Długo zbierałem się do stworzenia pierwszego wpisu w tym cyklu. Ba! Długo zbierałem się do napisania czegokolwiek na bloga. Myślę, że jeszcze przyjdzie pora, by wyjaśnić ten stan. Tymczasem – trochę na przekór, wbrew wszystkiemu, kiedy natłok spraw pod koniec tego felernego roku dociska mnie do ziemi – nagle przychodzi „Cyberpunk 2077”, a wraz z nim… natchnienie? wena? pomysł? Słowa.
Debiut Night School Studio, „Oxenfree”, ma w sobie coś z „Life is Strange” oraz „Until Dawn”. I nie chodzi tylko o rozbudowane systemy dialogowe i podejmowanie decyzji prowadzących do różnych zakończeń. Emocjonalny bagaż bohaterów, osadzenie historii u progu ich dorosłości oraz łatka indie odsyłają do „Life is Strange” (podobnie jak niebieskowłosa protagonistka i fetyszyzacji polaroidu). Natomiast mix horroru i thrillera oraz pogrywanie z konwencją są już w stylu „Until Dawn”. „Oxenfree” to jednak więcej niż zlepek tych dwóch inspiracji.
Fani serii „Bioshock” niewątpliwie mogli czuć się zdziwieni, gdy w marcu 2013 roku studio Irrational Games wypuściło na rynek najnowszą odsłonę cyklu. Odstępuje ona bowiem w znaczący sposób od lokacji stanowiącej niemal o tożsamości dwóch pierwszych gier „Bioshock” – zrujnowanego podmorskiego miasta Rapture.
Czasami zasiadamy do konsoli, żeby rozegrać jakąś epicką historię, doświadczyć wielkiej przygody i związać się z bohaterami. Innymi razy wolimy gry, w których fabuła schodzi na dalszy plan, a przy których można po prostu trochę się rozerwać bez myślenia. Niekiedy, natomiast, chcemy spędzić trochę czasu razem. Jeśli akurat nie mamy ochoty ze sobą konkurować, wybieramy wtedy gry kooperacyjne. W ostatnim czasie nasze koopowe rozgrywki zdominował jeden tytuł – „Overcooked”.
Podczas studiów filmoznawczych miałem przyjemność obejrzeć mało znany polskim widzom film „Matango”. Wbrew pozorom to nie historia o miłości do popularnego latynoskiego tańca, lecz mroczna opowieść o zmutowanych ludziach-grzybach, wyreżyserowana przez Ishirō Hondę (twórcę kultowej „Godzilli”, a właściwie „Gojiry”). Studio Naughty Dog przypomniało mi ten film swoją grą „The Last of Us”.
„Develop and publish great video games” – to proste hasło Curve Digital jak do tej pory się sprawdza. Po ciepłym przyjęciu takich tytułów, jak „Dear Esther”, „Proteus” czy „The Swapper” przyszedł czas na „Hue” – logiczną platformówkę z elementami metroidvani. Ta debiutancka produkcja niezależnego studia Fiddlestick, która na rynek trafiła w połowie 2016 roku, złamie niejedno serce.
Każdy potajemnie marzy, by stanąć pewnego dnia w wypełnionym po brzegi klubie i dać show, jakiego żaden z zebranych nigdy nie zapomni. No, ale marzenia marzeniami, a strach pozostaje strachem. Jest na to jednak sposób. Zanim zechcemy zawojować wszystkie nocne kluby w mieście, poszalejmy ze znajomymi na domowej wersji karaoke. Do tej pory wymagało to solidnej inwestycji finansowej w konsolę, ale od niedawna w sprzedaży znajduje się trzecia już odsłona gry Karaoke Extra Hity od firmy Techland.
„Enigmatis: The Ghosts of Maple Creek” to nie pierwsza przygodówka typu point’n’click od Artifex Mundi, w jakiej przyszło mi próbować swoich sił. Był to jednak pierwszy tego typu tytuł, w jaki grałam na Playstation 4 w ogóle – dotąd na konsoli poświęcałam się bardziej skomplikowanym produkcjom, nadganiając takie hity, jak „Fary Cry 4” czy „Uncharted: Fortuna Drake’a”. Okazuje się jednak, że niezależnie od platformy jest coś w ręcznie rysowanych rozgrywkach spod znaku hidden object, co niezmiennie mnie do siebie przyciąga. A może to „tylko” moc produkcji od Artifex Mundi?
Powstało już wiele wymagających czasowego zaangażowania gier związanych z apokalipsą i jej przetrwaniem. Gracze walczyli z mutantami, budowali schrony lub starali się do zagłady w ogóle nie dopuścić. Studio Robot Gentleman wychodzi naprzeciw niedzielnym (ale nie tylko!) graczom i proponuje im pozycję „60 sekund” – interesujący wizualnie survival z elementami gry strategicznej oraz zręcznościówki, dopełniony szczyptą czarnego humoru.
Mroźna zimowa noc, ośmioro przyjaciół, dom na zalesionej górze, dziesięć godzin do świtu i jeden cel: impreza. Jest jednak i mroczny sekret – wspólne przykre wspomnienie, związane z tajemniczym zaginięciem sióstr gospodarza spotkania, Josha. Rok wcześniej, w tej samej lokacji, bliźniaczki Hannah i Beth wybiegły do lasu i ślad po nich zaginął. Konsekwencji powrotu w to miejsce nie spodziewał się nikt… z wyjątkiem gracza, o ile nie są mu obce schematy konwencji grozy.
Stosuję swoją nazwę dla pewnego wyraźnego trendu charakteryzującego współczesną branżę gier: nastąpiła bowiem „era remastera”. I można się oczywiście z tego powodu cieszyć, smucić lub złościć, ale za sprawą gier pokroju „Uncharted” warto żyć właśnie w tej erze.
PC-towcy cieszą się tym tytułem już od zeszłego roku, ale gracze konsolowi dopiero od kilku godzin mają szansę na jego przestestowanie. Brutalne, acz proste „Killing Floor 2” mimo upływu czasu może jednak skraść serce niejednego właściciela PlayStation 4. Zwłaszcza jeżeli tak, jak ja od dawna szukaliście czegoś do rozegrania „w chwilę”.
Jest rok 2013. Grupa entuzjastów organizuje 7 Day FPS Challenge. Wśród uczestników znajduje się zespół złożony z programistów firmy Blue Brick i ich znajomych. Mają siedem dni na stworzenie gry i wielkie ambicje: wprowadzić do gatunku FPS coś innowacyjnego. „Strzelanina, w której czas płynie tylko wtedy, kiedy się poruszasz” – brzmi dobrze! Tak rodzi się „SUPERHOT”.Czytaj dalej →
Jako ludzkość, jesteśmy dziś dobrze oswojeni z figurą potwora. Monstra, z założenia kojarzone w kulturze z grozą, od zarania dziejów nawiedzały ludzką wyobraźnię, składając się na bestiariusz ludowych podań, mitów, czy legend. Popkultura chętnie anektowała różne koszmarne stwory, a wraz z rosnącym obyciem publiczności przetwarzała je na rozmaite sposoby. Widzowie, czytelnicy i gracze znajdowali w nich źródło retoryki, ale i rozrywki. Obok przerażających monstrów, w zbiorowej wyobraźni zagościły więc i zabawne wizerunki licznych bestii. Doskonałym tego przykładem może być „Roar! Łap potwora”.Czytaj dalej →
Po dwóch odsłonach „Nightmares from the Deep” zatytułowanych odpowiednio „The Cursed Heart” i „Siren’s Call” przyszedł czas na trzecią część: „Davy Jones”. Oczekiwania wobec produkcji zabrzańskiego studia Artifex Mundi miałam spore. W końcu kolejne części historii z gatunku HOPA reprezentowały coraz wyższy poziom. Jak wypadł na ich tle „Davy Jones”?