SŁODKO-GORZKIE PROBLEMY PIERWSZEGO ŚWIATA
Do Deva powoli docierają różne z aspektów dojrzałej egzystencji i poważnego podejścia do życia w ogóle – znaczenie rodziny i rodzicielstwa, trudności w utrzymaniu stałej relacji, zmaganie się ze starością i pragnienie samorealizacji w starciu z wymaganiami otoczenia. Wszystko to jednak zostaje potraktowane z humorem i lekkością, na jaką stać wyłącznie dobrze sytuowanych, młodych ludzi z miast typu Nowy Jork.
Świadomi uczestnicy kultury, poinformowani w zakresie faktycznego stanu naszego globu oraz wyzwań, przed jakimi stają każdego dnia mieszkańcy różnych jego stron, żartują sobie czasami (choć są to wypowiedzi w swej „żartowności” bardzo gorzkie) – w obliczu trywialnych życiowych komplikacji, jak np. złamany paznokieć – że doświadczają problemów pierwszego świata. To oczywiste nawiązanie do pojęcia problemów trzeciego świata, które faktycznie – w opozycji do przywołanych w poprzednim zdaniu – obejmują w swym znaczeniu poważne komplikacje, nierzadko związane z trudnościami w utrzymaniu podstawowego poziomu komfortu egzystencji (np. spożywaniem posiłku każdego dnia, czy dostępu do wody pitnej). Dlaczego o tym piszę? Serial „Master of none”, kolejna z produkcji Netflixa, to bowiem historie bohaterów zmagających się z problemami zdecydowanie nieszczególnie poważnymi, choć jego widzom z pewnością dużo bliższymi, niż głód w Afryce.
Dev (Aziz Ansari) jest trzydziestoletnim aktorem (a właściwie człowiekiem aspirującym do bycia aktorem), synem indyjskich emigrantów i singlem, który bynajmniej nie powinien czuć się samotny. Mężczyzna staje w szranki z dorosłym, odpowiedzialnym życiem, które wydaje się czaić tuż za rogiem. Niestety, nic nie wskazuje na to, by miało być równie idealne, co w młodzieńczych marzeniach. Do Deva powoli docierają różne z aspektów dojrzałej egzystencji i poważnego podejścia do życia w ogóle – znaczenie rodziny i rodzicielstwa, trudności w utrzymaniu stałej relacji, zmaganie się ze starością i pragnienie samorealizacji w starciu z wymaganiami otoczenia. Wszystko to jednak zostaje potraktowane z humorem i lekkością, na jaką stać wyłącznie dobrze sytuowanych, młodych ludzi z miast typu Nowy Jork.
„Master of none” to kolejna ze słodko-gorzkich historii, jakie przyszło mi śledzić, dzięki posiadaniu Netflixa. Z jednej strony jest to serial iście komediowy i to z inteligentnym humorem w najlepszym stylu. Z drugiej jednak, pod płaszczykiem rozlicznych gagów i dowcipów sytuacyjnych czy zabawnych dialogów, kryją się niełatwe tematy, z którymi – jak na przekór – banalnie prosto się utożsamić. Zwłaszcza, jeżeli jest się młodym mieszkańcem jednej z amerykańskich metropolii (część problemów poruszanych w serialu nie posiada swoich wyraźnych reprezentacji w polskim społeczeństwie).
Nie mogę uwierzyć, że Alex ma dzieciaka. Uprawiałem z nią sex. A teraz wyszło dziecko z tej samej waginy. Tak, ciężko uwierzyć, że to dziecko było w tym samym miejscu, co sprzęt mojego kolegi.
Każdy odcinek serialu to inny temat rozważań Dave’a. Bardzo często w jego rozbudowie pomaga pojawienie się nowych bohaterów. I tak, w odcinku o rodzicielstwie widz poznaje koleżankę bohatera z dzieckiem, którym to Dave musi się zająć (co rzecz jasna skłania go do różnorakich refleksji); gdy osią fabularną odcinka stają się rodzice i starość, swoje miejsce w kadrach znajduje matka i ojciec serialowego protagonisty oraz jego przyjaciela; kiedy mowa o ryzyku zawartym w jednorazowych numerkach w scenariuszu ulokowana zostaje nie tylko nowa żeńska twarz, ale i anegdota, która mogłaby stać się (albo i jest) historyjką wielu z pozafilmowych singli; homoseksualizm przynosi przyjaciółkę-lesbijkę a problemy imigrantów – przyjaciół o aparycjach różnych narodowości. Wszystko to potraktowane jest poważnie, ale bez nadmiernego nadęcia, dzięki czemu zamiast moralizatorskim natręctwem staje się czymś, z czym człowiek chce – choć z pewnym wstydem i zażenowaniem względem samego siebie – się utożsamić.
– Przepraszam, czy on jest z Panem?
– Tak, jest dzieciakiem mojej koleżanki. Wszystko w porządku?
– Wyjął małego i pocierał nim wszystkie paczki mrożonych wafli.
– Że co… Grant! Nie możesz tak robić! Czemu to zrobiłeś?
– Jest zimno, a to przyjemne uczucie, kiedy przykładam do nich siusiaka.
Doskonale wypada w „Master of None” obsada aktorska. Aziz Ansari to zdecydowanie aktor komediowy (i utalentowany scenarzysta, bowiem to on stoi za opracowaniem fabularnym pisywanej produkcji) – raz, że sam serial śledzi się jak wysokiej jakości skecz czy występ komika; dwa, że jako aktor w świecie serialu Ansari jest postacią niezwykle przerysowaną i uroczo karykaturalną. Pozostali bohaterowie, podobnie jak protagonista „Master of None”, to kreacje charakterystyczne, o ogromnym ładunku uroku i zapadające w pamięć. Nie sposób ich wszystkich nie lubić.
„Master of none” to autentyczna, słodko-gorzka komedia, która przynosi wiele trafnych spostrzeżeń na tematy, z którymi musimy mierzyć się każdego dnia. Największym atutem produkcji jest jej jedność w zakresie śmiechu i powagi. Tak samo, jak w życiu i tutaj te dwie rzeczy występują w duecie, tuż obok siebie, a nie naprzemiennie. Bo czyż nie bywa tak, że pierwszym odruchem na czyjąś (lub naszą) wywrotkę jest śmiech? Że po latach, nawet najtrudniejsze i najbardziej niekomfortowe sytuacje po prostu bawią? Podchodźmy do życia poważnie, ale może nie nazbyt serio. Co Wy na to?