Chyba każdemu zdarzyły się momenty, w których marzył, by być kimś innym – zwłaszcza mając lat naście. Zazdrośnie spoglądaliśmy na popularniejsze lub bardziej atrakcyjne koleżanki, snuliśmy marzenia o zamienieniu przeciętnego życia na los księżniczki czy gwiazdy filmowej. W kulturze funkcjonuje zresztą wiele tematyzujących mnogość żywotów powiedzeń i frazeologizmów: od „kto czyta, żyje podwójnie” po „wchodzenie w czyjąś skórę”. Jakby to jednak było móc (a właściwie – być zmuszonym) od urodzenia każdego dnia budzić się w innym ciele?
Czy można jednocześnie wychodzić ze strefy komfortu i trwać w stuporze wstydliwości? Czy można wierzyć w miłość i ze strachu się przed nią bronić? Czy można zaakceptować przeszłość i śmiało ruszyć w przyszłość? W drugim tomie cyklu „Begin Again” zatytułowanym „Trust Again” Mona Kasten bierze na tapet kolejną parę młodych ludzi z trudną przeszłością, którzy zasługują na szczęście.
Moje spotkania z Kasie West zaczęły się nieźle, ale z każdą kolejną książką autorki jest coraz gorzej. „Chłopak z sąsiedztwa” ujął mnie swego czasu wiarygodnym odwzorowaniem młodzieżowych przemyśleń, ale już „Miłość i inne zadania na dziś” okazała się lekturą jedynie przyjemną. „Przeznaczenie i pierwszy pocałunek” nie jest może wyjątkowo złe, ale po prostu… nijakie.
Bez szczególnych emocji i oczekiwań przystąpiłam do lektury trzeciego tomu serii Josephine Angelini „Spętani przez bogów”. Trylogia ta miała potencjał, by pokazać prawdziwe możliwości gatunku, ale zamiast tego – po doskonałym początku i wprowadzeniu – lotem pikującym i z dużą prędkością, wróciła na typowy dla literackiego średniaka pułap. Gdzieś we mnie tliła się jeszcze może nadzieja, że trzeci tom podźwignie serię, ale okazało się, że zwieńczenie cyklu to istna bomba kiczu i przewidywalności.
Chociaż pierwsza część serii „Spętani przez bogów” reprezentowała wysoki poziom literacki na tle wielu podobnych utworów, to w moim rankingu nie zajęła – mimo oczekiwań – wysokiej pozycji. Po intrygującym początku wpadła bowiem w pułapkę powielania schematów i fabularnych uproszczeń. Miałam jednak nadzieję, że w drugim tomie autorka rozwinie skrzydła i pokaże, na co ją stać. Płonne były to oczekiwania.
Mitologia grecka jest obok egipskiej najbardziej rozpoznawalną mitologią na świecie. Zwykle, kiedy autor literatury popularnej sięga po jedną z tych koncepcji, automatycznie odkładam jego powieść na bok. Nie wydaje mi się bowiem, żeby miał wielkie szanse mnie zaskoczyć, czy choćby zainteresować. Na „Spętanych przez bogów” trafiłam przypadkiem, przeglądając biblioteczne półki. Odłożyłabym ich pewnie na miejsce, ale uwiodło mnie jedno ze zdań na okładce: „Wzbudza w niej (…) szaleńczą nienawiść”. Czyżby rewers love story?
W życiu nie ma nic na pewno. Jedna chwila, jedna decyzja, jedno nieporozumienie są w stanie wywrócić ludzką egzystencję do góry nogami. W obliczu takiego zagubienia chwytamy się czasem najbardziej absurdalnych kół ratunkowych. Bohater debiutanckiej książki Samuela Millera „Między nami chaos” interpretuje podsuniętą mu przez los informację jako zachętę do odbycia podróży śladami swego dziadka. Pozornie chce poznać prawdę o jego ostatnich dniach, w rzeczywistości – pragnie zrozumieć siebie.
Czy można czytać powieści o lecie zimą? Jasne! Nawet trzeba. Jak nigdy doceniamy wtedy wpływ literatury na nasze życie. Miłosne historie rozgrywające się w wakacyjnej scenerii czytane, gdy za oknem zimno, są w stanie ukoić (albo chociaż złagodzić) tęsknotę za minionym urlopem i letnimi sukienkami. Na pewno działa w ten sposób książka Kasie West „Miłość i inne zadania na dziś”.
Odcinanie pępowiny zawsze jest trudne. Rodzice z bólem wypuszczają z domu swoje dzieci. Pisarze zaś (pewnie ze strachu przed pożegnaniem z postaciami) czasami upierają się przy tworzeniu cyklu powieściowego nawet wtedy, gdy pierwszy tom powiedział już w zasadzie wszystko i naturalnie zamknął historię. Coś podobnego wydarzyło się w przypadku „Broken Silence”, kontynuacji „Silence” autorstwa Natashy Preston.
Wakacyjny czas zawsze nieco mnie „ogłupia”. Przebijanie się przez ciężkie tematy i nierzadko wybitne artystyczne formy jest ponad moje siły. Zdolność do intelektualnego wysiłku w okresie odpoczynku przychodzi mi po prostu niezwykle ciężko. Nie oznacza to jednak, że łykam z beletrystyki jak młody pelikan wszystko, co podstawi mi się pod dziób. Taki na przykład drugim tom „Bad Boy’s Girl” autorstwa Blair Holden wciąż odbija mi się czkawką.
Kiedyś tata zapytał mnie, dlaczego recenzuję książki dla młodzieży i proste romanse. „Co Ci to daje?” – drążył temat. Odpowiedziałam wtedy buńczucznie „bo lubię”, ale prawda jest bardziej skomplikowana. Raz na jakiś czas trafiam wśród tychże gatunków na perełkę. Nie chodzi o jej – niemierzalną przecież – wartość literacką, ale o to coś, co pozwala mi się cofnąć w czasie i raz jeszcze mieć naście lat. Coś, co umożliwia przypomnienie sobie moment, gdy świat był jeszcze wielką niewiadomą, a przyszłość przynieść mogła magiczne przygody i wielkie emocje. Ostatnio taką podróż w czasie zafundował mi „Biały kruk” J.L. Weil.
Jest taka niepisana (i mylna) hierarchia, sugerująca wartość i jakość książki jeszcze zanim się ją przeczyta. Na samym dnie jest selfpublishing, następnie wydawanie ze współfinansowaniem, potem małe wydawnictwa (często nieznane i ostatecznie zamykane po 1 czy 2 tytułach), wydawnicze średniaki (wydające tylko literaturę popularną, niekoniecznie nagradzaną i uznaną) oraz wielkie wydawnictwa, które po prostu stać na bestsellery. Sięgam raz tu, raz tam i czasami trafię na coś, co zasługiwałoby na uwagę ze strony wydawnictw mających większe możliwości. Tak było w przypadku „Władcy Piasków” Elizy Drogosz.
Gdybym miała podać argument za tym, dlaczego należy książki oceniać nie tylko pod kątem mitycznej uniwersalnej wartości, ale przede wszystkim z perspektywy targetu, to „Bad Boy’s Girl” Blair Holden byłoby przykładem idealnym. Powieść, która pierwszego – prawie 200-milionowego – grona czytelników dorobiła się na Wattpadzie jest bowiem tekstem specyficznym i trzeba mu wiele wybaczyć. Jeżeli nie kupujecie nastoletniej wrażliwości, a drama w młodych związkach Was odrzuca – możecie spasować już tutaj.Czytaj dalej →
Książka Ernesta Cline’a „Player One” miała swoją premierę w 2011 roku. Z miejsca szturmem wzięła listę bestsellerów „New York Timesa” i została okrzyknięta najlepszą powieścią science fiction roku 2011 według Amazonu. W Polsce jednak naprawdę głośno zrobiło się o niej dopiero teraz, gdy premierę miał film Stevena Spielberga na jej podstawie. Produkcja zebrała mieszane recenzje. Ja przed seansem postanowiłam przeczytać książkę, która z filmową okładką weszła na księgarski rynek nakładem wydawnictwa Feeria Young 4 kwietnia.
Życie w pułapce oczekiwań rodziny może być trudne. Pół biedy, jeżeli bliscy nie są w stanie zaakceptować swoich przyzwyczajeń żywieniowych czy krytykują swoje gusta modowe, filmowe lub muzyczne. Gorzej, gdy rodzina wywiera na jej młodszych członkach presję dotyczącą życiowych wyborów – kierunków studiów, miejsca zamieszkania, planów na przyszłość. Z podobnie toksycznych relacji trudno jest się wyzwolić. Czasami nawet nie ma się świadomości, że wyzwolić się powinno.