recenzja filmu kamperMAM TRZYDZIEŚCI LAT I BOJĘ SIĘ ŻYĆ
O pokoleniach i pokoleniowości świadomie lub mniej świadomie wypowiada się każdy. Starsza pani z mieszkania obok mówi, że ta dzisiejsza młodzież, to zupełnie niewychowana i że za jej czasów to było zupełnie inaczej. Socjolodzy opowiadają w telewizji o kolejnych „literkowych” generacjach. Rockowe zespoły piszą piosenki-manifesty, a filmowcy… Filmowcy przedstawiają kolejne historie zagubionych okołotrzydziestolatków, które wychodzą im lepiej lub gorzej. Reżyser „Kampera”, Łukasz Grzegorzek, robi to naprawdę nieźle.

Tytułowy Kamper, to jedna z głównych postaci produkcji, niespełna trzydziestolatek, który ma na swoim koncie: ślub, mieszkanie od teściów i pracę testera gier. W tym przełomowym wieku przyjdzie mu jednak wywrócić pozornie poukładany żywot do góry nogami. Oto bowiem w dotąd idealnym, darzącym się miłością małżeństwie pojawia się pierwszy poważny problem w postaci „tego trzeciego”. Jak na zawołanie pojawia się również „ta trzecia”. O czym to świadczy? Czy związek Kampera (Piotr Żurawski) i Manii (Marta Nieradkiewicz) ma szansę przetrwać i czy jest w ogóle sens go ratować? A może podążenie odrębnymi ścieżkami okaże się w tym przypadku najlepszą decyzją?

recenzja filmu kamperKim jest kamper? Dla osób nieobeznanych ze światem gier słowo to może wydawać się przypadkowym zlepkiem liter, tymczasem w rzeczywistości wirtualnej stanowi określenie gracza, który podczas rozgrywki zajmuje bezpieczną pozycję i wyłącznie z niej, nie rzucając się w chaotyczny i niebezpieczny wir walki, dokonuje eksterminacji wrogów. Wydaje się, że twórca filmu nie bez przyczyny nadał podobną ksywkę swojemu bohaterowi. Co więcej nie ma to najprawdopodobniej zbyt dużego związku z tym, jaką pracę owa postać wykonuje.

Mężczyzna jest bowiem kamperem nie tylko w świecie gier komputerowych, ale przede wszystkim w realnym życiu. Widz teoretycznie nie wie, jak to możliwe, że trwa w związku z bardzo odmienną od niego Manią, ale nietrudno się domyślić, że jest to efekt wieloletniego, bezrefleksyjnego wybierania łatwiejszej drogi. Kamper zadowala się tym, co dostaje; tym, co samo do niego przychodzi. Co więcej, wszelkie próby innych, by zrobić coś ze swoim życiem traktuje z lekceważeniem. Nie rozumie ryzyka, nie chce ryzyka. Do czasu, gdy jego kamperska kryjówka zostaje odkryta, co niejako zmusza bohatera do jej opuszczenia.

Niezależnie od wartościowego przesłania, film ogląda się z pewnego rodzaju irytacją. Relacja głównych bohaterów, ich reakcje na kolejne dramatyczne zwroty akcji (zdrada to przecież bardzo poważna i bolesna sprawa) są zwyczajnie infantylne, a przez to chwilami nie do zniesienia dla każdego, kto ceni sobie logikę. Rzecz jasna wszystko to jest umotywowane charakterem postaci, lecz tak jak w realnym życiu niektórzy działają nam na nerwy, tak i tutaj ma to miejsce. Różnica tkwi w tym, że w sytuacji codziennej moglibyśmy odwrócić się na pięcie i odejść, odsuwając się od niewygodnych sytuacji, niewygodnych rekcji i niewygodnych ludzi. W przypadku filmu, jeżeli chcemy obejrzeć go do końca – a warto, mimo utrzymującej się irytacji – nie jest to możliwe.

Weź się chłopie do jakiejś porządnej roboty.

Ciekawie prezentuje się „Kamper” od strony castingowej. Piotr Żurawski prezentuje co prawda na ekranie zestaw emocji znanych z jego innych występów (poza sceną tańca nie dzieje się w kwestii aktorskiego przełomu czy odmienności nic ciekawego), ale jest to zestaw niezmiennie solidny. Dobrze też zobaczyć aktora we współczesnej roli – do tej pory widywałam go raczej w produkcjach, których akcja działa się kilkadziesiąt lat wstecz. Marta Nieradkiewicz nie należy do moich ulubionych aktorek, ale tutaj – za sprawą dobrania „po warunkach” (naturalnie oschły, zdeterminowany wyraz twarzy) – pokazała się od całkiem wiarygodnej strony. Niezamierzony element komediowy wprowadza za to do filmu Jacek Braciak, który w roli parodiującej Amaro i z bujnym wąsem wygląda jak wizualna reprezentacja znanego z dowcipów „typowego Janusza”.

No i to jest właśnie ten moment, kiedy twoje żarty przestają być zabawne.

„Kamper” ma w sobie ducha amerykańskiego kina indie, produkcji prosto z Sundance. Pastelowe, jasne kadry przeplatają się z dyskotekową duchotą i barwnością. Pozbawione wyrazistości codzienne życie, jakby odlane z formy w jakiejś manufakturze miesza się z bardzo konkretnymi i plastycznie oddanymi wrażeniami. Wegetacja zostaje skontrowana z sensualnością i doświadczaniem. A to wszystko zarówno w sferze wizualnej, jak i muzycznej, w której subtelne dźwięki wymieniają się z klubowymi beatami. Jedynym fragmentem, który wywołał we mnie mieszane uczucia była filmowa parodia programu „Hell’s kitchen”. Zapewne miała być zabawna, ale wyszła bardzo kiczowato.

kamilapprovesCzy to kolejny manifest pokoleniowy albo jeszcze jedna diagnoza społeczna? Zdecydowanie. Trudno jednak odmówić jej pewnego uroku i wiarygodności, która bierze się nie z wytykania pokoleniowych przemian i przekonania, że każde pokolenie jest inne, ale z tego, że każdy z nas kiedyś musi wreszcie dorosnąć i wziąć życie w swoje ręce. Nawet w wirtualnym świecie nie da się przecież bez końca „kampić”. A jeżeli będziemy próbować czeka nas jedynie wyrzucenie z serwera zwanego życiem.

77

Film można było zobaczyć na tegorocznym festiwalu Orlen Cinergia.

Alicja Górska