Kryminał czy horror? Nawet po lekturze „Piętna” Przemysława Piotrowskiego wciąż można mieć wątpliwości. Pierwszy tom cyklu o Igorze Brudnym to powieść, które sprosta oczekiwaniom większości odbiorców, a niektórym przypomni, że od literatury też mogą się zjeżyć włoski na plecach.
Polscy czytelnicy bardzo ciepło przyjęli Natashę Preston już od pierwszej jej powieści – „Uwięzionych”. Przyznaję, że nie należałam do grona jej entuzjastycznych fanów, ale w polskim debiucie autorki widziałam pewien potencjał. Niestety, seria „Silence” gdzieś to wrażenie zatarła. Ostatnia książka pisarki, którą przeczytałam („Skrzywdzona”), zdaje się jednak zawracać autorkę na właściwy tor.
Na naszych barkach spoczywa los całego świata. Wystarczy drobny gest, by zmienić kurs czyjegoś życia. Losy bohaterów „Lissy” Luca D’Andrei mogły być proste, nieskomplikowane, zwyczajne. Zbieg okoliczności czy przeznaczenie sprawiło jednak, że miejsce poczynionych planów zajął chaos, infekując pojęcia takie, jak: miłość, poświęcenie, oddanie, odpowiedzialność. W efekcie na ich drodze pojawiły się cierpienie oraz śmierć.
Dobre thrillery czy kryminały potrafią zrobić człowiekowi z mózgu kisiel. W XXI wieku o takie jednak coraz trudniej. Niby ludzka kreatywność nie jest ograniczona, ale w wielu powieściach pojawiają się te same wątki czy podobnie wprowadzone zwroty akcji. Pragnienie nowości rozumie chyba dobrze JP Delaney, który już drugi raz okręcił mnie sobie wokół palca swoją powieścią. Jeżeli spodobała Wam się „Lokatorka”, to i „W żywe oczy” Was nie rozczaruje.
Kiedy listonosz dostarczył mi paczkę z „Farbą”, byłam zaskoczona. Znalazłam w niej bowiem nie tylko książkę, ale także faktyczną farbę w spray’u. Znając już zakończenie „Inwazji” przekonana byłam, iż to sugestia konkretnych działań ruchu oporu w Polsce, związanych z np. umieszczaniem na murach symboli po akcjach dywersyjnych. Okazało się jednak, że jedyne połączenie między społecznym protestem a książką Miłoszewskiego stworzyłam ja, wykorzystując przesłaną farbę do namalowania na uczelni transparentów przeciwko Ustawie 2.0 (w czym pomogli również inni akademicy i studenci).
Z przypadków wzięło się wszystko, co najlepsze w moim życiu – Kamil, pokręcone koty, życie w tym, a nie innym miejscu. Z przypadku wzięła się też lektura „Inwazji” Wojtka Miłoszewskiego. Pewnego dnia po prostu przyszła do mnie kreatywna paczka z drugim tomem tej historii oraz czerwoną farbą w spray’u. Skoro już przyszła, to postanowiłam ją przeczytać, a skoro postanowiłam przeczytać „Farbę”, to musiałam i „Inwazję”. Wierzcie mi, to był naprawdę dobry przypadek.
Od jakiegoś czasu wydawnictwa prześcigają się w kreatywności reklamowania swoich tytułów. Świadkami tego pojedynku są przede wszystkim blogerzy, otrzymujący promocyjne egzemplarze książek. Z doręczanych mi kopert wypadały już wisielcze stryczki, sypał się brokat czy płatki kwiatów. Jedne paczki zaskakiwały wypełnieniem pociętymi gazetami z ukrytą łamigłówką, inne skrywaniem farby w spray’u. Żadna jednak z kreatywnych przesyłek nie przestraszyła mnie tak, jak promocja „Znajdź mnie” J. S. Monroe, której przyjście poprzedził sms o treści „Znajdz mnie… proszę… Zanim oni to zrobia”.
Ostatnio to thrillery i kryminały zajmują czołowe miejsca w mojej recenzenckiej kolejce. Wieczorami do snu oglądam też filmowe historie z tego gatunku, nadrabiając czasy, w których podobne opowieści nie budziły mojego zainteresowania. Poznaję prawidła gatunku i schematy. Klasyczne historie zderzam z nowoczesnymi rozwiązaniami. „Żona między nami” Greer Hendricks i Sarah Pekkanen jest gdzieś pomiędzy tym, co stare i dobrze znane oraz tym, co nowe i zaskakujące.
Katarzyna Berenika Miszczuk jest żywym przykładem na słuszność argumentów mojego taty, który w młodości zdecydował się na studia medyczne – po tym jak nie dostał się na filologię polską – choć Jego wielką pasją od zawsze była literatura i pisanie. Nie podchodził do studiów humanistycznych ponownie, ponieważ jak twierdził: zawsze mógł zostać piszącym lekarzem, a to niemożliwe by zostać leczącym pisarzem. Miszczuk ma wykształcenie medyczne oraz 14 książek na swoim koncie. „Obsesja” to 13 z jej powieści. Czy to oznacza, że pechowa?
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego pomimo ogromu świata, gdy przełączamy stacje z wieczornymi wiadomościami, okazuje się, że na wszystkich nadają dokładnie te same informacje? Czyżby na świecie działo się każdego dnia tylko tyle, ile może zmieścić się w jednym telewizyjnym dzienniku? Co, jeżeli to tylko ostatni etap starannie tuszowanych wydarzeń, przekłamań i manipulacji? Paweł Śmieszek w książce „Korpokracja”, pierwszego tomu serii „Imperium głupców”, dekonstruuje Stany Zjednoczone – z ich podejściem do wolności i niepodległości – i próbuje przedrzeć się przez dane „na pokaz”, by odkryć prawdziwe zależności między wielkimi korporacjami, polityką i wojnami.
„Five Nights at Freddy’s” to zapoczątkowana w 2014 roku seria gier z pogranicza point’n’click i survival horroru, w którą… nigdy nie grałam. Cykl cieszy się jednak taką popularnością, że obracając się w środowisku graczy trudno byłoby o nim nie usłyszeć. Choć więc empirycznych doświadczeń związanych z „Five Nights at Freddy’s” za sobą nie mam, to ilość relacji z rozgrywek zbudowała we mnie wrażenie długotrwałego obcowania z tym tytułem i nie mogłam odpuścić, gdy Feeria Young zdecydowała się rzecz wydać.
Chciałabym być Stephenem Kingiem, Richardem Bachmanem albo Johnem Swithenem. Albo chociaż Joe Hillem (byłabym wtedy bliżej wymienionej trójki). Jestem jednak Alicją Górską i maksymalną bliskość, jaką mogę osiągnąć do każdego z tych pisarzy jest – i najpewniej zawsze będzie – czytanie ich książek. Podziwiam ich, doceniam i staram się czerpać z doświadczenia, którym raczą dzielić się ze światem. Taki „Blaze” udowodnił mi na przykład, że nawet najbardziej antypatyczny z pozoru bohater może być postacią smutną i godną współczucia czytelnika.
Minęły lata od chwili, gdy po raz pierwszy spotkałam się z wyobraźnią C. J. Daugherty na kartach „Wybranych”. Jednak dopiero, kiedy trafili już w moje ręce „Niezłomni” finalny wymiar tego literackiego kontaktu okazał się prawdziwy. Jednocześnie zapragnęłam: poznać zakończenie oraz opóźnić pojawienie się w moim umyśle wielkiego napisu KONIEC. Pożegnanie okazało się mimo wszystko dużo mniej bolesne, niż przypuszczałam.
„Wybrani”, „Dziedzictwo”, „Zagrożeni”… Przebyłam drogą trzech tomów i wciąż, nawet mimo pewnych niedoskonałości serii, chciałam więcej. Kolejne zmiany w pentalogii C. J. Daugherty przyjmowałam lepiej lub gorzej, ale ostatecznie i tak dobre oraz złe strony równoważyły się, dając wysokiej jakości treść. Po „Zbuntowanych” nie sięgałam jednak z drżącymi palcami, urywanym oddechem i przyspieszonym rytmem serca. A może powinnam?
Pierwszy tom serii C. J. Daugherty wzbudził mój zachwyt, drugi nieco emocje ostudził. Nic więc dziwnego, że do trzeciego podchodziłam z lekką rozerwą. Miałam nadzieję, że autorka mnie zaskoczy i powróci w blasku chwały, ale jednocześnie – nauczona doświadczeniem – wiedziałam, iż to mało prawdopodobne. Mimo wszystko nęciła mnie jednak psychopatyczna osobowość Nathaniela (i może odrobinkę, ale tylko odrobinkę, wątek Allie i Cartera).