MARTWICA SERCA
Czy „Powracający” Fabrice’a Goberta to serial będący francuskim odpowiednikiem „Nocy żywych trupów”? Nie, choć nie da się zaprzeczyć, że jest to opowieść o zombie. Dokładniej: inwazji zombie na małe miasteczko, która podzieliła lokalną społeczność na wrogie frakcje, barykadujące się w domach lub stające do walki z martwym najeźdźcą. Wciąż nie jest to jednak klasyczna historia o morderczych amatorach ludzkiego mózgu.
Już sam tytuł „Powracający” zakłada ominięcie dotkliwego określenia martwych postaci, zarówno przez mieszkańców miasta, jak i twórcę, który ewidentnie nie chciał ich ukazać w znanym z kina grozy świetle. Wspomniana wcześniej inwazja zaczyna się od powrotu kilku zmarłych pewnego, podobnego do wszystkich innych w górskiej mieścinie, wieczoru. Do żywych wraca nastoletnia dziewczynka będąca ofiarą wypadku autobusu szkolnego; niedoszły pan młody, który w dniu ślubu odebrał sobie życie; mały chłopiec zamordowany przez włamywaczy i żona nauczyciela, pod którą załamał się lód na jeziorze.
Gobert trafnie wymyślił nazwę dla swojej produkcji także dlatego, iż przekazuje w niej główny problem, jaki porusza serial. Zmarli chcą powrócić do żywotów, które wiedli przed zgonem, a niektórzy odeszli ponad 30 lat temu. Nie wiedzą o swojej śmierci, a kiedy pojmują sytuację, w jakiej się znaleźli, są napiętnowani i wykluczeni. Dana im druga szansa staje się więc klątwą. Podobnie zresztą jak dla ich ukochanych, pozostawionych w ludzkim świecie, u których spotkanie z bliskimi otwiera stare rany.
Mimo tak abstrakcyjnej sytuacji nietrudno wyobrazić sobie pytania przewijające się przez umysły bohaterów: „czy mogę komuś powiedzieć?”, „czy wrócili na stałe?”, albo; „czy to naprawdę moje dziecko?”. Wybiórcze zmartwychwstanie ma tutaj też swoje nieprzewidywalne pozornie konsekwencje. Będący już w podeszłym wieku przerażony nauczyciel popełnia samobójstwo, gdy spotyka żonę-nieboszczkę, a amerykański bohater bez namysłu rozwala karabinem truchło własnej babci. Reżyser wykorzystuje perspektywę, której zdaje się twórcy z USA, nigdy nie odważyli się rozwinąć. Przesłanie serialu można jednak sprowadzić i do banalnego morału znanego z baśni – Uważaj, czego sobie życzysz. Powrót jest niemożliwy.
By poniekąd wpisać się w konwencję gatunkową, reżyser umieścił akcję w klasycznym małym miasteczku, z jednej strony otoczonym górami, a z drugiej tamą. Tama pełni także rolę symboliczną, gdyż pod wodą skrywa się dawne miasto zniszczone przez powódź. Podwodna osada jest czymś w rodzaju krainy umarłych, mitologicznego Hadesu.
Otoczenie górskich szczytów oraz malowniczego jeziora jest nie tylko polem do popisu dla zdolnego operatora, ale także tworzy wrażenie klaustrofobicznej pułapki, z której nie da się uciec. Idealnie to w swych zdjęciach wyraził Patrick Blossier, korzystając z zimnych, pastelowych barw, statycznych kadrów. Artysta związany wcześniej m.in. z Agnes Vardą, Costa-Gavrasem czy Andrzejem Żuławskim, najwięcej zaczerpnął z twórczości ostatniego z nich, zwłaszcza w kategoriach Eros i Tanatos. Dla przykładu, kiedy wspomniany wcześniej niedoszły pan młody wraca do lubej po 10 latach, uczucia, a także namiętność, powracają ze zdwojoną siłą. Jego ciało od chwili samobójstwa nie postarzało się ani o dzień. Śmierć nie jest odpychająca i przegniła, wręcz przeciwnie, wydaje się wręcz piękna w swych chłodzie. Łatwo zapomnieć, że de facto oglądamy akt nekrofilii.
Wisienką na torcie jest warstwa muzyczna realizowana przez szkocki zespół Mogwai, którego twórczość bardzo sobie cenię. Wykonawcy mają już na koncie kilka sukcesów, jak np. współpracę z Sofią Coppolą przy soundtracku „Między słowami”, na którego potrzeby stworzyli z jednej strony porażające, a z drugiej nastrojowe kompozycje muzyczne. Mogłoby się wydawać, iż bardziej odpowiedni byłby repertuar z muzyki klasycznej, lecz utwory Mogwai perfekcyjnie wyrażają atmosferę nostalgii panująca w mieścinie, jak również grozę w momentach napięcia.
Na koniec muszę przestrzec zainteresowanych odbiorców przed amerykańskim remakiem serialu, którego twórcy popełnili w tej sytuacji największy możliwy grzech – spłycili „Powracających” do kliszy z horroru. Niemniej to dzieło, nagrodzone Międzynarodową Nagrodą Emmy w 2015 roku, jest idealnym przykładem, iż pomysł przeniesienia ciężaru artystycznego na serial zawitał do Europy. Nie rozważając za i przeciw tego zjawiska, sądzę, że ta opowieść o zombie to przykład świetnej, bardzo świadomej sztuki filmowej.