Gatunek country narodził się w USA na początku XX wieku jako forma muzyki rozrywkowej. Jej źródła sięgają kowbojskich ballad i traperskich melodii, utworów wykonywanych przez przemieszczających się po całym kraju muzyków. Od początku były to dźwięki wpadające w ucho, dzięki powtarzalności akordów i prostej kompozycji, co nierozerwalnie związane jest ze skromnym wyposażeniem wędrujących grajków – gitara, banjo czy skrzypce. „Jackie i Ryan” to kino drogi, przypominające o podróżniczej stronie country.
Jest coś metafizycznego w islandzkich widokach; coś, czego nie sposób opisać, czy przełożyć na fotografię. Islandia zdaje się trwać na granicy istnienia i niebytu, jakby w tej formie nie mogła być realna; zachwyca i przeraża jednocześnie. Nie wiem, czy potrafiłabym wyobrazić sobie lepsze i jednocześnie gorsze miejsce na przejście żałoby. Bo właśnie o radzeniu sobie ze śmiercią jest „Biały, biały dzień” (reż. Hlynur Pálmason), którego akcja rozgrywa się na prowincji tej tajemniczej wyspy.
Bokeh to pojęcie z dziedziny fotografii, które polega na miękkim rozmyciu tła. Celem tego zabiegu jest usunięcie ze zdjęcia wszystkich elementów, które mogłyby odwracać uwagę od najważniejszego obiektu. Przy zastosowaniu bokeh nawet w najbardziej prozaicznych przedmiotach zaczynamy dostrzegać sens albo… jego brak. Co zobaczylibyście w najbliższej osobie, gdyby tło – inni ludzie na całym świecie – nagle zniknęło?
Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile mozambijskich filmów w życiu widziałam. Niestety, mimo marnej konkurencji w walce o moje względy, „Pociąg soli i cukru” nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Bez zdziwienia przyjęłam informację, że chociaż film ten był kandydatem Mozambiku (pierwszym w historii) do walki o oscarową statuetkę, to nie wyszedł poza listę 92 propozycji dla Akademii.
Podczas tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni największym zaskoczeniem okazało się dla mnie „Eastern”. Kolejna po „Supernovej” produkcja zrealizowana w ramach projektu „60 minut” Studia Munka-SFP jest moim zdaniem dużo ciekawsza niż film Kruhlika i aż dziw bierze, że nie trafiła do konkursu głównego festiwalu. Ale może zamknięcie na podobny projekty tylko podkreśla wydźwięk tego tytułu?
Bartosz Kruhlik jest niewątpliwie utalentowanym człowiekiem. Lista nagród, które otrzymał za szkolne etiudy może onieśmielać już samą długością. „Supernova” – jego pełnometrażowy debiut – została zaś zakwalifikowana do Konkursu Głównego 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Jednak czy ta „antyczna tragedia” rozgrywająca się na polskiej, wiejskiej szosie faktycznie może konkurować z resztą nominowanych?
Coraz częściej mówi się o prawie do wybierania rodziny. O tym, że na szacunek i miłość trzeba sobie zasłużyć, że genetyka nie jest gwarantem więzi i uczuć, że biologia to nie obowiązek wybaczania traum czy akceptowania bólu. „Złodziejaszki” Hirokazu Koreedy, zgodnie z dotychczasowym emploi reżysera, w dużej mierze opowiadają właśnie o tym, ale również o samotności i sensie życia.
Oryginalny tytuł filmu dystrybuowanego w Polsce jako „Czekając na cud” to „Noel”, co oznacza dosłownie Święta Bożego Narodzenia. W zależności od wersji jego okładki, zobaczyć można na niej różne zestawy elementów gwiazdkowego decorum: choinkę, rozmyte światła, ludzi w wygodnych i ciepłych strojach czy czerwoną wstążkę. Na pierwszy rzut oka wszystko wskazuje więc na to, że mamy do czynienia z kolejnym typowym filmem świątecznym. Nic bardziej mylnego!
Kiedy niecałą dekadę temu po raz pierwszy obejrzałem „Rent”, film z miejsca wskoczył na moją listę evergreenów, które odtąd z przyjemnością odświeżam sobie co jakiś czas, najlepiej w okolicach Gwiazdki. Nie dlatego, że jest to czysty przykład świątecznego kina (bynajmniej!), ale wrażenie ciepła, którym ta historia emanuje, dodaje jej magii, jakiej niejeden bożonarodzeniowy klasyk mógłby pozazdrościć.
PODOBNO Z RODZINĄ NAJLEPIEJ WYCHODZI SIĘ NA ZDJĘCIU
W życiu każdego człowieka dzieciństwo jest okresem, do którego wraca się z przyjemnością i nostalgią. Ten okres do pewnego stopnia kształtuje dorosłą postawę, dlatego – ile historii, tyle osobowości. „Szklany zamek” to ekranizacja powieści o tym samym tytule, której bohaterką (a zarazem autorką) jest Jeannette Walls. Dziennikarka „New York Timesa” postanowiła zapisać na kartach historię życia swojej rodziny, która nie należała do typowych. Powieść została zaadaptowana przez Destina Daniela Crettona. Jest to produkcja z 2017 r., a polską premierę miała dopiero na festiwalu Kamera Akcja.
„Oto my” – opowiada głos zza kadru, przedstawiając kolejne postaci z 8-osobowej paczki. Nastolatki wsiadają na rowery i niczym bohaterowie z Kina Nowej Przygody mkną ku letnim uciechom. W ich życiach nie pojawi się jednak tego roku E.T., nie zbudują też samochodu zdolnego cofnąć ich w czasie. Bohaterowie debiutanckiego „My” René Ellera mają bowiem bardziej „dorosłe” plany na te wakacje.
„Żniwa” to pełnometrażowy debiut Ettiene Kallosa, mający premierę podczas tegorocznej edycji festiwalu w Cannes. Był to jeden z filmów, na który świat kina czekał cierpliwie prawie 10 lat. Właśnie tyle czasu minęło od ostatnich, obiecujących krótkometrażówek twórcy – „Doorman” (2006) oraz „Ersgeborene” (2009). Kallos zadebiutował pełnym metrażem w wielkim stylu – z dopracowanym scenariuszem, ukazującym miejsce człowieka we współczesnym świecie; oraz niezwykłymi zdjęciami autorstwa Michała Englerta.
Choć fabuła „Córki trenera” kręci się wokół sportu, to u jej podstaw leży nie sama dyscyplina (w tym przypadku tenis), lecz ludzie i ich emocje. Nie dajcie się więc zwieść pozorom – nowy obraz Łukasza Grzegorzka nie jest po prostu kolejną przypowiastką o trudnej drodze do sukcesu, tylko opowieścią o codzienności i relacjach międzyludzkich: rodzinnych, rówieśniczych, przypadkowych. I jako taka sprawdza się bardzo dobrze.Czytaj dalej →
Od pewnego czasu w polskim kinie zauważalna jest tendencja do czynienia głównym tematem scenariuszy relacji rodzinnych. W 2016 roku Jan P. Matuszyński przedstawił zawiłą i nietypową więź familii Beksińskich, a w zeszłym roku można było obejrzeć „Wieżę. Jasny dzień” Jagody Szelc oraz „Cichą Noc” Piotra Domalewskiego. O ile Matuszyński przedstawił portret rodziny atypowej, a dla Szelc owa osnowa była „kapsułą” (jak sama to określała), tak autor „Cichej nocy” otworzył widzom drzwi do skromnej chatki, ukazując bardziej powszechny wizerunek polskiej familii.
Niewiele więcej niż rok temu na ekranach polskich kin zawitał „Manchester by the Sea” Kennetha Lonergana. Nagrodzony dwoma Oscarami – za scenariusz i najlepszą rolę męską dla Casey’a Afflecka – film został ciepło przyjęty zarówno przez krytykę, jak i przez widzów. Moim zdaniem tym, co przekonało wszystkich tak zgodnie było skrajne odejście od konstrukcji blockbustera na rzecz kameralnego dramatu, przedstawiającego wielkie uczucia małego człowieka. Tych, którym spodobała się owa produkcja, może zainteresować i inna pozycja ze skromnego, choć interesującego dorobku reżysera – „Margaret” z 2011 roku.