LEGO Batman

KOLOROWY BLASK MROCZNEGO RYCERZA
Współpraca Warner Bros., DC oraz LEGO to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się kulturze popularnej na przestrzeni ostatnich kilku lat. Klockowe wersje komiksowych superbohaterów zawitały już na ekrany kin, telewizorów i monitorów graczy, zwykle ze świetnym rezultatem. Nie inaczej jest tym razem, w przypadku długo wyczekiwanego filmu animowanego „LEGO Batman: Film”.

Gracze mogli docenić legutkowych superherosów DC za sprawą gier produkowanych przez studio Traveller’s Tales już od ośmiu lat. Sam miałem okazję przekonać się o tym grając chwilę w przezabawną „LEGO Batman 3: Poza Gotham” na PS4, kontynuację pierwszej gry tegoż studia powstałej we współpracy z DC (wydanej w roku 2008). Nic dziwnego, że to właśnie Batman został również bohaterem pierwszego superbohaterskiego filmu animowanego współprodukowanego przez słynnego duńskiego klockowego giganta. Powstały w 2013 roku „LEGO Batman – film pełnometrażowy. Moc Superbohaterów D.C.” stanowił doskonałą zapowiedź pomysłowego, humorystycznego przetwarzania historii Mrocznego Rycerza (i paru innych herosów) zgodnie z logiką klockowego świata, charakteryzującego późniejsze kinematograficzne owoce współpracy LEGO z Warner Bros. i DC. Jednak zarówno ten tytuł, jak i jego kontynuacje (wszystkie wykorzystujące animację komputerową) nie trafiły do szerokiego grona widzów. Przełom przyszedł dopiero w roku 2015.

Mający wówczas premierę „LEGO: Przygoda” okazał się ogromnym światowym hitem w dziedzinie filmów animowanych i nie tylko, jednocześnie będąc jednym z największych pokrzywdzonych w ówczesnym oscarowym wyścigu. Choć jedyną nominację do Oscara tytuł ten otrzymał za piosenkę „Everything is Awesome”, to jednocześnie zdobył wiele nominacji i nagród w wielu innych ważnych filmowych plebiscytach (w tym, za najlepszy film animowany, statuetki Critic’s Choice, BAFTA czy Saturn). Nic w tym dziwnego, zważywszy że stanowił on przykład mądrej, zabawnej i oryginalnej pochwały kreatywności, łącząc w sobie walory rozrywkowej komedii dla całej rodziny i intertekstualnego misz-maszu dla miłośników narracji postmodernistycznych.

LEGO Batman

Warner Bros. postanowiło „pójść za ciosem”, realizując pełnometrażowy film o jednym z bohaterów tamtego hitu, czyli o legutkowym Batmanie. Nie jest to jednak typowy przykład spin-offu, ani tym bardziej pazernego płynięcia na fali popularności poprzedniego tytułu. „LEGO Batman: Film” w reżyserii Chrisa McKaya to kolejny udany przykład bardzo inteligentnego, autoreferencyjnego (filmowo i szerzej: popkulturowo) hołdu dla kultowych tekstów kultury, a także dla tradycji i pasji. Nie chodzi nawet o to, że mamy tu znów do czynienia z pracochłonną i niełatwą do realizacji techniką animacji poklatkowej, lecz o ogromną samoświadomość i autoironię, wylewające się wręcz z ekranu od pierwszej do ostatniej chwili seansu.

Sądząc po reakcjach dzieciaków w sali kinowej, „LEGO Batman: Film” sprawdza się nieźle w charakterze filmu na rodzinny seans. Częste komentarze młodych widzów, wypowiadane przejętymi głosami, potwierdziły rozrywkową wartość dramatycznych walorów fabuły. Faktycznie, dzieje się tu dużo i szybko, i głośno, i gęsto, i często, i… sensownie. Dynamika i przepych (również wizualny) nie doprowadzają do chaosu, w którym można by się pogubić. Jednak to nie akcją „LEGO Batman: Film” stoi, zwłaszcza że zaprezentowana w nim intryga opiera się na licznych schematach gatunkowych, które nawet dzieci zwykle doskonale znają, choć zapewne przyjmują w sposób bezrefleksyjny i bezkrytyczny. Fabuła służy tu poniekąd za pretekst dla aspektu, który uznać można za podstawową wartość filmu, czyli jego komizm, zasadzający się na każdym niemal poziomie: od głupawych dowcipów słownych i sytuacyjnych, po żarty wykraczające poza sam ten tytuł, odwołujące się do szeroko pojmowanego przemysłu rozrywkowego.

Ogromną zaletą „LEGO Batman: Film” jest konstrukcja świata przedstawionego, którym rządzą specyficzne zasady. Chodzi mianowicie o to, że rzeczywistość złożona jest z klocków LEGO, a fakt ten przekłada się nie tylko na ciekawą oprawę wizualną (wyróżniającą legutkowe animacje zarówno na tle innych filmów animowanych, jak i tych aktorskich), o czym wspominałem już przy okazji recenzowania „Mocy superbohaterów DC”, ale również na wiele ciekawych rozwiązań fabularnych. Podczas zabawy LEGO dzieci często budują, rozbudowują lub przebudowują różne klockowe konstrukcje na bieżąco, mieszając rozmaite elementy i zestawy, zależnie od potrzeby chwili, spontanicznie i impulsywnie, za ograniczenie mając tylko granice swojej wyobraźni i zasobność w klocki. Twórcom legutkowych filmów od dawna udaje się uchwycić tę niemalże magiczną swobodę kreatywności, czego kwintesencję stanowił wspomniany już przebój „LEGO: Przygoda”; ten sam aspekt doskonale czuć zaś również w „LEGO Batman: Film”. Zabawowy charakter klocków podkreślany jest zresztą na wielu innych płaszczyznach. Przykładowo, wszelkie wystrzały są w ścieżce dźwiękowej zilustrowane… dźwiękowymi, „ustnymi” onomatopejami, podobnymi do tych wydawanych przy mimetycznych grach dzieci.

– Paniczu Bruce, od lat boi się panicz…

– Węży!

– Nie.

– Clownów!!

– Nie, że nie poradzi pan sobie z życiem rodzinnym.

– Bzdura. Clownów z wężami. I to przez ciebie, bo mi to wkręciłeś.

Wbrew pozorom, jednak, to dorośli zdaja się grupą docelową tego filmu. Nawet powyższe atuty dla dzieci pozostać mogą przezroczyste, gdyż ich docenienie wymaga pewnego dystansu i kompetencji odbiorczych dostępnych raczej dla osoby dojrzałej, i to nie każdej. Dało się to zaobserwować na sali kinowej, kiedy to spora część gagów w wywoływała chichot u Alicji, u mnie i u niektórych rodziców oglądających „LEGO Batman: Film” ze swoimi pociechami, ale już niekoniecznie (w sensie: nie zawsze) u samych pociech. Inna sprawa, że części dorosłych – tym nieco bardziej… hmm, „staroświeckim” – zapewne nie byłoby do śmiechu w cale, gdyby ich dzieci oglądały ów film, zważywszy na mnogość dwuznacznych żartów w nim umieszczonych (z sugestywnym ukazaniem nienawiści Jokera do Batmana w sposób analogiczny do nieodwzajemnionej miłości na czele).

Żeby wyciągnąć – i np. przekazać dziecku w rozmowie z nim po seansie – właściwy morał tej historii, wystarczy wprawdzie rozumieć ideę nemesis i po prostu dostrzec tematyzowane tu problemy, ale jestem przekonany, że pewne (zwłaszcza ortodoksyjnie katolickie) środowiska doszukają się w filmie rzekomo gorszących treści, przysłaniających wszystko inne. A niesłusznie, bo twórcy „LEGO Batman: Film” podejmują udaną próbę zmierzenia się z paroma ciekawymi zagadnieniami, takimi jak m.in. aspołeczność, egocentryzm czy trudy wychowawcze, zachowując przy tym pewną lekkość i pomysłowość. Dzięki temu moralizatorstwo sprawia tu wrażenie niewymuszonego oraz nienachalnego, co w konsekwencji okazać może się skuteczne retorycznie.

– Schwytaj swojego arcy-wroga.

– Moim arcy-wrogiem jest Superman.

– Superman jest arcy-dobry!

– W takim razie chwilowo nie ścigam „arcy-wrogów”. Ganiam, rozumiesz, te płotki, te szumowiny. W nocy spać nie mogę!

Wracając jednak do kwestii wieku i kompetencji docelowych odbiorców, dorosłych – aby w pełni docenić humorystyczne walory „LEGO Batman: Film” trzeba umieć czerpać frajdę przede wszystkim z dwóch dominujących w tym utworze rodzajów żartów: samoświadomej autoironii filmu oraz intertekstualnych cytatów. Pierwszy rodzaj obejmuje zwłaszcza humorystyczne obnażanie schematyzmu języka kina (przełamujące „czwartą ścianę” komentarze narratora-Batmana wobec typowych filmowych środków stylistycznych) czy choćby komiksu (np. w scenie z wizualnymi onomatopejami pojawiającymi się na ekranie), a także konwencji i gatunków. Drugi rodzaj obejmuje mnóstwo, ale to MNÓSTWO nawiązań do różnych komiksów, gier i przede wszystkim filmów oraz seriali (głównie do różnych przebojów, do których prawa ma wytwórnia Warner Bros., w tym do poprzednich kinowych lub telewizyjnych adaptacji historii Batmana). Spora część z nich okazać się może nieczytelna dla niektórych dorosłych, a tym bardziej dla dzieci, ale ci, którzy rozpoznają choćby połowę zawartych w „LEGO Batman: Film” odniesień będą bawić się przednio.

Niestety, póki co najnowszego legutkowego Człowieka Nietoperza dane mi było obejrzeć jedynie w wersji z dubbingiem. Piszę „niestety”, ponieważ mimo że polskie tłumaczenie i głosy (zwłaszcza Krzysztof Banaszyk jako Batman i Waldemar Barwiński wcielający się w Jokera) wypadają naprawdę przyzwoicie, to niecierpliwie czekam na okazję, by obejrzeć „LEGO Batman: Film” w oryginalnej wersji językowej. Lista osób podkładających głosy jest tam doprawdy imponująca. Nawet w drugoplanowych czy epizodycznych rolach pojawiają się tam takie postaci, jak Ralh Fiennes, Rosario Dawson, Channing Tatum, Jonah Hill, Eddie Izzard, Jemaine Clement, Seth Green, Mariah Carey czy Conan O’Brien. Nie wspominając już o Zachu Galifianakisie podkładającym głos Jokerowi, Michaelu Cera udzielającym głosu Robinowi czy wreszcie Willu Arnett’cie, czyli filmowym Batmanie. Zwłaszcza ten ostatni zjednał sobie mocno moje zaufanie za sprawą słodko-gorzkich ról i historii w takich serialach, jak „BoJack Horseman”, „Flaked” (zrecenzowany przez Alicję) czy „Seria niefortunnych zdarzeń” (zrecenzowany z kolei przeze mnie), co uczyniło go w moich oczach wręcz idealnym kandydatem do roli legutkowego Człowieka Nietoperza.

To prawda, że zarówno w „The Dark Knight Rises”, jak i w „Batman v Superman” czegoś zdecydowanie zabrakło i w obu tych filmach coś poszło nie tak. Nie podpisuję się jednak pod powszechną krytyką (tudzież: nie włączam się w zbiorową nagonkę na) „Suicide Squad”, a co za tym idzie, nie uważam więc, by Warner Bros. musiało za swoje ostatnie poczynania z postacią Batmana przepraszać. Nie traktuję więc „LEGO Batman: Film” w kategoriach „naprawiania szkód” ani „szansy dla DC”. To po prostu bardzo dobry film, będący – owszem – odskocznią od poważnych tonów, z którymi Batmana większość widzów jednak kojarzy. Kolorowa otoczka LEGO i spora dawka inteligentnego, choć nie snobistycznego humoru sprawdzają się tu doskonale, bo pozwalają nabrać dystansu do mroków Gotham City, a zarazem wprowadzają solidny powiew świeżości do eksploatowanej wciąż na nieskończoną liczbę sposobów franczyzy Mrocznego Rycerza. Oby tak dalej!

 

Kamil Jędrasiak