krzyczy i myśli wyłącznie o sobie, czym po pierwszej fazie śmiechu, zaczyna budzić skrajną irytację i potrzebę ciśnięcia czymś w telewizor. Claire z kolei znajduje się na drugim biegunie podobnych zachowań – przez większość czasu potakuje, by następnie się rozmyślić, by potem robić innym wyrzuty, a ostatecznie zachować się jak rasowa marionetka. Żeby zrozumieć moją nienawiść do popisów pani senator, trzeba zobaczyć serial – nie da się tego opisać bez potężnego spoilera.

Jak dla wyrównania tego dramatycznego rozłożenia wątpliwej jakości charakterów postaci, aktorsko jest… wystarczająco dobrze, by nie wyłączyć telewizora. Wymienione wyżej postaci wypadają – zapewne dostosowując poziom swojej gry do poziomu sensu ról – raczej miernie, ale rekompensują tę przeciętność Tom Wisdom i Carl Beukes. Kreacje anielskich oponentów są skrajnie odmienne, ale na równi interesujące. Pierwszy zdaje się zimny jak lód i logiczny do granic możliwości – w oddaniu tych cech z pewnością pomaga mu charakterystyczna aparycja – drugi bardzo przypomina mi Crowley’a z „Supernatural” – wybuchowy, wyuzdany, szalony.

W serialu znaleźć można kilka niezłych scen walki oraz garstkę smaczków dla wielbicieli anielskiego atrybutu, czyli skrzydeł. Efekty specjalne raczej nie rażą, ale także nie zapadają w pamięć na tyle, by warto byłoby im poświęcić więcej uwagi. Strona muzyczna zatarła się już w mojej pamięci nazbyt, bym mogła cokolwiek o niej napisać, ale to chyba wystarczający dlań komentarz.

„Dominion” niemal do samego finału był dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Oglądałam go raczej z przymusu i okrutnego nawyku nie porzucania rozpoczętych historii. Z odcinka na odcinek było jednak coraz lepiej, chociaż nierzadko twórcy fabuły sami sobie zaprzeczali, przywracając moją niechęć. Główny bohater pozostał niezmiennie irytujący aż do ostatniej sekundy ostatniego epizodu, ale cała reszta zdecydowanie zyskała na jakości. Sam finał spełnił moje oczekiwania na tyle, że chciałabym móc zobaczyć już pierwszy odcinek drugiej serii. Na „Dominion” pozostaje jednak sporo plam, dlatego nie mogę polecić serialu z czystym sumieniem. Jeżeli szukacie produkcji dla dorosłych („Dominion” jest jako taka reklamowany) z dużą ilością efektów specjalnych i walki – możecie się rozczarować. Jeżeli jednak rozglądacie się za lekką formą, gwarantującą chwilę relaksu, ten obraz może się sprawdzić.

Alicja Górska