Był taki czas, gdy zaczytywałam się w reportażach i literaturze podróżniczej – tak tej dotyczącej realnych wypraw, jak i tej zupełnie fikcyjnej. Do dzisiaj Australia wydaje mi się najbardziej tajemniczym i egzotycznym kontynentem, zdecydowanie wiem o niej najmniej. Gdy w moje ręce trafiła książka „Nieznana Australia. Rzeczywistość przekracza fantazję” Lucjana Wolanowskiego, miałam nadzieję na społeczno-kulturową wyprawę z tradycją w tle, tymczasem…
Aleksandra Chrobak, która w ubiegłym roku debiutowała tomem „Beduinki na Instagramie. Moje życie w Emiratach”, tym razem zabiera nas w nieco chaotyczną, ale i fascynującą podróż po Iranie, jednym z (naj)ważniejszych dla siebie miejsc na ziemi (autorka jest iranistką, wracającą regularnie do kraju nad Zatoką Perską; kończy zresztą swoją nową książkę nieco sztampowym, ale jakoś ujmującym: Mimo tylu lat podróży po Iranie wciąż nie mam dosyć. Muszę tu wrócić).
Ile powiedziano o II wojnie światowej? Zdecydowanie za dużo. Mnogość tekstów w tej tematyce potwierdza tylko traumatyczność doświadczeń i nieustającą konieczność ich przepracowywania. Czym więc mogła wyróżnić się książka Swietłany Aleksijewicz, laureatki Nagrody Nobla z 2015 roku? Co autorka mogła opowiedzieć, podsunąć, przybliżyć, jeszcze bardziej dookreślić? Co mogła zrobić, żeby nie zginąć w tłumie świadectw; żeby po raz kolejny wbić ludziom szpilę pod żebra; żeby ich (nas) zranić, przerazić, ale i przestrzec? Mogła, jak się okazało za narratorki przyjąć kobiety. Kobiety walczące.
Jak na ironię, to kobiety – sfetyszyzowane w każdym calu istoty – mają największy problem z zaspokojeniem seksualnym. A męski świat wywiera nań jeszcze większą presję (bo kimże jest facet, który nie umie doprowadzić swojej kobiety do orgazmu? Czy w ogóle jest jeszcze mężczyzną?). Henrietta Hell, niemiecka dziennikarka, mając dość obecnego stanu rzeczy – egoistycznego i bezproblemowego spełnienia u mężczyzn oraz nacisków prowadzących do konieczności symulowania tego samego u kobiet – postanowiła wcielić w życie misję „Orgazm”, którą opisała w książce „Uwaga, dochodzę! W 80 orgazmów dookoła świata”.
Niełatwo czyta się książki, które budują w nas poczucie winy lub porażki. Takie, które może i nie traktują bezpośrednio o nas, czy naszych problemach, ale mają w sobie to coś, co sprawia, że z jednej strony chcielibyśmy wstać i zaraz zacząć działać, a z drugiej zwyczajnie się rozpłakać. Książkę „Rzeźnik. Historia kultowego biegu” zaczęłam czytać w połowie zeszłego roku, a skończyłam ją dopiero teraz. I bynajmniej dlatego, że przestałam konfrontować opisy wyczynów ultramaratończyków z własnym odbiciem w lustrze i świadomością, iż sama padłabym w Rzeźniku po maksymalnie dziesięciu kilometrach. Po prostu… A zresztą, nieważne.
Być może to plan Kosmosu, że czekałam z tą lekturą aż do teraz. Greenside, pomimo niewielkiego spadku formy względem poprzedniej pozycji z cyklu, posiada niezwykłą umiejętność nie tylko do wzbudzania zainteresowania, ale także do wywoływana uśmiechu na twarzy czytelnika. A czy nie właśnie to – śmiech, dużo śmiechu – powinno być lekarstwem na aktualnie ponure oblicze jesiennego świata?
Mark Greenside, amerykański autor opowiadań publikowanych w wielu popularnych gazetach i czasopismach wydawanych w Stanach Zjednoczonych, na skutek różnorakich zbiegów okoliczności i poddania się chwili, decyduje się kupić dom na francuskiej wsi. Od tej pory rozdziela swoje życie między znane i nieznane, wiodąc życie nie tylko w dwóch domach, ale i na dwóch kontynentach, wśród zupełnie odmiennych społeczności. Co wyniknie z tegoż niespodziewanego dlań szaleństwa?