Gdy w 2014 roku ogłoszono Noblistę w dziedzinie literatury, wyjątkowo obeszło się bez szumu i skandalu. Nikt nie narzekał, nie krytykował; nie bredził, że literatura zbyt kontrowersyjna; czy, że nie ten, a inny Francuz powinien zostać nagrodzony. W tramwajach brakowało więc obwolut krzyczących „Modiano” na okładce, a w księgarniach szybko można było trafić na okazyjne ceny powieści noblisty.
Już na wstępie autor „Miłości w czasach zarazy” oraz „Stu lat samotności” wywraca kulturowo przyjęte konotacje miłości, czyniąc z niej źródło strachu i degrengolady. W magicznych światach znanego Kolumbijczyka jednak pierwsze tropy zwykle okazują się zwodnicze. Jak więc jest z tym Marquezowskim uczuciem z „Miłości i innych demonów”?
W czasach, gdy żył Newton, wykształcony człowiek mógł poznać całą ludzką wiedzę z zakresu fizyki czy chemii. Nie oznacza to, że społeczeństwo było mądrzejsze, niż ma to miejsce teraz, lecz to, że ludzkie poznanie było tak ograniczone względem dzisiejszego, że ludzkie życie dawało aż nadto czasu, by tę wiedzę przyswoić. Obecnie nikt nie wie wszystkiego, mało osób wie dużo, a ledwie garstka może uznać się za specjalistów w jakiejś dziedzinie – i poświęca temu całe życie. Ludzie rozbudowują wiedzę tak prędko, że sami nie potrafią w pełni jej przyswoić. Tak przynajmniej twierdzą autorzy „Jeszcze krótszej historii czasu” – Stephen Hawking i Leonard Mlodinow.
W kontekście literatury „obyczajowy” oznacza tyle, co „opisujący życie codzienne”. Tymczasem w książkach pogardliwie zwanych obyczajówkami (często z dopiskiem „dla kobiet”) trudno raczej mówić o szarej codzienności – najczęściej bowiem pękają w szwach od niesamowitych zbiegów okoliczności. Zdarzają się jednak i chlubne wyjątki. Takie jak „Dzisiaj śpisz ze mną” Anny Szczypczyńskiej
Christopher Nolan jest mistrzem filmowej formy. W przeciwieństwie do wielu twórców nie spoczywa na laurach; nie decyduje się na bezpieczeństwo znanych rozwiązań. Nie stroni od technologii i w przemyślany sposób wykorzystuje jej możliwości, jednocześnie dbając o coś więcej niż tylko wizualia – eksperymentuje w warstwie konstrukcji scenariusza, nie zapomina też o wartości dobrej historii i błyskotliwej puenty lub przesłania. „Dunkierka” to kolejne z jego dzieł, które określić można mianem nowatorskiego i śmiało porównać do równie przełomowych tytułów, co „Pancernik Potiomkin”.
Z polskiej perspektywy przeciętnego zjadacza chleba reggae to muzyka będąca wyrazem najcieplejszych doświadczeń ducha – radości, spokoju, harmonii. Innymi słowy: chillu. Od lat chętnie bujamy się w rytm jamajskiego brzmienia, nie znając zupełnie jego historii. A ta już taka radosna nie jest.
Pięć lat temu, swą premierę miało jedno z największych serialowych objawień stacji HBO – pierwszy sezon „Detektywa”. Wówczas narodziła się kolejna „showrunnerska” gwiazda – Nic Pizzolatto. Twórca wyrobił sobie niezłą markę i rok później stworzył kolejną część swojej produkcji, tym razem z aż CZTEREMA głównymi bohaterami. Odbiór nowej serii był jednak zdecydowanie gorszy. Pizzolatto postanowił na jakiś czas wstrzymać się z realizacją kolejnej odsłony cyklu. Dopiero po czteroletniej przerwie twórca powrócił do swojego projektu, produkując trzeci sezon „Detektywa”.
Coraz częściej mówi się o prawie do wybierania rodziny. O tym, że na szacunek i miłość trzeba sobie zasłużyć, że genetyka nie jest gwarantem więzi i uczuć, że biologia to nie obowiązek wybaczania traum czy akceptowania bólu. „Złodziejaszki” Hirokazu Koreedy, zgodnie z dotychczasowym emploi reżysera, w dużej mierze opowiadają właśnie o tym, ale również o samotności i sensie życia.
Czy „Powracający” Fabrice’a Goberta to serial będący francuskim odpowiednikiem „Nocy żywych trupów”? Nie, choć nie da się zaprzeczyć, że jest to opowieść o zombie. Dokładniej: inwazji zombie na małe miasteczko, która podzieliła lokalną społeczność na wrogie frakcje, barykadujące się w domach lub stające do walki z martwym najeźdźcą. Wciąż nie jest to jednak klasyczna historia o morderczych amatorach ludzkiego mózgu.
Seria „Morze Drzazg” Joe Abercrombiego od samego początku zaskakiwała. Najpierw za sprawą dekonstrukcyjnego podejścia do gatunku fantasy, przejawiającego się odsuwaniem wątków magicznych w przeszłość bohaterów i sprowadzeniem „apokalipsy” na postaci – nazwijmy je tak umownie – baśniowe; później poprzez rozplanowanie fabuły w poszczególnych tomach tej historii. Abercrombie zrezygnował też z typowego, odcinkowego snucia opowieści.
Ach długo musiało czekać na swoją kolej „Pół świata” Joe Abercrombiego na recenzenckim stosiku. Patrzyłam nań tęsknie i za każdym razem, gdy zbliżałam się do nagromadzonej literatury, walczyłam ze sobą, by nie zignorować kolejności i nie sięgnąć po drugi tom „Morza Drzazg”. Cierpliwość jednak bardzo się opłaciła. Smak długo wyczekiwanej kontynuacji okazał się dużo bogatszy i uzależniający, niż mogłam to sobie wyobrazić.
Debiut Night School Studio, „Oxenfree”, ma w sobie coś z „Life is Strange” oraz „Until Dawn”. I nie chodzi tylko o rozbudowane systemy dialogowe i podejmowanie decyzji prowadzących do różnych zakończeń. Emocjonalny bagaż bohaterów, osadzenie historii u progu ich dorosłości oraz łatka indie odsyłają do „Life is Strange” (podobnie jak niebieskowłosa protagonistka i fetyszyzacji polaroidu). Natomiast mix horroru i thrillera oraz pogrywanie z konwencją są już w stylu „Until Dawn”. „Oxenfree” to jednak więcej niż zlepek tych dwóch inspiracji.
Śmierć to nie dzikie zwierzątko, które można udomowić. Kiedy przychodzi, rozrywa pazurami serca i wyciska łzy z oczu. Śmierć nie zna litości, nikogo nie omija, często atakuje z zaskoczenia. Do tego właśnie, do tej nieuniknioności i bezpardonowości śmierci, należy się przyzwyczaić; z tym się trzeba oswoić… Oto jak w telegraficznym skrócie można byłoby opisać sens „Cmętarza zwieżąt”, jedenastej powieści Stephena Kinga.
Wigilia, rok 1956. Anonimowy wtedy jeszcze Michael Bond przechodzi przez sklep z zabawkami. Na jednej z półek dostrzega samotnego misia. Być może nawet – choć o tym nie wspominają źródła – miś leży na tej półce niedbale porzucony, zapomniany w szale świątecznych zakupów. Bondowi jest żal zabawki, więc postanawia sprezentować ją żonie. Niecałe dwa lata później, 13 października 1958 roku ukazuje się pierwsza z kilkudziesięciu opowieści o przygodach Misia Paddingtona, w 2014 roku zaś powstaje pierwszy aktorski film z jego udziałem w reżyserii Paula Kinga.
Był taki czas, gdy zaczytywałam się w reportażach i literaturze podróżniczej – tak tej dotyczącej realnych wypraw, jak i tej zupełnie fikcyjnej. Do dzisiaj Australia wydaje mi się najbardziej tajemniczym i egzotycznym kontynentem, zdecydowanie wiem o niej najmniej. Gdy w moje ręce trafiła książka „Nieznana Australia. Rzeczywistość przekracza fantazję” Lucjana Wolanowskiego, miałam nadzieję na społeczno-kulturową wyprawę z tradycją w tle, tymczasem…