fashionistki zrzucają czadoryA NA WSCHODZIE ZMIANA

Aleksandra Chrobak, która w ubiegłym roku debiutowała tomem „Beduinki na Instagramie. Moje życie w Emiratach”, tym razem zabiera nas w nieco chaotyczną, ale i fascynującą podróż po Iranie, jednym z (naj)ważniejszych dla siebie miejsc na ziemi (autorka jest iranistką, wracającą regularnie do kraju nad Zatoką Perską; kończy zresztą swoją nową książkę nieco sztampowym, ale jakoś ujmującym: Mimo tylu lat podróży po Iranie wciąż nie mam dosyć. Muszę tu wrócić).

Chcę na wstępie zaznaczyć, że chociaż tytuł tego reportażu brzmi: „Fashionistki zrzucają czadory”, a na podstawie blurbu można wywnioskować, że książka dotyczy w dużej mierze mody jako narzędzia walki z reżimem ajatollahów, akcent położony jest raczej na to, co w podtytule: „Moje odkrywanie Iranu”. Właściwie tylko pięć z dwunastu rozdziałów można byłoby bez większego wahania nazwać „fashionistycznymi”. Autorka podejmuje w nich wątki bardzo różne, ale jednak oscylujące wokół tematu mody: od twórczego podejścia do zakazu odsłaniania włosów (dla wielu Iranek zwyczajowa chusta to po prostu modny dodatek, który nosi się luźno, z wystającymi pasmami włosów), przez masową sprzedaż podróbek luksusowych marek i powszechność operacji plastycznych (które robią sobie już nastolatki), na modzie weselnej (która zresztą przypomina dress code Dolby Theatre w lutym; większość Iranek-weselniczek nie przejmuje się podczas wesel hidżabem czy czadorem) skończywszy.

fashionistki zrzucają czadoryNie da się jednak nie zauważyć, że to kobiety, które na perskim szlaku spotyka Aleksandra Chrobak, są w reportażu niezwykle ważne. Do wymienionych w blurbie płaczek, matron z hammamu, koczowniczek w kolorowych sukniach i fashionistek można dodać jeszcze konserwatywne czadori („czadorowe”, z własnej woli noszące czador), strażniczki imam zade (grobów świętych) oraz palangi, „kobiety-pantery” przypominające, jak zauważa Chrobak, Donatellę Versace, a także: buntowniczkę noszącą sztuczne zielone futro zamiast zwyczajowego beżowego trenczu, kadżarską nastolatkę o oczach jak z perskich miniatur czy kulturystkę biorącą na umięśnioną klatę reżimowe zakazy.

Można byłoby się przyczepić do tego, że mimo feministycznego zacięcia autorki, tematy, dla których pretekstem są rozmowy i spotkania ze wspomnianymi kobietami, nie wychodzą poza stereotypowe, „dziewczyńskie” kwestie (moda, wesela, randki, zakupy, fotki na Instagramie…). O irańskich naukowczyniach, inżynierkach i lekarkach wspomina się marginalnie (wiemy, że są, ale i tak po ślubie to na mężu spoczywa obowiązek utrzymywania ich). Dość powiedzieć, że rozmowy o polityce, rewolucji islamskiej, Chomejinim i Mohammadzie Rezie Pahlawim autorka prowadzi (a przynajmniej tylko te przywołuje) z Dariuszem, gospodarzem, u którego mieszka w Teheranie, z jego żoną zaś, Setare, przechadza się na zakupy, jeździ do siostry, wspólnie tańczą, śpiewają i gotują. Oczywiście – Setare również pamięta przedrewolucyjny Iran: wzrusza się na widok ciężkich naszyjników z monet z czasów ostatniego szachinszacha.

Niemniej – reportaż Chrobak jest również zapisem uważnej czułości (lub czułej uważności) wobec wszystkich bohaterek opowieści, niezależnie od tego, czy to czadori (do których – jak sama przyznaje – ma wyjątkowy sentyment), czy zakochana nieszczęśliwie nowoczesna dwudziestopięciolatka.

Treść „Mojego odkrywania Iranu” nie ogranicza się jednak wyłącznie do opowieści o modzie i rozmaitych kobietach.  Autorka stara się bowiem jak najobszerniej opowiedzieć o kulturze  irańskiej – pojawiają się tu zatem zarówno kwestie dotyczące irańskiej kuchni oraz specyficznego perskiego savoir vivre’u (czyli ta’arofu, który nie jest tylko komplementem, postawą negocjacyjną niezbędną przy każdej transakcji czy zbiorem reguł gościnności, ale także papierkiem lakmusowym pozycji społecznej danej osoby), jak i historii (ze szczególnym uwzględnieniem wielkiej rewolucji islamskiej), stosunków międzynarodowych (również tych najaktualniejszych – vide: wycofanie się Ameryki z porozumienia nuklearnego) oraz religii (od zaratusztrianizmu do islamu). Mnogość podejmowanych tematów z jednej strony powoduje, że czytając „Fashionistki…” czujemy się nieco zagubieni, z drugiej zaś – wszystkie informacje przywoływane przez autorkę są na tyle ciekawe (i o wiele ciekawsze od tych „fashionistycznych”), że bałagan jakoś uchodzi (o błędach stylistycznych, których tu mnóstwo, nie wspominając).

Niezwykle interesujące są na przykład uwagi dotyczące upodobania do religijnego kiczu. W Meszhedzie – mieście, w którym znajduje się świątynia i grób jednego z islamskich męczenników, imama Rezy – nie da się przejść kawałka ulicy bez natknięcia się na studio fotograficzne z ofertą religijnych portretów . Można na przykład stanąć przy boku imama albo cudownie przenieść się w niebiosa nad mieniącym się złotem sanktuarium . Jest i tło z Alim wśród łań. Imam podnosi ręce w geście błogosławieństwa nad wiernym, którego potem się tam wklei. Serce niejednego amatora fluorescencyjnych różańców czy pendrive’ów-Maryj z pewnością zabiłoby mocniej również w Iranie.

Poza tym autorce świetnie udało się uchwycić melancholijne sprzeczności kraju, w którym wielkomiejski kult perskiego folkloru ściera się z marzeniami młodych ludzi o ucieczce z prowincji, w którym – mimo obecności dbających o uliczną moralność basidżów (choć są oni coraz mniej zaangażowani w pilnowanie coraz częściej spadających z głów chust) – żywa jest pamięć przedrewolucyjnych kampanii reklamowych z lat siedemdziesiątych z prężącymi się aktorami o tlenionych włosach, w dżinsowych szortach i z Irankami ustylizowanymi na Bardotkę, wypinającymi swe krągłości w kostiumach kąpielowych. I w końcu – w którym przejażdżka po Teheranie amerykańskim chevroletem caprice classic, rocznik 1973, w kolorze przybrudzonego srebra to wyraz kontestacyjnej postawy i przekonania o zbliżających się małymi krokami przemianach obyczajowych. „Fashionistki zrzucają czadory” to zatem książka, od której warto rozpocząć odkrywanie Iranu na własną rękę.

Za egzemplarz dziękujemy: Znak Literanova

Julia Dynkowska