Nie mam ostatnio szczęścia do polskiej literatury kobiecej, oj nie mam. Najpierw ciężka przeprawa z „Eperu” Augusty Docher, a teraz „Medalion szczęścia” Danuty Pytlak. Chociaż druga z wymienionych książek stoi na nieco wyższym poziomie, niż fantasy o gwieździe kina i szarej myszce, to w zestawie trawiących ją chorób znajduje się jedna podobna – zmarnowany potencjał. Być może też dlatego oceniam ją równie surowo. Nic tak bowiem nie boli jak świadomość potencjalnie doskonałej lektury przechodzącej obok nosa.
Pan Makłowicz to najlepsze, co mogło się przytrafić BP.
Jedząc u nich na stacjach hot-dogi z parowanymi kiełbaskami z menu sygnowanym jego nazwiskiem jakoś tak łatwiej mi ruszyć do przodu po tych wszystkich ekologicznych wpadkach firmy. 😏 /k