Zombie niezmiennie zajmują wysokie miejsce wśród tematów popkulturowych tytułów. Interesują twórców do tego stopnia, że każdy fan nieumarłych znajdzie coś dla siebie. Najpopularniejszym rozwiązaniem fabularnym jest oczywiście postapokaliptyczny świat i hordy pożeraczy mózgów, które próbują dopaść niedobitków ludzkości, ale zdarzają się również oryginalne perełki, reinterpretujące motyw zombie. Jedną z takich perełek jest „Santa Clarita Diet”.
„Everything Sucks!” na pierwszy rzut oka wygląda jak próba udobruchania tych, którzy w natłoku filmowych i serialowych przejawów sentymentu do lat 80. nie mogą się odnaleźć, bo sami jeszcze wtedy nie istnieli (jak np. ja, chociaż ja kupuję jednocześnie całym sercem te podkoloryzowane, zafałszowane uczuciami wizje amerykańskich przedmieść lat 80.). Nie spodziewałam się po „Everything Sucks!” za wiele. A już na pewno nie sądziłam, że uznam ten serial za warty umieszczenia w moim życiowym topie. Dziwne niekiedy pisze los scenariusze, prawda?
Przyciemnijcie światła, chwyćcie kubek z gorącym napojem, rozsiądźcie się wygodnie i włączcie sobie jakieś świąteczne odcinki ulubionych seriali lub okolicznościowe krótkometrażówki na licencji ulubionych filmów. Ale co wybrać, zapytacie? W zależności od tego, czego szukacie, mam dla Was garść propozycji, tak na start.
Antybohaterowie najwyraźniej kręcą Netflixa. Mamy Micky w „Love”, która przez większość czasu jest destrukcyjna i emocjonalnie okrutna; alkoholika i oszusta Chipa we „Flaked” i wreszcie Sophię – niezbyt sympatyczną, popadającą w egotyczne stany bohaterkę „Szefowej”. Jak na ironię to jednak z nimi, a nie ze standardowo miłymi protagonistami, powinno nam – widzom – łatwiej się utożsamić. O ile jednak Micky czy Chip to postaci wymyślone, o tyle Sophia Amaruso, to realna postać z krwi i kości – założycielka firmy Nasty Gal, która jeszcze niedawno święciła sukcesy jako modowa businesswoman oraz bestsellerowa autorka „Girlboss”.
Temat autyzmu jest wciąż zagadnieniem pełnym mitów. Z jednej strony większość niezmiennie traktuje go jak chorobę, z drugiej balansuje wady odmienności autyków przekonaniem o ich –skrywanym pod płaszczykiem rzekomego upośledzenia – geniuszu. Jednocześnie autyzm często społecznie traktuje się na równi z takimi chorobami jak zespół Downa. Tymczasem, jak pokazuje również serial „Atypowy”, autyzm charakteryzuje się różnymi stopniami intensyfikacji, a osoby wykazujące zaburzenia z jego spektrum często po prostu nieco inaczej odbierają świat (z całym jego pogmatwaniem), co… znacznie komplikuje im życie.
Tym razem na tapetę wzięłam „Flaked”, reklamowany na platformie Netflix jako historia złośliwego drania – swoista wersja Hanka Moody’ego. Okazało się jednak, ku mojemu i Kamila zdziwieniu, że serial ten niezbyt wiele ma wspólnego z zapowiedziami. Co więcej, niewiele ma wspólnego z czymkolwiek, co do tej pory widzieliśmy. Przez cały sezon zastanawialiśmy się bowiem, o czym ta produkcja tak naprawdę jest.
Netflixowi znowu się udało. Tak. Po raz kolejny wyprodukowany przez tę stację serial okazał się strzałem w dziesiątkę. A nie było to wcale oczywiste! W końcu stworzenie dobrych ekranizacji, zwłaszcza pozycji kultowych, to nie lada wyzwanie, o czym przekonał się już niejeden twórca. Na szczęście „Seria niefortunnych zdarzeń” nie przerosła możliwości śmiałków, którzy się tego wyzwania podjęli.
Kogo nie fascynują wyższe sfery? Kto nie chciałby wiedzieć, co tak naprawdę dzieje się za drzwiami pokoi głów państwa? Kto nie marzył o obiedzie z królową albo ślubem z zamożnym księciem? Te idee trwają w każdym z nas i ewoluują. Jako dzieci marzyliśmy o gustownych balach albo pasowaniu na rycerzy. Teraz bardziej zależy nam na smaczkach i brudach z pałacowych komnat (chociaż nie zawsze). Nie wiem, czy ktoś wierzy w świat przedstawiony w serialu „The Royals”, ale jedno jest pewne – to naprawdę grzeszna, oj grzeszna rzeczywistość.
Gdybym była ostatnim człowiekiem na ziemi, to najprawdopodobniej szybko strzeliłabym sobie w głowę. Albo może wybrałabym jakiś bardziej pewny sposób śmierci, bo jak pokazuje doświadczenie Wertera: i pistolet przystawiony do czaszki może zawieść. Przed wyzwaniem odpowiedzenia na pytanie, jak zachowałby się człowiek w podobnej sytuacji stanął również twórca serialu „The Last Man on Earth”, Will Forte, kreując jedną z najbardziej nietypowych serii w ostatnim czasie. Czytaj dalej →
Mamy z Kamilem taki rytuał – co posiłek, to inny serial. Na jedną z pierwszych wspólnych serii, przyswajanych razem ze śniadaniem, wybraliśmy „The Ranch”. Czego się spodziewałam? Mierności i przeciętności. Tymczasem sitcom Dona Reo i Jima Pattersona przyjemnie nas zaangażował.
Z jednej bowiem strony mamy takie klasyki, jak „Mentalista” czy nieśmiertelne „NCIS” lub „CSA”, z drugiej eksperymentalne pod wieloma względami „Elementary”, „Detektywa” czy „Jessicę Jones”. Co łączy wszystkie te produkcje? Powaga. Oczywiście w każdym z wymienionych wyżej seriali pojawiają się postaci, wątki czy nawet całe epizody utrzymane w komediowym stylu, jednak trudno byłoby wcisnąć je w ten humorystyczny gatunek. „Brooklyn Nine-Nine” odwraca tę sytuację – to komedia, w której zdarzają się elementy powagi (zazwyczaj zresztą bardzo szybko wyśmiane i rozładowane).
Do Deva powoli docierają różne z aspektów dojrzałej egzystencji i poważnego podejścia do życia w ogóle – znaczenie rodziny i rodzicielstwa, trudności w utrzymaniu stałej relacji, zmaganie się ze starością i pragnienie samorealizacji w starciu z wymaganiami otoczenia. Wszystko to jednak zostaje potraktowane z humorem i lekkością, na jaką stać wyłącznie dobrze sytuowanych, młodych ludzi z miast typu Nowy Jork.