60 sekundKOWALSKI I APOKALIPSA
Powstało już wiele wymagających czasowego zaangażowania gier związanych z apokalipsą i jej przetrwaniem. Gracze walczyli z mutantami, budowali schrony lub starali się do zagłady w ogóle nie dopuścić. Studio Robot Gentleman wychodzi naprzeciw niedzielnym (ale nie tylko!) graczom i proponuje im pozycję „60 sekund” – interesujący wizualnie survival z elementami gry strategicznej oraz zręcznościówki, dopełniony szczyptą czarnego humoru.

Sytuacja fabularna wygląda następująco: wcielamy się w rolę statecznego, szarego, absolutnie przeciętnego Kowalskiego. Ted, bo tak nazywa się nasz „Kowalski”, ma żonę, dwójkę dzieci i dom na przedmieściach wyposażony w schron. W chwili, gdy rozlega się syrena alarmowa Ted ma 60 sekund na to, by wyposażyć schron i ocalić (jeżeli tak wybierze gracz) rodzinę. Od decyzji, które zapadną w tym czasie zależy „być albo nie być” bohatera. Czy uda mu się przetrwać i doczekać wojskowego ratunku?

60 sekundGrę można podzielić na dwie części. Pierwsza to wspomniane 60 sekund zbierania przedmiotów. Na tym etapie rozgrywka nosi znamiona zręcznościówki. Przy pomocy strzałek (lub WSAD-u) należy przedrzeć się przez pełne typowych przeszkód mieszkanie (stolik, telewizor, dziecięce zabawki i inne domowe rupiecie) oraz odnaleźć drogę w nieznanym przecież graczowi lokalu. Za pierwszym razem rzecz może nastręczyć nieco trudności, chociaż nie takich, by nie móc kontynuować rozgrywki. Każde kolejne podejście pozwala na sprawniejsze zlokalizowanie odpowiednich przedmiotów i szybsze ich zgromadzenie. Szczególnie, że można nauczyć się także ile i jakich rzeczy bohater jest w stanie podnieść podczas jednej przebieżki.

Druga część „60 sekund” to gra typu „wskaż i kliknij” (ang. point-and-click) o bardzo ograniczonej mechanice, którą rekompensuje warstwa fabularna. Ulokowani w piwnicy z zebranymi przez gracza przedmiotami bohaterowie, zmagać muszą się z trudami przetrwania następujących po sobie dni odizolowania od świata. Na ekranie przewijają się opisy wydarzeń opatrzonych kolejnymi datami. Zadaniem grającego jest śledzić samopoczucie postaci, dystrybuować skryte w piwnicy dobra (wodę oraz zupę w puszce), organizować wyprawy na powierzchnię i podejmować decyzje związane z prezentowanymi nietypowymi historiami, a także ponosić konsekwencje tych decyzji. Celem jest przetrwanie do momentu nadejścia wybawicieli.

Pierwszy kontakt z grą jest oszałamiająco dobry. Pomysł okazuje się wciągający, atrakcyjny od strony wizualnej i wzbogacony o ciekawy rodzaj humoru. Z każdą kolejną rozgrywką okazuje się jednak, że to tytuł o dość ograniczonych możliwościach. Wachlarz zdarzeń w schronie, do których trzeba się ustosunkowywać, jest skąpy i bardzo szybko zaczyna się powtarzać. Rodzi się więc pytanie po co dalej grać w coś, czego misję udaje się osiągnąć już za pierwszym podejściem?

Głównie dlatego, że za pierwszym podejściem wygrać można (ewentualnie) jedynie rozgrywkę na najniższym poziomie. Później sprawy zaczynają się komplikować, ale i ambicje gracza rosną. Co więcej, mobilizująco działają także wyzwania, które dotyczą ilości przetrzymanych w schronie dni, niszczenia bądź używania przedmiotów, umierania w zagładzie, obcinania brody tudzież walki ze… zmutowanymi karaluchami.

W sferze wizualnej gra wypada nieźle. To nieskomplikowane, dość klimatyczne, ale i typowe rysunki. Kreskówkowa grafika ma stałe grono zwolenników i propozycja z „60 sekund” z pewnością tejże grupy nie zawęzi. Na całość patrzy się po prostu miło, aczkolwiek nie jest to również żadna rewolucja.

Wbrew tytułowi rozgrywka wymaga nieco nakładu czasowego. Śledzenie dość obszernych tekstów, podejmowanie decyzji oraz – ewentualnie – zdolność gracza do długiego utrzymania postapokaliptycznej rodziny, zajmuje kilka godzin. Zdobycie wszystkich osiągnięć to bonusowy czas rozgrywki. Biorąc również pod uwagę fakt, że to jedna z gier, do których wraca się w chwilach potrzeby relaksu, „60 sekund” gwarantuje nawet wielomiesięczną rozrywkę. Niezależnie jednak od tego, czy poświęcicie jej dzień czy rok, warto zwrócić na nią uwagę z powodu wyróżniającego się podejścia do fabuły oraz ciekawych zwrotów akcji.

Publikowano również na: duzeka.pl

Alicja Górska