W mitologii nordyckiej nazwą Valhalli określa się szczęśliwe miejsce spoczynku poległych w walce wojowników. Valhalla ma jednak i drugie oblicze – chociaż zmarli wciąż tutaj ucztują, piją miód z rogów i cieszą się towarzystwem pięknych Walkirii, to jednocześnie nieustająco ćwiczą się w walce. Pewnego dnia bowiem będą musieli stanąć u boku Thora w ostatecznej bitwie ze złem. W kryminalnym serialu „The Valhalla Murders” w ogóle nie chodzi o zaświaty, ale ostateczne starcie z mrokiem jest jak najbardziej aktualne.
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego stoicie na czerwonym świetle w środku nocy, gdy na horyzoncie nie maluje się nawet cień bytności innego pojazdu? Dlaczego podążacie trasami strzałek wytyczonymi w Ikei? Dlaczego marzycie o kupnie telefonu, telewizora, samochodu? Dlaczego schematy Waszego życia w tak małym stopniu różnią się od planów otaczających Was ludzi?
Z jakiegoś powodu ludziom na całym świecie polityka kojarzy się z czymś niemoralnym i często okrutnym. To nie problem Polski, Turcji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Europy, Azji czy Ameryki, lecz ogólne, globalne przekonanie, że to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami senackich, kongresowych czy prezydenckich obrad nierzadko rozmija się z pojęciami takimi, jak prawda czy etyka. Gdyby jednak kazano wytłumaczyć nam, czego konkretnie dopuszczają się politycy, nie byłoby łatwo. A właściwie nie było do czasów „House of Cards”, serialu obnażającego mechanizmy brudnych gierek władzy.
Ilość przetworzeń tekstu Artura Conana Doyla może przytłaczać. Sherlock Holmes i jego pomocnik John Watson doczekali się tak wielu różnych wcieleń, a ich historia przełożona została na tak wiele różnych mediów, że niełatwo byłoby dokonać w tym temacie czegoś nowatorskiego. Tak przynajmniej sądziłam do czasu obejrzenia „Elementary”, serialu, który dokonuje naprawdę twórczego i kreatywnego przetworzenia klasycznych przygód detektywa, nie pozbawiając ich związków – poprzez metaforyczny komentarz – ze współczesnością, jej problemami i istotnymi wydarzeniami realnego świata.
Twórczość Stephena Kinga to ważny element mojego życia. Czytam jego powieści oraz książki o nim samym, oglądam ekranizacje i adaptacje. Co ciekawe, podobno mistrz grozy sprzedaje prawa do swoich utworów za jednego dolara. Wystarczy zwrócić się do niego, przedstawić plan i… można brać się do pracy. Co ciekawe, King gra epizodyczne role w większości przełożonej na ekran twórczości. Nie inaczej jest zresztą z „Pod kopułą”. Patrzcie uważnie, a dostrzeżecie go w barze, proszącego o dolewkę kawy.
„Gotham” mogło być serialem oryginalnym, mogło być serialem ciekawym i mogło być serialem dobrym. Mogło. Niestety, do finału pierwszego sezonu dotarłam z pewnym trudem. A i to udało się wyłącznie dlatego, że z natury nie porzucam tego, co zaczynam. Wiem jednak, że wielu utknęło w połowie. Jeszcze większa grupa rozstała się z serialem po trzech odcinkach. Liczni potencjalny odbiorcy, czytając kolejne słabe recenzje, w ogóle nie dali serialowi szansy. Czy była to dobra czy zła decyzja?
Pierwszy sezon „Daredevila” okazał się jednym z największych serialowych sukcesów Netflixa. Dla Marvela stanowił natomiast świetną okazję do podkreślenia mroczniejszej odsłony swojego multiversum. Brudny, brutalny nastrój i świetna realizacja sprawiły, że tytuł ten wyznaczył nowy standard dla komiksowych produkcji telewizyjnych. W ślad za nim poszły więc rzecz jasna kolejne seriale. Czy drugi sezon przygód niewidomego obrońcy Hell’s Kitchen jest udaną kontynuacją?
Podobno zabijanie przestępców – nawet morderców – nie ma sensu, bowiem uśmiercenie drugiej osoby sprawia, że sami stajemy się mordercami. Bilans wychodzi więc na zero, a świat pozostaje tak samo zły (gdyby mierzyć to w statystykach liczących chodzących po świecie zbrodniarzy). Istnieje jednak sposób, by obejść ten problem – zabić więcej niż jednego mordercę. Matt Murdock, wiodąca postać serialu „Daredevil”, za produkcję którego odpowiada Netflix, zabijać nie lubi, ale łamać kości w imię wyższego celu już troszkę tak. A my lubimy jego. I to bardzo.