lissyDZISIEJSZE TERAZ TO WCZORAJSZE JUTRO

Na naszych barkach spoczywa los całego świata. Wystarczy drobny gest, by zmienić kurs czyjegoś życia. Losy bohaterów „Lissy” Luca D’Andrei mogły być proste, nieskomplikowane, zwyczajne. Zbieg okoliczności czy przeznaczenie sprawiło jednak, że miejsce poczynionych planów zajął chaos, infekując pojęcia takie, jak: miłość, poświęcenie, oddanie, odpowiedzialność. W efekcie na ich drodze pojawiły się cierpienie oraz śmierć.

Rozbiegany, spanikowany wzrok młodej kobiety stopiony z ostrymi, nieprzystępnymi górskimi szczytami. Fotografia wyglądająca na w pośpiechu skądś wyrwaną, jakby w nagłym zrywie nieprzemyślanej decyzji. Jest w tym dynamizm, ale i mrok. Poczucie zagrożenia wbija się w studiującego okładkę „Lissy” niczym kolce lodowatym błękitem zdobiące grzbiet jej obwoluty. Proste litery tytułu nie pozostawiają miejsca na wątpliwości – ta lektura zaboli. Pytanie jedynie, jaki arsenał tortur przygotował czytelnikowi D’Andrea.

lissyTo wcale nie jest historia o kobiecie, która postanowiła uciec od męża-gangstera. Ta książka nie opowiada też o tym, jak samochód pięknej, młodej Marlene stoczył się ze zbocza, gdy spanikowana oddalała się od nieco biedniejszego po jej wizycie sejfu. Nie jest to również opowieść o pustelniku, który udziela kobiecie pomocy. Ani nawet o wielkiej i tajemniczej organizacji przestępczej, na której wspomnienie nawet najtwardszym zbirom świata drżą kolana.

Pod płaszczykiem fabularnej, gatunkowej opowieści „Lissy” skrywa lekturę znacznie bardziej dojmującą niż okrutna historia o gangsterskiej przemocy. Jakkolwiek akcja powieści rozgrywa się w bardzo realnym miejscu (Tyrolu) i bardzo realnym czasie (latach 70.), to sposób jej poprowadzenia każe sytuować ją w przestrzeni niczyjej, swoistym limbo – gdzieś pomiędzy realnością a magią. Powieść D’Andrei przypomina trochę starotestamentową przypowieść albo jedną z baśni braci Grimm, zanim ocenzurowała je współczesność. Główna bohaterka jest zresztą ze światem baśni niezwykle związana (wyobraża sobie na przykład różne momenty własnego życia jako baśniowe opowieści) i zawsze ma przy sobie stary zbiór podobnych historii, zaś rodzina Bau’ra-pustelnika od pokoleń przepisuje Biblię, traktując ten zaszczyt jako rodzaj inicjacji, wejścia w etap dorosłości.

Nie bez znaczenia jest także w tym kontekście ulokowanie akcji. Odseparowane od reszty świata góry do dzisiaj budzą respekt i niepokój. Ze względu na utrudnioną przejezdność, niedostępność wielu zboczy czy dolin, łatwo dać się ponieść fantazji i zobaczyć w nich zagrożenie – czysto ludzkie lub fantastyczne. D’Andrea ma tego świadomość, więc prywatne wierzenia bohaterów konfrontuje także z lokalnymi, tyrolskimi legendami. Między kolejnymi zdaniami czytelnik może więc dostrzec elementy tamtejszego folkloru – tradycję Bau’rów („rolnik, ale też Kräutermandl, myśliwy, leśnik, kucharz, stolarz, hodowca, lekarz, czasem sportowiec i wreszcie kapłan”) czy legendę koboldów („okrutne stworzenia żyjące w kopalniach i w podziemiach. O niebieskich oczach, w których światło zmieniało się w esencję nienawiści i strachu”) – dodatkowo potęgujące wrażenie tajemniczości i zagrożenia.

Góry, powtarzał, dają wodę, jedzenie i mądrość. Wszystko, co jest potrzebne do życia. Góry, to jedyne, czego nigdy nie będzie można kupić. Są dla wszystkich.

Tajemniczość i zagrożenie to zresztą wyraźnie najważniejsze dla D’Andrei wrażenia. Widać to doskonale w konstrukcji bohaterów. Ci nie zawsze mają imiona, ba, nie zawsze przybierają ludzką postać. Protagoniści „Lissy” stanowią pewne retoryczne figury, szkielety określonych postaw, nośniki założonych z góry sensów. Ich imiona są często symboliczne – wskazują na cechy charakterystyczne postaci bądź zmianę, która w nich zaszła. Mamy więc Zaufanego Człowieka, czyli mordercę, który nie zostawia po sobie żadnych śladów; czy Wegenera, który kiedyś był Wegnerem, ale po poznaniu pewnego niemieckiego żołnierza przeszedł poważną przemianę i wyrzekł się starego życia oraz jego zasad. Za każdym z bohaterów stoi jakaś historia, niepozwalająca spojrzeć na niego jednowymiarowo. Wszystko jest tutaj szare, brudne jak śnieg przy drodze. No i jest też „Lissy”, z którą już pierwsze spotkanie wywołało u mnie ciarki. Warto jednak zaznaczyć, że choć postaci intrygują, to trudno mówić o zżywaniu się z nimi, co może stanowić pewną odbiorczą trudność dla osób lubiących mieć komu kibicować i z kim się utożsamić.

Autor pozwala sobie na odchodzenie od wątku poszukiwań Marlene – nie mam tu na myśli tylko dwutorowo prowadzonej narracji, czyli śledzenia samej historii kobiety oraz działań ścigającego ją Wegenera i Zaufanego Człowieka. Świat „Lissy” nie jest pustym krajobrazem z jedną ścieżką do celu, upstrzoną typowymi kryminalnymi zagadkami. Postaci mają prawo zwolnić i zaangażować się w wątki poboczne, doświadczyć czegoś, co po prostu nieplanowanie pojawiło się przed nimi. Rzeczywistość D’Andrei pulsuje życiem; jest tak sugestywna, że w pamięci zapisuje się jako gotowy film. Autor nie boi się też pogrywać z oczekiwaniami czytelników i zaskakuje ich zwrotami akcji. Część z tych niespodzianek wynika z ograniczonej wiedzy odbiorców ­– wiemy o bohaterach tyle, ile wiedzą o nich inni bohaterowie. To, co dla nich jest zaskakujące, jest także zaskakujące dla nas. Z czasem wychodzą na jaw różne fakty dotyczące poszczególnych postaci, więc czytelnik zmuszony jest zmieniać teorie dotyczące finału. Meandrowaniu pomiędzy różnymi potencjalnymi wariantami zakończenia sprzyja mroczna aura historii.

Mrok przecięty blaskiem reflektorów. Ciemny śnieg wirujący jak rój pszczół. Paszcza urwiska. Nieruchome pnie drzew widoczne przez chwilę w najdrobniejszych szczegółach. Uderzenie. Gwałtowne.

Tym jednak, co wyróżnia „Lissy” na tle innych powieści gatunkowych najwyraźniej, jest skupienie autora na formie podawczej. Rzadko spotkać można równie przemyślaną konstrukcję. Z jednej strony D’Andrea dynamizuje opowieść, stosując liczne zdania pojedyncze, równoważniki zdań i powtórzenia (często mantry lub zbite w ciąg sugestywne wyrazy). Zabiegi te sprawiają wrażenie obcowania z czymś ulotnym, niepewnym, nierealnym, chwilami szalonym. Nie jest to podejście typowe, zwłaszcza dla prozy beletrystycznej, nastawionej na masowego odbiorcę. Podobny zapis bowiem wymusza na odbiorcy specyficzny rodzaj zaangażowania, który może stanowić wyzwanie wykraczające ponad standardy mainstreamowego targetu. Z drugiej strony autor wie też, jak skonstruować książkę, by zarazić czytelnika przypadłością „jeszcze jednego rozdziału”. Dłuższe partie tekstu przeplatają się tutaj z impresyjnymi rozdziałami. Z chęcią kontynuuje się więc lekturę nawet w tych fragmentach, w których akcja nieco zwalnia. Pamiętam, że podczas jednych zajęć na studiach wykładowca przytaczał podobną konstrukcję jako wyznacznik schematyczny bestsellera.

Już od pierwszego rozdziału D’Andrea akcentuje kwestię wyborów i przypadków. Motyw konsekwencji i wpływu przeszłości na przyszłość wybrzmiewa na wielu różnych płaszczyznach. Nieodwoła(l)ne decyzje odciskają piętno na potomkach tych, którzy je podjęli. Autor „Lissy” sugeruje, że człowiek zawsze jest za coś odpowiedzialny; że jego czyny rezonują w życiach innych ludzi, nawet jeżeli nie zaangażował się w nie świadomie. Poczucie winy, trauma, niezdolność do akceptacji zmian – wszystko to potrafi wpędzić człowieka w szaleństwo. Dodajmy do tego samotność, izolację od świata, przytłaczające otoczenie i religijną gorliwość, a otrzymamy doskonały materiał na thriller z motywem szaleństwa w tle, czyli „Lissy” właśnie.

ocena 9

Za egzemplarz dziękuję: Wydawnictwo W.A.B.

Alicja Górska