MIŁE MILSZEGO POCZĄTKI — RAZ JESZCZE
Stosuję swoją nazwę dla pewnego wyraźnego trendu charakteryzującego współczesną branżę gier: nastąpiła bowiem „era remastera”. I można się oczywiście z tego powodu cieszyć, smucić lub złościć, ale za sprawą gier pokroju „Uncharted” warto żyć właśnie w tej erze.
Są takie gry, na których czas odciska swoje piętno szczególnie mocno. Bo czym innym jest granie w ponadczasowe, klasyczne tytuły opatrywane dziś etykietą retro, czy choćby utrzymane w estetyce neo-retro „indyki”, a czym innym sięgnięcie po gry typu AAA sprzed jednej-dwóch generacji. Oprawa tych zaliczanych do pierwszych dwóch grup nie starzeje się zbyt dotkliwie, ponieważ opiera się na celowych uproszczeniach i przemyślanych stylizacjach. Tymczasem twórcy „growych blockbusterów” często (choć rzecz jasna nie zawsze) stawiają na widowiskowe efekty, nierzadko dążąc przy tym w większym lub mniejszym stopniu do fotorealizmu. Dynamiczny postęp technologiczny skutkuje natomiast szybkim przedawnianiem tego, co w danym momencie uchodzi za szczytowe osiągnięcie w dziedzinie mimetycznego odtwarzania wyglądów, zauważalnym bez problemu już po kilku latach.
Nie tylko oprawa jednak potrafi się „zestarzeć”. Określone rozwiązania na poziomie level designu, interfejsów czy choćby zasad, nawet te stanowiące standardy w poszczególnych gatunkach w danym okresie w historii rozwoju gier wideo, ulegają wciąż rozwinięciom lub zastępowane są innymi na przestrzeni kolejnych lat czy dekad. Dlatego też dzisiejsze FPS-y różnią się wyraźnie od tych klasycznych znacznie bardziej, aniżeli wyłącznie w kwestii wyglądu czy brzmienia. Analogicznie rzecz ma się w większości znanych gatunków.
Dlaczego o tym wszystkim wspomniałem? Otóż zremasterowana trylogia „Uncharted”, stanowi świetny przykład tego, jak ważna jest świadomość tak nakreślonych zmian, a remaster pierwszej odsłony tej serii bodaj najlepiej tego dowodzi. Stworzony przez Naughty Dog exclusive na konsolę PlayStation 3 trafił w dobre ręce studia Bluepoint Games – speców od przywracania blasku nieco wyblakłym tytułom. Tak właśnie jeden z najsłynniejszych growych awanturników i łowców skarbów, potomek sir Francisa Drake’a, trafił na kolejną generację konsol Sony (PS4), w odświeżonej wersji pt. „Uncharted: Kolekcja Nathana Drake’a”.
Oryginalna wersja „Fortuny Drake’a”, otwierająca serię „Uncharted”, ukazała się w roku 2007. Pomimo początkowego sceptycyzmu ze strony graczy, spodziewających się po prostu „Tomb Raidera”, tyle że z męskim bohaterem, gra okazała się miłym zaskoczeniem. Zgrabne połączenie elementów akcji ukazywanych głównie zza pleców bohatera (widok TPP), sekwencji platformowych i logicznych zagadek zaowocowało urozmaiconą i dobrze zrównoważoną grywalnością. Sensowne uskryptowienie, iście hollywoodzka „filmowość” narracji w nieinteraktywnych przerywnikach filmowych i ciekawa historia, skrupulatnie wykorzystująca motywy znane z konwencji kina przygodowego zaowocowały tytułem oferującym naprawdę wciągającą rozgrywkę. Sukces udało się powtórzyć, a nawet powiększyć, dwa lata późnej, rozwijając w sequelu najlepsze pomysły z pierwszej części i poprawiając te mniej udane.
Tych zresztą nie było zbyt wiele, a sprowadzały się głównie do nieco zbyt topornej momentami animacji ruchu postaci czy choćby wdzierającej się tu i ówdzie monotonii. Ta ostatnia wynikała w dużej mierze z powtarzalności schematu rozgrywki w sekwencjach polegających na wymianie ognia. Niestety, w tej materii niewiele zmieniło się również w odświeżonej wersji gry na PS4. Zmiana jest więc wciąż odczuwalna przy przejściu od „Fortuny Drake’a” do kolejnej odsłony, w której dodano nowe, bardziej plastyczne gesty.
– Dobra, dobra, co tu się dzieje?
– Yyy… Piraci.
– Piraci?!
– Ta, tacy współcześni. Nie biorą więźniów. No, przynajmniej mężczyzn.
– Zaraz, czekaj, o czym ty mówisz? Nie powinniśmy wezwać policji?
– Ta, świetny pomysł, oczywiście gdybyśmy mieli kwity… na bycie tutaj.
– Co?
– Jak nie chcemy trafić do panamskiej ciupy, to musimy to jakoś załatwić.
– A co jest gorsze?
– Widać nie byłaś nigdy w panamskim więzieniu.
Bluepoint Games zaimplementowało jednak do gry szereg zmian wpływających na komfort rozgrywki i pozwalających wprowadzić Nathana Drake’a na PlayStation 4 jeszcze przed premierą czwartej „dużej” części jego przygód. Choć wciąż daje się zauważyć różnice pomiędzy pierwszą a kolejnymi odsłonami (m.in. na wspomnianym poziomie rozwiązań technicznych), to remaster oferuje całkiem sporo udoskonaleń. Najważniejsze z nich, to oczywiście podniesienie kluczowych parametrów estetycznych: rozdzielczości (do 1080p), jakości tekstur i klatkażu (do poziomu 60fps). Poza tym, niektóre obiekty zostały całkowicie podmienione na nowe, upiększono system oświetlenia i cieni, a w opcjach pojawiły się takie, które pozwoliły spersonalizować ustawienia niektórych efektów. Zarówno te, jak i inne, kosmetyczne udoskonalenia ze strony Bluepoint Games sprawiają, że „Uncharted: Kolekcja Nathana Drake’a” jest czymś więcej, niż tylko lekko podrasowanymi portami gier z PS3.
Niestety, są też jednocześnie czymś… mniej. Otóż w trosce o zapełnienie serwerów trybu multiplayer w „Uncharted 4: Kres Złodzieja”, z „Kolekcji” usunięto tenże tryb całkowicie. Z jednej strony – szkoda. Gracze nieplanujący w najbliższym czasie inwestowania w czwartą część przygód Drake’a pozbawieni zostali w ten sposób możliwości wspólnej rozgrywki przez sieć. Z drugiej strony – to zrozumiałe z punktu widzenia wydawcy, chcącego uniknąć rozbicia społeczności wytworzonej wokół cyklu. Z trzeciej – to w sumie niewielki koszt, jeśli wziąć pod uwagę ogromną zawartość, którą dostajemy w pakiecie: trzy odsłony „Uncharted” zapewniają około trzydzieści godzin regularnej zabawy w trybach fabularnych. A że warto przejść te gry więcej niż raz, wypróbowując różne poziomy trudności i odblokowywane modyfikacje, to żywotność „Kolekcji” wydłuża się co najmniej dwukrotnie.
Dodatkowym plusem remastera „Fortuny Drake’a”, który docenią polscy gracze, jest pełna lokalizacja tej odsłony serii. W oryginalnej wersji z 2007 roku polski dubbing był jeszcze nieobecny. Wraz ze wprowadzeniem gry na konsolę nowszej generacji, do produkcji spolszczenia zaproszono wielu aktorów, w tym dubbingującego Drake’a w kolejnych grach cyklu Jarosławem Boberkiem. To drobny, acz miły gest ze strony PlayStation Polska, że zadbali o to przy okazji wydania „Kolekcji”.
Można rzecz jasna rozwodzić się dłużej nad zaletami remastera „Uncharted: Fortuny Draka’a” (tudzież wspomnieć pojedyncze jego wady). Modyfikacje wprowadzone w odświeżonej wersji są jednak tylko uzupełnieniem atutów gry, która już sama w sobie okazuje się ponadczasowym hitem. Wiedziałem to już wcześniej, kiedy po raz pierwszy przechodziłem ten tytuł tuż po premierze „Kolekcji Nathana Drake’a”. Na potrzeby przygotowywania niniejszej recenzji miałem jednak okazję nie tylko utwierdzić się w tym przekonaniu, ale też dostrzec dodatkowe cechy tej produkcji, zazwyczaj będące w moim przekonaniu kolejnymi jej atutami.
Przechodząc „Fortunę Drake’a” po raz pierwszy, doceniłem ją przede wszystkim za wciągającą fabułę, widowiskową i wartką akcję oraz ciekawą, wciągającą mechanikę rozgrywki. Teraz już wiem, że było to w dużej mierze związane z faktem, że przechodziłem wówczas grę na tzw. „wymagającym” poziomie trudności. Ten nie był zbyt łatwy, zapewniał płynny rozwój wydarzeń z kilkoma tylko dłuższymi zastojami w pojedynczych bardziej wymagających fragmentach, które stanowiły wyjątkowe wyzwanie. Kiedy przekonałem Alicję do zagrania w „Fortunę Drake’a”, uruchomiliśmy ją już na poziomie trudności określanym mianem „miażdżący” i okazało się, że gra zmienia się wręcz diametralnie. Graliśmy razem, przekazując sobie pad co kilkanaście minut bądź w sytuacjach krytycznych. Te trafiały się znacznie częściej i nie dość, że przybierały zaskakująco dramatyczny obrót, wywołując w nas ogromne pokłady frustracji, to jeszcze często wymuszały na tyle odmienną taktykę względem poziomu „wymagającego”, że poszczególne poziomy i fragmenty wydawały się jakby „z innej gry” aniżeli ta, którą zapamiętałem. Metaforycznie można przyjąć, iż już sama „Fortuna Drake’a” jest więc więcej niż jedną grą.
„Uncharted: Kolekcja Nathana Drake’a” to doskonała okazja dla posiadaczy PlayStation 4, by nadrobić zaległości lub odświeżyć sobie przygody tytułowego bohatera. A zdecydowanie warto, ponieważ seria „Uncharted” niewątpliwie zestarzała się na przestrzeni ostatnich dziewięciu lat, ale wciąż pozostaje świetną historią podaną we wciągający sposób. Odświeżona oprawa i dostosowanie do standardów ósmej generacji konsol gier wideo umożliwiło przedłużenie żywotności pierwszych trzech odsłon tego cyklu – przedłużenie, na które z całą stanowczością tytuły te zasługują. „Fortuna Drake’a” pozostaje natomiast idealnym wprowadzeniem do historii tytułowego bohatera, a tę postawić można na jednej półce z przygodami Lary Croft czy Indiany Jonesa. Istnieje teza, zgodnie z którą dobry tekst kultury cechuje równowaga między odtwórczością a oryginalnością. Warunek ten spełnia zarówno seria „Uncharted” ujmowana w całości, jak i jej pierwsza odsłona, czy wreszcie wyjątkowo udanie zrealizowany remaster.